Euforyczny tłum, krzyczący „Hosanna!”, oczekiwał wybawienia politycznego. A potem szybko przyszło znużenie i konformizm. I tylko niektórzy pozostali wierni Królowi dając początek Nowemu Izraelowi.

Mesjanizm czasów Chrystusa był równie żywy, co nieokreślony. Beznadziejna sytuacja polityczna, żywa wciąż pamięć o porażce Machabeuszy, okupacja przez pogan, a jednocześnie silne poczucie bycia narodem wybranym powodowały, że idea ta odradzała się wciąż na nowo. I miała wiele wcieleń.

Tłum wielokrotnie chciał  ogłosić Jezusa królem, jednak On za każdym razem unikał  tego. Dopiero, gdy „nadeszła godzina”, którą Chrystus sam wybrał, pozwolił się wynieść w odpowiedni sposób. Nakazał  uczniom, by przygotowali oślicę i źrebię (na którym nikt dotąd nie jeździł). Według Ojców Kościoła oślica miała symbolizować wiarołomny Izrael, źrebię zaś pogan, którzy mieli dopiero przyjąć „słodkie jarzmo Chrystusa".

Ojcowie, którzy sami mieli pogańskie pochodzenie, nie mogli przewidzieć jednak, jak potoczą się losy tego źrebięcia. Żyjemy w świecie, który słyszał już o Chrystusie, lecz podobnie jak Żydzi dwa tysiące lat temu, mimo iż ma wszelkie możliwości ku temu, nie rozpoznaje w Jezusie Mesjasza. W postchrześcijańskim świecie pozostały często tylko „znaki” Jego dawnej wierności (zapewne mało który mieszkaniec Florydy wie dziś, że nazwa tego amerykańskiego stanu pochodzi od Pascha Floridum – jednego z określeń Niedzieli Palmowej. Hiszpanie odkryli bowiem ten półwysep w 1513 roku, właśnie w ten dzień).

Los źrebaka jest więc bardzo podobny do losu oślicy. Także dziś widzimy podobne rodzaje mesjanizmu, jakie funkcjonowały za czasów Chrystusa. Wówczas euforyczny tłum, krzyczący „Hosanna!”, oczekiwał wybawienia politycznego. Prawdopodobnie jeszcze tego samego dnia, kiedy Jezus przybył do Jerozolimy, Chrystus wyrzucił ze świątyni kupców, oczyszczając kult Boży z przyziemnych naleciałości. Spowodowało to silny zatarg z żydami i doprowadziło do tego, że najprawdopodobniej wrócił wówczas do domu Łazarza w Betanii, gdyż nikt z radosnego jeszcze niedawno tłumu nie zaproponował mu gościny. Niebawem ci sami ludzie, którzy witali Chrystusa, mieli krzyczeć już przed pogańskim okupantem: „Ukrzyżuj go!”.

Był to bowiem „mesjanizm znużenia”, który oczekuje szybkiego zbawienia doczesnego, wedle ludzkiej miary. Lecz gdy ono nie nadchodzi, odrzuca prawdziwego Mesjasza i w efekcie wybiera zamiast Niego jakiegoś zbrodniarza - nie ma znaczenia, czy jest nim Barabasz, czy Che Guevara. Mesjanizm znużenia dotykał również intelektualistów, u których przybierał postać eskapizmu. Daniel-Rops pisze: „Roiło się wówczas od osobliwej poezji, przepełnionej częściowo wzniosłymi, częściowo niedorzecznymi rozważaniami, gdzie gorące marzenia nieszczęśliwego narodu łączyły się ze spekulacjami intelektualistów wyspecjalizowanych w tajemniczych dyscyplinach. Najbardziej konkretne doczesne nadzieje mesjanistyczne służyły tam za podstawę doktrynom eschatologicznym, które rościły sobie pretensje do objawiania ostatecznych celów człowieka i ostatecznego sensu dramatów kosmicznych”.

W Betanii Jezus najprawdopodobniej doświadczył ostatnich miłych po ludzku chwil, wśród najbliższych przyjaciół i wesela z powstałego z martwych Łazarza. Ewangeliści relacjonując te chwile dwukrotnie ukazują Pana płaczącego. Raz, nad grobem Łazarza, opłakując śmiertelną kondycję ludzką, z której niebawem miał nas wyzwolić. Drugi raz – na Górze Oliwnej, przed triumfalnym wjazdem do Jerozolimy, gdy płakał nad tym miastem i jego „śmiercią duchową”, która nie pozwoliła mu rozpoznać „czasu swego nawiedzenia”. Dlatego to miasto, które w nazwie swojej ma „pokój”, nie miało już zaznać pokoju…

Nie tylko bowiem lud Jerozolimy, ale także religijne elity żydowskie odrzuciły Chrystusa. Chcąc zachować względny spokój doczesny i nie narażać się rzymskiemu okupantowi, postanowiły poświęcić jednego człowieka za pozostałych. Był to „mesjanizm konformistyczny”, a właściwie „antymesjanizm”, rezygnujący z prawdziwego zbawienia na rzecz pragmatycznych korzyści ziemskich. Jest on obecny także wśród współczesnych chrześcijan, nierzadko również wśród elit kościelnych, które w imię źle pojętego „aggiornamento” wolą dogadać się ze światem, niż wybrać drogę swojego Mistrza i głosić „w porę i nie w porę” Ewangelię.

Te mesjanizmy dopełniają się, są różnymi stronami tego samego medalu niewiary, „duchowej śmierci” naszych czasów – jest jednak i trzeci, prawdziwy mesjanizm chrześcijański. Mesjanizm Kościoła, który rozpoznał w Jezusie zapowiadanego przez Zachariasza Króla na osiołku oraz „cierpiącego sługę Pana”, o którym mówił Izajasz. To Kościół, który śpiewa dziś podczas liturgii „Gloria, laus et honor, tibi sit, Rex Christe, Redemptor!” („Chwała i cześć niech będzie tobie, Chrystusie Królu i Zbawicielu!”) jako Nowy Izrael rozpoznaje w Jezusie jedynego Króla i Zbawiciela. Miejmy, nadzieję, że tak właśnie widział los swego źrebięcia sam Mesjasz. Szkoda tylko, że mało kto z nas usłyszy dziś tę pieśń w kościele.

 

Piotr Kaznowski

redaktor naczelny kwartalnika „Christianitas”