- Jeżeli najczarniejsze scenariusze się sprawdzą Merkel zapisze się w podręcznikach do historii jako główny architekt samobójstwa – mówi o kanclerz Niemiec Olga Doleśniak-Harczuk, publicystka.

Ośrodek Studiów Wschodnich podaje, że notowania rządzącej Niemcami CDU są najgorsze od prawie 2 lat. Jednak partię popiera 37 proc. społeczeństwa. Jak kryzys związany z imigrantami odbił się na popularności kanclerz Angeli Merkel?

Popularność i co za tym idzie poparcie dla kanclerz Merkel należy rozpatrywać na trzech poziomach. Poziom pierwszy to zwykli Niemcy, poziom drugi – politycy z najbliższego otoczenia kanclerz, poziom trzeci – media. Angela Merkel od początku tzw. kryzysu imigracyjnego wmawiała Niemcom, że „poradzimy sobie”. Jak wynika z ostatnich sondaży przeprowadzonych na zlecenie pierwszego kanału niemieckiej telewizji publicznej ARD aż 51 proc. Niemców wcale nie jest zdania, że „wszystko będzie w porządku”. Kiedy rozmawiam ze znajomymi Niemcami o tym jak oni patrzą na politykę Merkel względem uchodźców widzę dużą zmianę w ich podejściu do problemu. Ci, którzy jeszcze kilka miesięcy temu brali do siebie rodziny z Syrii czy Afganistanu, wozili do ośrodków dla uchodźców paczki z odzieżą, kosmetykami, zabawkami i wręcz alergicznie reagowali na uwagi, że ponad milion obcych Niemcom kulturowo ludzi wpuszczonych na przestrzeni zaledwie jednego roku do kraju nie wróży nic dobrego, że ludzie ci nie są poddawani dostatecznej kontroli, że wśród nich dominują młodzi mężczyźni, którzy zamiast uciekać raczej powinni chwycić za broń i stać na straży swojej wolności i godności na miejscu, tam, gdzie się urodzili – teraz spuścili z tonu. Już nie chcą pomagać bo zaczęli się bać tych, którym pomagali. Są wstrząśnięci agresją arabskich mężczyzn, którzy popisali się swoim „szacunkiem” do Niemiec, zwłaszcza Niemek podczas feralnego Sylwestra w Kolonii. To jest poziom zaufania samych Niemców do Merkel i on jest nie do rozdzielenie od kwestii uchodźców. To kanclerz firmowała tę błędną, krótkowzroczną, katastrofalną nie tylko dla Niemiec politykę. Wielu Niemców to zrozumiało, ale jest i spora grupa, której nic nie jest w stanie skłonić do chociaż odrobiony sceptycyzmu wobec polityki Berlina.

Kiedy notowania Merkel w październiku i listopadzie ub.r. zaczęły wyraźnie spadać zadałam sobie pytanie czy przypadkiem to bardzo ryzykowne igranie z imigranckim żywiołem nie stanie się dla niej tym czym dla Helmuta Kohla była afera tzw. Czarnych Kas CDU - czyli wstępem do ruiny wizerunku i de facto końcem kariery politycznej. Ponieważ Kohl pod koniec lat 90. poległ wizerunkowo, odsunęli się od niego dawni koledzy z chadecji, w wielu środowiskach stał się persona non grata. Tylko że w przypadku Kohla mieliśmy do czynienia z pewnym tąpnięciem, a jego ówczesne otoczenie partyjne czyli chadecy mieli go serdecznie dość. Stary kanclerz stał się kulą u nogi dla swoich kolegów i to przecież Merkel odważyła się mu zadać ostateczny cios. Pytanie, czy w otoczeniu Merkel jest dziś osoba, która dziś w podobnym stylu taki ostateczny cios zadać.

Od zawsze typowano na kogoś takiego Wolfganga Schäuble, weterana niemieckiej chadecji, długoletniego towarzysza politycznej drogi najpierw Helmuta Kohla a potem Angeli Merkel. Schäuble ma już jednak swoje lata i mimo błyskotliwości i bogatego doświadczenia może już najzwyczajniej nie mieć siły na przepychanki z Merkel. W obliczu jej błędnej polityki Schäuble dostaje kolejną, być może ostatnią szansę by pozbyć się łatki wiecznego następcy tronu i w końcu sięgnąć po to, co od co najmniej od połowy lat 90. było jego największym marzeniem: stołek kanclerski. Tyle marzenia. Pytanie czy to jest realne. Schäuble w ostatnią sobotę pomysłem ustanowienia dodatkowego podatku od benzyny, jakby super-akcyzy, ewidentnie się zapędził, zirytował nawet swoich kolegów z partii. To miał być kolejny sposób na sfinansowanie lepszej kontroli zewnętrznych granic strefy Schengen. Kuriozalny pomysł, kiedy się pomyśli komu i czyjemu rządowi Europa dziś zawdzięcza aktualny chaos.

Przez lata niepodzielnych rządów w CDU Merkel zdołała pozbyć się z partii wszystkich najzdolniejszych, możliwych konkurentów. W CDU co prawda podnoszą się głosy sprzeciwu wobec polityki imigracyjnej kanclerz, ale jak na razie mają one charakter cichego utyskiwania. Inaczej jest w przypadku CSU. Siostrzana partia CDU zawsze znalazła sposób by wykręcic jej jakiś numer. Kryzys z uchodźcami otworzył kolejna furtkę by Horst Seehofer mógł się wykazać. I jest w tym świetny.To na zamówienie CSU były sędzia Trybunału Konstytucyjnego Udo di Fabio sporządził ekspertyzę, z której jasno wynika, że otwarcie granic dla wszystkich uchodźców przy braku wystarczającej kontroli zakrawa na złamanie ustawy zasadniczej Niemiec. CSU dało dwa tygodnie Berlinowi na inicjatywę mająca na celu uszczelnić granice, jeżeli do tego nie dojdzie Seehofer zagroził Merkel skargą na jej politykę względem uchodźców do Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe. Co do trzeciego poziomu czyli mediów – Merkel jak do tej pory mogła liczyć na ich wsparcie. Fakt, że po wydarzeniach w Kolonii media publiczne przez kilka dni udawały, że nic się nie stało wzbudziło oburzenie niemieckiego społeczeństwa, ale dla wielu ludzi stało się dowodem, że media nie kwapią się by w sposób rzetelny informować o konsekwencjach polityki otwartych na oścież drzwi. Gdyby dziennikarze byli niezależni informacje znalazłyby się na czołówkach wiadomości. Jak widać nożyczki w głowie wciąż działają bez zarzutu. Media publiczne bardzo się jednak oszukały, Internet nie zna pojęcia cenzury i niemieccy internauci bezlitośnie wypunktowali zaniechania nie tylko stacji ZDF. Podobnie jak w Polsce za PO tak w Niemczech za CDU rządzący nie doceniają siły internetu. A sam rząd federalny ma problem z mediami i może mieć z Trybunałem Konstytucyjnym. Problemy realne a nie wydumane.

Wielu komentatorów zwraca uwagę, że po ujawnieniu wydarzeń z Kolonii (i innych miast) Niemcy zaczęli głośno mówić o azylantach jako o problemie. Jak w tej sytuacji odnajduje się pani kanclerz? Czy ma pomysł jak rozwiązać problem i jak nie stracić twarzy?

Pani kanclerz najpierw wymownie milczała, potem zapowiedziała, że „winni poniosą konsekwencje” a teraz zapewne zacznie od takich osób jak np. burmistrz Kolonii Henriette Reker, autorki kuriozalnej rady dla Niemek by w razie zagrożenia zachowały dystans w stosunku do możliwych agresorów. Jej poprzednik na tym stanowisku, Konrad Adenauer chyba obraca się w grobie. Szef kolońskiej policji Albers już został odwołany, może karze zaczną podlegać policjanci obecni na kolońskim placu w Sylwestra. Tak jakby to ci wszyscy ludzie ponosili odpowiedzialność za politykę kanclerz. W Niemczech wrze i nikt zdolny do logicznego myślenia nie przestanie winić za obecna sytuację Merkel tylko dlatego, że przykładnie ukaże kilka płotek. Jeżeli natomiast społeczeństwo przymknie oko na tę ewidentną próbę manipulacji i w 2017 roku po raz kolejny da Merkel mandat zaufania będzie to jedynie dowodem tego, że Niemcy pogodzili się z rolą społeczeństwa podporządkowanego szkodliwej polityce, która ponad dobro własnego narodu zdaje się przedkładać polityczną poprawność i to w najgorszym wydaniu. Ponieważ rzecz już nie dotyczy tego, czy kobietom wolno tyle samo co mężczyznom i czy drugie, trzecie pokolenie np. Turków jest w stanie się zintegrować, ale tego czy kobieta może spokojnie wyjść na ulicę czy pójść na basen bez lęku, że zostanie zgwałcona, czy Niemcy są państwem bezpiecznym. Merkel dała twarz tej polityce. I ją straciła.

Mówimy o kłopotach kanclerz Merkel, ale w końcu to osoba, która de facto rządzi Unią Europejską. Trudno byłoby wskazać polityka, który w ostatnich latach miałby taki wpływ na Stary Kontynent. Co zadecydowało o tym sukcesie?

Wiele elementów. Merkel zdołała zbudować wokół siebie mit żelaznej kanclerz, osoby siermiężnej co prawda, tak po ludzku mało ciekawej, ale przewidywalnej. Tymczasem nic bardziej błędnego. Jak jest przewidywalna pokazała zapraszając uchodźców. Przecież nikogo nie pytała o zdanie. Merkel mimo pozornej nieporadności już dawno wyrosła z roli „dziewczynki Kohla”. Jest osobą bardzo inteligentną, umysł ścisły, waży słowa, nigdy nie podnosi głosu, jest taki fragment w książce Timura Vermesa „Er ist wieder da” [ o powrocie Hitlera do Berlina w XXI wieku – red.] gdy Hitler patrzy w telewizor, widzi Merkel i pyta : „Co to za toporna baba z Ostu?”. Ponieważ wciąż miliony Niemców właśnie tak ja odbiera. Z drugiej strony dla wielu z nich jest „Mamą”, teraz może raczej „Wyrodną Matką” ponieważ jej posunięcia już dziś krzywdzą samych Niemców, ale generalnie jej rodacy przyzwyczaili się do niej. To taki rodzaj uzależnienia. To prawda, że w Europie jak na razie to Merkel rozdaje karty, czyni to natomiast bo w większości państw europejskich ma swoich dworzan, którzy jej wiele zawdzięczają. Część z tych dworzan zajmuje bardzo wysokie stanowiska unijne. Nic dziwnego, że pani kanclerz nawet zapraszając ponad milion przybyszów z Syrii, Afganistanu etc. z nikim się nie konsultowała. Z dworem dobrze się wychodzi na zdjęciach z Brukseli, ale przecież nie warto go wtajemniczać w sprawy wagi państwowej. Poza tym jest jeszcze jedna kwestia, która politykowi typu Merkel bardzo pomaga. Słabe, rachityczne otoczenie polityczne. Tak w Niemczech jak i na niwie unijnej. Proszę się przyjrzeć choćby kilku osobom na eksponowanych stanowiskach w unii. Na przykład Martin Schulz, przewodniczący Parlamentu Europejskiego. Przecież gdyby Schulz złożył swoje CV na uczelni wyższej czy w jakimś prestiżowym przedsiębiorstwie, spotkałby się na 99 proc. z odmową. Powiedziono by słusznie, że nie ma studiów wyższych, podano by mu co najmniej kilka powodów dlaczego jego kandydatura jest nie na miejscu. Czy Schulzowi brak kwalifikacji w czymkolwiek przeszkodziło? Nie. A to jest tylko jeden z setek polityków w otoczeniu Merkel. Łatwo jest rządzić w otoczeniu takich ludzi jak Schulz czy nasz były premier Polski, Donald Tusk. Sytuacja w Polsce, zmiana władzy może te rządy kanclerz Niemiec mocno podkopać. PiS pełna parą przystąpił do realizacji swoich obietnic wyborczych, Polska wstaje z kolan, znowu zachowuje się jak państwo suwerenne. Myślę, że dla brukselskich i berlińskich elit to jest jakaś rewolucja, na którą nie byli przygotowani. Nagle Polska, duże, ważne państwo w sercu Europy zerwała się ze smyczy. Pani Kanclerz nie będzie już mogła rozdawać kart z taką łatwością jak jeszcze kilka miesięcy. W końcu ktoś będzie jej patrzył na ręce. To dobra zmiana. I tej zmiany obawiają się politycy niemieccy i szerzej – unijni, którzy zarzucają Polsce absurdalne przewinienia. Zainicjowana przez środowisko portalu niezależna.pl , „Codziennej” i „Gazety Polskiej” akcja wysyłania listów do deputowanych PE i mediów zagranicznych pokazała zarówno Berlinowi i Brukseli, że demokracja w Polsce ma się nie tylko dobrze, ona jest bardziej żywiołowa niż kiedykolwiek w ostatnich 26 latach. Polakom nie wystarcza poklepanie po plecach, chcą być partnerami i nie onieśmiela ich Bruksela czy Strasburg, nie jesteśmy narodem pełnym kompleksów. Wmawiano nam chorobę przez wiele lat, bez skutku jak widać. „Polak potrafi” w nowej odsłonie.

Z czym Angela Merkel będzie się w przyszłości kojarzyć dzieciom uczącym się historii?

Helmut Kohl mimo fatalnego upadku przeszedł do historii Niemiec w glorii „kanclerza Zjednoczenia”. Gerhard Schröder zapisał się w niej przede wszystkim jako przyjaciel Władimira Putina wychwalający prezydenta Rosji i jego rzekome umiłowanie demokracji. Dziś już mało kto pamięta, że to za jego urzędowania Niemcy przyjęły będący absolutnie na bakier z socjaldemokratycznym podejściem do kwestii socjalnych program AGENDA 2010. Zostanie natomiast wspomnienie o kanclerzu, który z wysokiego stołka państwowego przeskoczył na całkiem wygodny w Gazpromie. Angela Merkel dostała szansę by się przyszłym pokoleniom Niemców kojarzyć z pewną rewolucją w kwestii sprawowania urzędu kanclerskiego. Nie dość, że pierwsza kobieta w Kanzleramcie to jeszcze polityk wywodząca się z Ostów, ale przez miliony rodaków odbierana raczej z sympatią niż podejrzliwością. Pamiętamy jakie emocje wzbudzały kolejne biografie Merkel, tajemniczej kobiety z NRD, która po plecach Kohla wspięła się na sam szczyt, czy „Matki Chrzestnej” Unii Europejskiej sprytnie pod pozorem nieśmiałości i pewnej nieporadności przemycającej swój bardzo konkretny plan na przywództwo Berlina w Europie. I gdyby nie otwarcie granic dla przybyszów z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu prawdopodobnie taką Merkel zapamiętaliby Niemcy, ale i część społeczeństw w państwach UE. Silną, krok po kroku osiągającą wytyczone sobie cele.

Być może to zbyt brutalne i przedwczesne, ale na dziś dzień, tak jak sytuacja w Niemczech się maluje, widzę w Merkel „kanclerz samolikwidacji”. Samolikwidacji samych Niemiec, tak jak to przed laty ujął w swojej książce Thilo Sarrazin. Decyzja o wpuszczeniu setek tysięcy obcych kulturowo, religijnie, mentalnościowo imigrantów do Europy przypomina zaplanowane samobójstwo. Jeżeli najczarniejsze scenariusze się sprawdzą Merkel zapisze się w podręcznikach do historii jako główny architekt tego samobójstwa.

Dlaczego właściwie Angela Merkel tak mocno opowiadała się za przyjmowaniem imigrantów? Czy miała w tym jakiś interes polityczny?

Być może naprawdę jej się wydawało, że przybysze z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej dobrze odnajdą się na niemieckim rynku pracy i zakleją te luki demograficzne, które Niemcom grożą utratą dotychczasowego statusu państwa dobrobytu. A dla Merkel dobrobyt jej rodaków zajmował do niedawna miejsce priorytetowe. Tak więc można by założyć, że zrobiła to w dobrej wierze. A jednak trudno uwierzyć w to, że znając problemy z drugim i trzecim pokoleniem Turków żyjących w Niemczech Merkel mogła naiwnie uznać, że przybysze z Afganistanu, Maroka, Syrii będą bardziej od nich zdolni do integracji. Co innego publicznie krytykować tezy Sarrazina a co innego zdawać sobie sprawę z tego, że miał rację. Rozmawiałam ostatnio z nauczycielką z Kolonii, która uchodźców uczy niemieckiego, w jej klasie 50 proc. uczniów regularnie wagaruje a urzędnicy to tolerują. Czy chodzą, czy nie chodzą na zajęcia - pieniądze i tak dostaną. Nikt nie weryfikuje ich obecności na zajęciach. Część z nich to analfabeci, spisują z tablicy zdania po niemiecku, ale nie są w stanie ich ani zrozumieć ani wymówić. Tydzień temu minister gospodarki Bawarii, Ilse Aigner stwierdziła, że dziewięciu na dziesięciu uchodźców, których wpuszczono do Niemiec nie ma kwalifikacji, by zaistnieć na zachodnim rynku pracy. Kiedy sobie przypomnę jak kilka lat Niemcy czekali z otwarciem swojego rynku pracy dla nas, jak bardzo obawiano się „polskiego potopu” i „zamachu na niemiecki socjal” opadają mi ręce. Nasi rodacy w Niemczech studiują, kształcą się. Są prawdziwym skarbem dla niemieckiego społeczeństwa ponieważ szybko się integrują, są pracowici, zdolni, szybko też przyswajają sobie język niemiecki, który do najłatwiejszych nie należy. Ci, których znam zachowują polskie tradycje, uczęszczają co niedziela na mszę świętą w parafiach Polskiej Misji Katolickiej, są świetnymi biznesmenami, właścicielami sklepów, muzykami, wykładowcami, Polakami, którzy będąc w Niemczech nie tworzą społeczeństwa równoległego, ale żyją w tym niemieckim jednocześnie zachowując swoją tożsamość. Przewiduję, że przytłoczeni problemem imigranckim Niemcy jeszcze wspomną swoje fobie przed „polskim potopem” i zrozumieją, że to było irracjonalne i głupie.

rozmawiał Jakub Jałowiczor 

Olga Doleśniak-Harczuk – absolwentka romanistyki, germanistyki i slawistyki Humboldt Universität zu Berlin, kierownik działu świat tygodnika „Gazeta Polska”, wice - naczelna „Gazety Polskiej Codziennie” i miesięcznika „Nowe Państwo”.