ALEKSANDER BOCIANOWSKI

Istotą Kulturkampfu, czyli swoistej wojny kulturowej, politycznej i  społecznej przeciw katolicyzmowi, było przeciwstawienie państwa Kościołowi, a  właściwie ubóstwienie państwa. Okazało się, że przejmuje ono prerogatywy boskie, jest wszechmocne, nieomylne i wymaga od obywateli pełnego posłuszeństwa.

 

Grzegorz Kucharczyk, Kulturkampf. Walka Berlina z katolicyzmem 1848-1918, Fronda, Warszawa 2009.


Jak to możliwe, że holocaust miał miejsce w środku chrześcijańskiej Europy? Jak to możliwe, że w kraju, który od ponad tysiąca lat był żłobiony przez nauki Chrystusa, doszło do tak makabrycznej zbrodni ludobójstwa? Jak to możliwe, że żołnierze noszący na klamrach pasków dumny napis Gott mit uns dopuszczali się najgorszych potworności?

Odpowiedzi na te pytania pozwala udzielić praca historyczna Grzegorza Kucharczyka Kulturkampf, nosząca podtytuł Walka Berlina z katolicyzmem 1848- -1918. Chociaż opowiada ona w dużej mierze o wydarzeniach z XIX wieku, to jednak pozwala lepiej zrozumieć to, co wydarzyło się w XX stuleciu. Konstatacja, jaka wyłania się z lektury tej książki, musi prowadzić do wniosku, że XIX-wieczne Królestwo Prus, a następnie II Rzesza Niemiecka, a więc państwa, które poprzedziły nastanie dyktatury Adolfa Hitlera i przygotowały pod nią ideowy grunt, nie były krajami katolickimi, a w dużym stopniu nawet chrześcijańskimi.

W omawianym przez Kucharczyka okresie katolicyzm był bardzo mocno zwalczany przez władze i autorytety publiczne, najpierw w Prusach, a potem w zjednoczonych Niemczech. W owej walce z Kościołem uczestniczyły nie tylko siły nacjonalistyczne, które zarzucały katolikom nielojalność wobec państwa niemieckiego a lojalność wobec papieża i Stolicy Apostolskiej, ale także formacje protestanckie i liberalne. Podstawowa powinna być wierność wobec państwa a nie wobec Boga. W przypadku konfliktu sumienia, gdy państwo mówi jedno, a religia coś odwrotnego, wówczas obywatel Niemiec powinien bezwzględnie podporządkować się władzom państwowym. Kiedy słyszymy jakże liczne usprawiedliwienia nazistowskich zbrodniarzy, przekonujących, że „ja tylko wykonywałem rozkazy”, skłonni jesteśmy traktować je jako łatwą wymówkę. Tymczasem są one skutkiem długotrwałego procesu kształtowania umysłów, który zaczął się już na długo przed dojściem Hitlera do władzy.

Na dobrą sprawę jego źródeł należałoby upatrywać u początków reformacji. W średniowieczu największym autorytetem duchowym był Kościół, traktowany jako mistyczne Ciało Chrystusa, instytucja o charakterze Boskim, prowadząca ludzi do zbawienia, a więc posiadająca klucze do Królestwa Niebieskiego. Protestantyzm, który doprowadził do podporządkowania władzy duchowej świeckim królom i książętom, pokazał tym samym, że istnieje jednak instancja nadrzędna wobec Kościoła – jest nią państwo. To właśnie ono wciela w siebie najwyższy ideał nadprzyrodzony, dlatego jemu winniśmy okazywać bezwzględne posłuszeństwo.

Tego typu sposób myślenia był niezwykle rozpowszechniony wśród przedstawicieli niemieckiego protestantyzmu drugiej połowy XIX wieku, zwalczających zdecydowanie katolicyzm. Jeden z najbardziej wpływowych teologów ewangelickich tamtych czasów, profesor uniwersytetu w Heidelbergu Heinrich Bassermann tak pisał w 1874 roku: „My, protestanci, pojmujemy państwo inaczej niż XI-wieczni papieże. Dla nas państwo to nie tylko miejsce zamieszkania bezbożnych i żądnych władzy ludzi. Dla nas jest ono samo w sobie moralnym i boskim ładem. A nawet najwyższym ładem moralnym, jaki kiedykolwiek istniał na ziemi. Dlatego właśnie państwo musi podporządkować sobie każdą inną wspólnotę, na podobieństwo ogniw w łańcuchu”. Nic więc dziwnego, że państwo jako twór doskonalszy powinno podporządkować sobie także Kościół.

„Państwo bowiem – jak utrzymywał Bassermann – obejmuje całą pełnię moralnych i duchowych dóbr, błogosławieństw i zobowiązań, i dlatego też niesie ze sobą boską myśl”. Gdy spogląda się na mapę Niemiec z zaznaczonym na nich poparciem dla NSDAP podczas wyborów w 1933 roku, od razu rzuca się w oczy wysoki stopień akceptacji dla nazistów w landach zdominowanych przez protestantów. Głoszona latami zasada o wyższości państwa nad Kościołem musiała przynieść efekty. Inną siłą, która zwalczała katolicyzm najpierw w Prusach, a później w zjednoczonych Niemczech, byli liberałowie.

Oni z kolei motywowani byli ideologią oświeceniową, traktującą katolicyzm jako obskurantyzm i zabobon, który należy zwalczać wszelkimi możliwymi środkami. Odwoływano się przy tym do filozofii Kanta, od którego wywodzono przekonanie, że człowiek nie odkrywa praw moralnych, ale sam je stwarza. Tak więc to nie Bóg, jak utrzymują katolicy, ale sam człowiek decyduje o tym, co jest dobre, a co złe – to on stwarza normy, zasady i reguły, a więc wszystko zależne jest od ludzkiego „ja”. W kontekście zbiorowym owo „ja” zamienia się w „my”, którego wyrazem staje się państwo. W czasach hitlerowskich było to państwo rasistowskie, o czym przypominał główny ideolog nazizmu Alfred Rosenberg, prezentując swoistą odmianę kantyzmu: „Prawem jest to, co Aryjczycy uznają za prawo. Bezprawiem jest to, co potępią”.

Liberałowie popierali wzmocnienie państwa, gdyż uważali, że tylko w jego ramach możliwe będzie urzeczywistnienie ich ideałów. W tym kontekście katolicyzm ze swym nauczaniem dogmatycznym, niewzruszoną etyką absolutną oraz głoszeniem nierozerwalnego związku między moralnością a polityką – był przez nich bardzo mocno atakowany. Można bez przesady powiedzieć, że od połowy XIX wieku Kościół katolicki był wrogiem publicznym numer jeden, najpierw w Prusach, a potem w Rzeszy niemieckiej. Kucharczyk w swej książce wymienia szereg prześladowań, represji i szykan, jakim przez dziesięciolecia przez władze w Berlinie poddawani byli katolicy.

Traktowano ich jak obywateli drugiej kategorii, uważano za największe zagrożenie dla niemieckiej kultury, wolności i obyczajów. Był to bowiem czas budowania nowoczesnej tożsamości narodowej Niemców, opartej na przekonaniu o nadrzędnej, niemal absolutnej roli państwa. Już sama obecność Kościoła była przeszkodą we wznoszeniu tej monolitycznej budowli, podważała bowiem lojalność wobec państwa. Istotą Kulturkampfu, czyli swoistej wojny kulturowej, politycznej i społecznej przeciw katolicyzmowi, było przeciwstawienie państwa Kościołowi, a właściwie ubóstwienie państwa.

Okazało się, że przejmuje ono prerogatywy boskie, jest wszechmocne, nieomylne i wymaga od obywateli pełnego posłuszeństwa. Można powiedzieć, że wysuwa wobec swoich obywateli roszczenia teokratyczne, gdyż rości sobie prawo do wiązania ludzkich sumień. To właśnie ten wpływ myśli liberalnej, nacjonalistycznej i protestanckiej, akcentujący posłuszeństwo państwu, a nie własnemu sumieniu czy niezmiennym normom moralnym, spowodował wychowanie całych pokoleń Niemców, dla których to państwo będzie podstawowym punktem odniesienia. To ono zastąpi Boga i zagłuszy głos sumienia.

Nieprzypadkowo w zakończeniu swej książki Grzegorz Kucharczyk pisze, że bez Kulturkampfu nie byłoby Mein Kampfu, bez Bismarcka i wojny z Kościołem nie byłoby hitleryzmu i zbrodni II wojny światowej. Odwołując się do Richarda Weavera, który powtarzał, że idee mają konsekwencje, można powiedzieć, że skutkiem ubóstwienia państwa i ograniczania wpływów Kościoła stało się zwycięstwo narodowego socjalizmu. Po lekturze pracy Kucharczyka przestaje zdumiewać fakt, że hitleryzm mógł narodzić się w Niemczech.

Pismo Poświęcone "Fronda" nr 56