Celem reformy wymiaru sprawiedliwości, zaproponowanej przez Prawo i Sprawiedliwość było oczyszczenie systemu sądownictwa do kości. Główną osią zmian, opisanych w ustawach zawetowanych w lipcu przez prezydenta Dudę miały być możliwości wprowadzenia, co tu dużo mówić, czystek kadrowych oraz  nowych procedur wyboru władz Sądu Najwyższego i członków Krajowej Rady Sądownictwa. Samooczyszczenie środowiska sędziowskiego, postulowane jeszcze w 1989 roku przez prof. Adama Strzembosza, nie nastąpiło. Należy przy tym pamiętać, że niewprowadzenie zmian w obszarze wymiaru sprawiedliwości miało i ma wymiar nie tylko symboliczny ale też bardzo praktyczny- sędziowie stanowili ochronę systemu i ludzi, wywodzących się wprost z PRL.

W ostatni piątek, w Belwederze nastąpiło długo wyczekiwane spotkanie prezesa Jarosława Kaczyńskiego z prezydentem Andrzejem Dudą, które miało załagodzić powstały w wyniku zastosowania wet, spór pomiędzy ośrodkiem prezydenckim a rządowym. Podobno udało się wypracować rozwiązania kompromisowe, a w każdym razie takie, które będą wyznaczyć kierunki dalszych prac nad jedną z kluczowych reform rządu „dobrej zmiany”. Dlaczego jednak liderzy wywodzący się z tego samego środowiska, idący do wyborów z tym samym postulatem gruntownych zmian w państwie i wprowadzenia IV RP, muszą tez ucierać kompromis w projekcie najbardziej dla prawidłowego funcjonowania kraju istotnym?

Działania i decyzje polityczne przekładają się zwykle na stanowione prawo lub jego brak, co siłą rzeczy ma wymiar bardzo praktyczny. Politycy i media próbują często nadawać im znaczenie symboliczne, jednak pragmatyka ma z reguły pierwszeństwo nad ideologią. Dotyczy to zarówno kwestii podatkowych, kiedy to musimy płacić albo większą albo mniejszą daninę na rzecz skarbu państwa, prawa budowlanego, pozwalającego wybudować drapacz chmur albo tylko małą szopkę, czy zaostrzenia kar za niektóre przestępstwa kryminalne lub wykroczenia drogowe. Jeśli zatem reforma wymiaru sprawiedliwości ma zostać złagodzona i obrać formę bardziej subtelną, to których konkretnie ludzi będzie omijać, komu pozwolić przetrwać, kogo z układu III RP ma jeszcze oszczędzić? Którzy z beneficjentów przemian ustrojowych w Polsce, zgodnie z proponowanymi przez Pana prezydenta kompromisowymi rozwiązaniami, mają być nadal chronieni, a których tym razem będzie można poświęcić dla dobra sprawy?

To, że prezydent Duda od kilku miesięcy zmienia kurs, widzimy wszyscy. Wielu obserwatorów próbuje tłumaczyć te decyzje uniezależnieniem się głowy państwa od Prawa i Sprawiedliwości, poszerzaniem grupy elektoratu czy wreszcie poszukiwaniem mitycznego 'Centrum', które w przyszłości stanowiłoby bazę do zwycięstwa w wyborach i zachowania urzędu na drugą kadencję, lub nawet do budowy własnego zaplecza partyjnego. Z tym, że wybory prezydenckie mamy dopiero za trzy lata, a bez bazy wyborców PiS, prezydent Duda nie ma szans na jakiekolwiek zwycięstwo. No, może w brydża. Dobudowywanie dodatkowych wymiarów ideologicznych do niosących bardzo praktyczne konsekwencje, posunięć prezydenckich jest aktem łaski ze strony części środowisk prawicowych. Nazywanie rzeczy po imieniu mogłoby spalić większość mostów i uniemożliwić jakiekolwiek przyszłe porozumienia.

Reforma sądów według projektu ministra Ziobry zakładała wyrzucenie pozostałości po PRL’u poza nawias władzy i rozliczenie tych, których można jeszcze rozliczyć. Reforma w wersji sugerowanej przez prezydenta Dudę, w wariancie kompromisowym, może oznaczać działania na utrzymanie przyczółków elit w III RP w systemie sądowym a w szerszym planie, również w całym systemie władzy i gospodarki. Po przeprowadzeniu reformy sądownictwa, na kolejny dekomunizacyjny ogień musiałyby pójść samorządy, wyższe uczelnie, struktury sportowe a może nawet kościelne, czyli obszary, które po 1989 lustracja skutecznie omijała, a gdzie swoje bezpieczne przystanie znalazło tysiące dawnych aparatczyków i współpracowników bezpieki. Jeśli prezesowi Kaczyńskiemu, ministrom Ziobrze czy Kamińskiemu przyszłoby kiedyś do głowy dobrać się do tych aktywów PRL’u, to kto wówczas miałby wcisnąć hamulec bezpieczeństwa? Przecież tam jest tyle niezwykłych osobowości z pięknymi życiorysami.

Opozycja nie chce zmian w sądownictwie, ponieważ w polskim życiu publicznym i gospodarczym nadal funkcjonują ludzie, którzy muszą mieć zagwarantowaną bezkarność. Oni nadal powinni pozostawać nietykalni, wyjęci spod prawa. Wydaje się oczywiste, że wyhamowując reformę sądownictwa i łagodząc w praktyce jej skutki, prezydent Duda bierze znaczą część tych środowisk w obronę.

Trzeba sobie jasno powiedzieć, że pomimo składanych wielokrotnie deklaracji i świadomych gestów z kampanii wyborczej, to czy prezydent Andrzej Duda może być traktowany jako spadkobierca śp. Lecha Kaczyńskiego, stoi pod dużym znakiem zapytania. Kolejne kroki głowy państwa będą mogły to potwierdzić lub temu zaprzeczyć. Prezydent Lech Kaczyński z całą pewnością nie próbowałby chronić swoimi decyzjami niebezpiecznych pozostałości po PRL-u.

Paweł Cybula