"Jeśli ktoś miał wątpliwości co do kondycji Sinead O'Connor, to wrocławski koncert z pewnością je rozwiał. Podczas sobotniego występu artystka udowodniła, że nie potrzebuje skandali ani scenicznych fajerwerków, by porwać ponad trzytysięczną publiczność zgromadzoną w Hali Orbita” - czytam w jednym z komentarzy na temat koncertu irlandzkiej piosenkarki.

Doprawdy? Na zdjęciach z imprezy we Wrocławiu wyraźnie widać, że piosenkarka pojawiła się na scenie w czarnej koszuli z koloratką i ogromnym krzyżem zawieszonym na piersi. Nie kwestionuję tego, że koncert był udany – jak wynika z relacji komentatorów muzycznych - Sinead porwała ponad 3-tysięczną publiczność, udowadniając że jest w formie. Jeśli jest w tak dobrej kondycji, to po co jej takie tanie prowokacje?

Artystka zasłynęła ze swoich antykościelnych wybryków. W 1992 roku podczas koncertu podarła zdjęcie papieża Jana Pawła II. Jak zapewniała w licznych wywiadach, nie chciała nikogo urazić. Jej celem było rzekomo zwrócenie uwagi na problem seksualnego wykorzystywania przez księży. W 2011 roku, po tym kiedy na jaw wyszła skala przypadków pedofilii w Kościele, artystka apelowała do Benedykta XVI, aby ustąpił ze stanowiska. Teraz wyszła na wrocławską scenę w stroju, który przywdziewają raczej księża niż starzejące się piosenkarki. Co miała na celu? Zwrócenie uwagi na problem pedofilii? Trudno mi w to uwierzyć...

Od dłuższego już czasu frapują mnie motywy, dla których mniej lub bardziej znani artyści łapią się tanich chwytów, próbując wywołać wokół siebie rozgłos i sensację. Zwykle ofiarą takich „prowokacji” pada Kościół. Niespełna miesiąc temu na warszawskim Bemowie odbył się Impact Festival. Pewnie w ogóle nie zwróciłabym uwagi na metalową imprezę, gdyby nie fakt, że przez dwa dni mieszkańcom pobliskiego lotniska Bemowo organizatorzy zafundowali dwie długie noce, podczas których nie dało się zmrużyć oka ze względu na dobiegające decybele. I to w samym środku tygodnia...

Próbując znaleźć jakieś informacje na temat imprezy, natknęłam się na zdjęcia z występu jednej z kapel. Wokalista szwedzkiego zespołu Ghost BC, o jakże wymownym pseudonimie Papa Emeritus, pojawił się na warszawskiej scenie w ornacie z odwróconymi krzyżami, tiarze z takim samym satanistycznym symbolem oraz wymalowaną trupio twarzą... To chyba jego stały sceniczny image, o czym łatwo można się przekonać wpisując w wyszukiwarkę nazwę kapeli... Zespołów, wykorzystujących podobne schematy, zwłaszcza jeśli chodzi o mocniejsze brzmienia, jest wiele – wystarczy wspomnieć naszego rodzimego Behemotha.

Pytanie tylko, co to ma celu? Znowu trudno uwierzyć, że chodzi o zwrócenie uwagi na jakieś problemy, trawiące Kościół. Takie tłumaczenia wydają się tym mniej wiarygodne, że muzycy chwytający się takich tanich prowokacji zwykle mają z Kościołem tyle wspólnego, co nic. Czemu zatem budują swoją rozpoznawalność na kontestowaniu głowy Kościoła katolickiego, którą setki tysięcy ludzi na świecie uznaje za swojego duchowego lidera i przewodnika? Po jaką cholerę obwieszają się odwróconymi krzyżami, skoro za nic mają symbol, jakim jest krzyż? Czyżby nie dało się robić muzyki bez tanich prowokacji?

Marta Brzezińska-Waleszczyk