Fronda.pl: Rok 1992 – debiut zespołu Legion, któremu liderowałeś. Rok 2010 – wydanie tomiku poezji „Archanioł i Rycerz”. Co zmieniło się przez te kilkanaście lat w Twoim życiu i jaki wpływ miało na Twoją twórczość?
To zaledwie 18 lat. Można powiedzieć, iż zmieniło się niewiele, a jednak prawie wszystko. Każda chwila mojego życia miała wpływ na twórczość - wcześniej muzyczną, potem fotograficzną, ale również literacką, która to pojawiła się na samym początku. Życie daje niesamowite inspiracje twórcze, które powinno się sukcesywnie wykorzystywać. Ponieważ jestem bardzo pozytywnie nastawiony na sztukę, to ona wypełniała większą cześć mojej egzystencji, zresztą w różnych konotacjach. Najczęściej byłem koneserem twórczości, a dopiero później postanowiłem samemu coś tworzyć. Proszę mnie tylko dobrze zrozumieć. Nie jestem artystą, ja tylko robię to, co lubię i staram się zostawiać trwałe ślady moich wędrówek. Najpierw była muzyka, potem poezja i jeszcze doszła fotografia. Odkryłem też, że to wszystko można ze sobą połączyć w jedną całość. Ale pisząc wiersze, przez te wszystkie lata, zamykałem w nich to, czego nie potrafiłem często wydobyć z siebie w inny sposób, bardziej bezpośredni.
Wiele osób, które zatrzymało się na starych piosenkach Legionu, mogłeś zaskoczyć delikatną liryką, jaką zaprezentowałeś w swoim debiutanckim tomiku poezji. Kostyła, który śpiewał piosenki o walkach ulicznych, dziś jawi się jako uniwersalista katolicki i monarchista. Przemiana?
Zawsze jestem tym, kim byłem: z mikrofonem przy ustach, z piórem w dłoni, czy z obiektywem przy oku. Moje poglądy się tylko umacniają i jeśli się coś w nich zmienia, to tylko środki ich wyrażania. Nie wiem czemu, ale panuje jakaś chora nadinterpretacja, nadająca formom wyrażania poglądów cech etycznych. Łatki moralności przypina się nie do treści, a do formy. Ad exemplum: umiarkowanie, posłuszeństwo, demokracja, tolerancja - dobre; radykalizm, „nietolerancja”, autorytaryzm - złe. Taka przewrotność ma na celu wytrącenie oręża tym, którzy powinni być skuteczni w walce o Polskę.
Niedawno powiedziałeś, że zabawa w subkultury to głupota, tym niemniej pierwsi fani Legionu byli skinheadami. Dziś w większości skinami są neopoganie czy pospolici antyklerykałowie. Co sprawiło, że dziś wśród młodzieńców we flyersach i glanach jest tak mało katolików?
To prawda. Muzyka Legionu trafiła do subkultury. Z subkulturą jest tak, że jeśli potrafimy ją przetransformować do naszych realiów, nie ma w tym nic złego na dłuższa metę. Jednak ruch skinheads nie był tylko okresową modą. Dla niektórych była to możliwość, aby się wyżyć i zaistnieć, dla innych, aby się ubrać inaczej od otoczenia. Dużo osób widziało w tym ruchu namiastki formacji politycznych. Jednak nie da się być wyznawcą angielskiej subkultury i jednocześnie próbować umacniać polską tożsamość. Z czegoś trzeba w końcu zrezygnować. Jeśli rezygnujemy z poglądów, to uciekamy w świat tzw. mentalności ulicznej, też do czasu, bowiem dorosłość koryguje nasze marzenia o beztroskim świecie. Jeśli odrzucamy subkulturowość, to - poza ubraniami - nic z tego już nie zostaje, natomiast rozwijamy w sobie poczucie narodowej tożsamości. Im więcej zdobywamy wiedzy z tego zakresu, tym silniejsza staje się więź z narodowym dziedzictwem. Akurat mówię w tym momencie o sobie. Wiele osób mnie pyta o ruch skinheads, bowiem miał on w kraju zasadniczy wpływ na wiele politycznych ideologii. W czasach, kiedy ta subkultura przywędrowała do Polski, nie było ruchu narodowego, dopiero co skończył się stan wojenny, a każda forma swobody poza reglamentowaną opozycją, była kojarzona z faszyzmem, inspirowanym przez SB, bo takie wieści rozsiewały różne tzw. alternatywne ośrodki. Subkultura ta, dopiero w latach dziewięćdziesiątych, zaczęła być utożsamiana ściśle z ideologią polityczną. Poza tym ruch ten nie miał odniesienia religijnego. Kreował duchową wieloznaczność, więc młodzież we flyersach stała się podatna na różne wpływy. Pogaństwo oraz hitleryzm wydawały się być alternatywą dla rzeczywistości, ale skutki takich postaw przynosiły straty duchowe, widoczne nawet teraz. Znam kilku ludzi, którzy uwiedzieni germańskim pogaństwem, przed laty, dopiero teraz zaczynają odnajdywać właściwą drogę - powracają do tego, z czego nieopatrznie zrezygnowali. Myślę też, że katolicyzm nie był wtedy atrakcyjny dla tego ruchu, bowiem Kościół jakby wycofał się z roli „Kościoła wojującego”, a stał się kombinatem „ekumenicznego” eklektyzmu. A ludzie słabej wiary, lub jej poszukujący, chcą widzieć Krzyż jak znak zwycięstwa, a nie jako źródło drwin i element walki pomiędzy demokratami liberalnymi a liberałami demokratycznymi.
W 1996 roku, po materiale „A.M.D.G.”, solidnej dawce katolickiego rocka, różniącej się od wcześniejszego dorobku Legionu, zawiesiłeś działalność muzyczną. Dlaczego?
Na pewne sprawy z tym związane nie miałem wpływu. Przyczyny były bardzo prozaiczne, wynikały z problemów egzystencjalnych. Był to okres dla niektórych mało atrakcyjny finansowo, poza tym uprawianie tego rzemiosła stało często w konflikcie z życiem zawodowym. Nie mówię akurat o sobie. Ale tak to wyglądało, a nie było nikogo, kto mógłby zorganizować zespół muzyczny w przedsiębiorstwo dochodowe.
Dziś dla wielu łysogłowych Legion jest zbyt katolicki, zaś dla wielu nowicjuszy zbyt „skinowski” (szczególnie pierwsze płyty). Mimo to pojawiały się słuchy, że chcesz reaktywować zespół. Jakie grono słuchaczy mógłbyś przyciągnąć w drugiej dekadzie XXI wieku?
Muzyką należy przyciągać wszystkich ludzi, którzy są w stanie odpowiedzieć na wezwanie płynące ze sceny. Od początku przygody z muzyką wykształcił się pewien podział ideowy pośród odbiorców. Zależało mi, aby Legion w swojej treści opierał się o narodową tożsamość. To bardzo ważne, jeśli chce się przekazać wartości ludziom i jeśli swój Kraj oraz jego historię traktuje się poważnie. We Wrocławiu istniała również Konkwista 88, grupa nazistowska w każdym calu. Prawie każdy element ich twórczości nawiązywał do hitlerowskiej spuścizny, co znajdywało uznanie w pewnych kręgach. Niektórzy mieli do tego dystans, inni nie. Podobnie jak do Legionu. Te drogi nie mogły się pokrywać. Wydaje mi się, że Konkwista 88 jak i Honor, za wszelka cenę chciały pozostać w hermetycznym kręgu subkultury. Ich działalność nie wnosiła niczego, co mogłoby trwale łączyć Polaków. Inspiracja nazizmem czy pogaństwem nie jest w stanie wydać dobrych owoców, dlatego subkultura skinheads, oparta na magicznej cyfrze 88, przekroczyła wrota zapomnienia. Natomiast dystans do treści narodowo-katolickich nie wynika tylko z krytycznego nastawienia niechętnych temu światopoglądowi osób, ale jest też efektem przemyślanej ofensywy pewnych sił. Nawet w zwyczajnej subkulturze było to doskonale widoczne.
We Wrocławiu narastał konflikt między katolikami słuchającymi Legionu a neonazistowskimi fanami Konkwisty 88. To było widoczne również w całym kraju…
Panowała taka atmosfera, nie zaprzeczam. Legion okrzyknięto zespołem katolickim. Nie negowałem tego, bo przecież jestem katolikiem, a poza tym korygowanie jakichś haseł, polemizowanie z plotkami, nie miało sensu. W tamtym okresie Wrocław był specyficznym miastem. Był PWN-PSN, nazistowski AFP, MW, Stronnictwo Narodowe, NOP. Połowa lat 90-tych to prawdziwy tygiel polityczny…
Jednak muzyka Legionu wyszła poza kręgi narodowe, jest do dziś popularna wśród konserwatystów. Czy to efekt wyjścia poza schemat subkultury i opowiadanie o naszej Cywilizacji?
Chciałem, aby tak było. Czasami wystarczą proste słowa, a niekiedy tekst bardziej metaforyczny. W zależności, jaką historię się opowiada. I to jest tak, że jedna piosenka trafia bardziej do subkultury, a inna do reszty słuchaczy. Ważne, by przełamać ten schemat głupich podziałów. Niekiedy powoduje to, że niektórzy mają dystans do zespołu, bo się przyzwyczaili jedynie do śpiewania o piłce nożnej, zadymach i walkach ulicznych. Ale muzyka ma swoje prawa i jeśli chcesz iść naprzód, robić dobre rzeczy, to sam musisz najpierw pokazać coś ludziom. To, o czym śpiewasz, będzie świadczyć, do kogo chcesz dotrzeć i co chcesz zaprezentować w swojej twórczości.
Teraz skupiasz się na poezji, założyłeś własne wydawnictwo i we współpracy z Klubem Zachowawczo-Monarchistycznym wydałeś zbiór wierszy. Jakie masz teraz plany?
„Archanioł i Rycerz” to książka będąca nie tylko ukoronowaniem kilkunastu lat pracy, ale będąca również przełomem w procesie odrodzenia kultury polskiej, osadzonej w rodzimej tożsamości. Książka powstała dzięki wsparciu Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego i za to chciałem bardzo serdecznie podziękować prof. Adamowi Wielomskiemu. Nie byłoby „Archanioła i Rycerza”, gdyby nie zaangażowanie także Eweliny Hawryluk, której tylko czasem sama obecność dodawała mi sił do pracy nad całością. Poezja co prawda nie jest dzisiaj filarem dumy narodowej, ale to ona decyduje o kondycji ducha. Możemy liczyć na wzrost jej znaczenia oraz jej popularność, jednak sami musimy o to zadbać. Dlatego teraz myślę o wydaniu antologii polskiej poezji, autorów związanych z ruchem narodowym. Z tego, co wiem, sporo osób pisze i są to naprawdę dobre utwory, które powinny trafić do szerokiego kręgu odbiorców.
Czy zatem Twoją drogę artystyczną można uznać za swoistą działalność misyjną wśród skinów?
Chciałem być zawsze częścią tej siły, która ze złem walcząc, czyni Dobro. Nie traktowałem swojej wędrówki jako misji dla subkultury, czy dla określonej grupy społecznej. Sztuka musi trafiać do jak największej liczby odbiorców. Musi znajdywać u nich zrozumienie. To jest ważne.
Czy Legionowi udało się to w jakimś stopniu?
Częściowo tak. Rozpoczęliśmy pewien proces wychodzenia z cienia w stronę Prawdy. To o Prawdę trzeba stale walczyć, czasami bardzo konwencjonalnymi metodami. Siła jest po Twojej stronie tylko wtedy, kiedy służysz Prawdzie. Jeśli wierzysz, to zwyciężasz.
Jest w tym odrobina romantyzmu. Czytając Twoje wiersze, jak i słuchając Twojego śpiewu, można go dostrzec…
Bo tak naprawdę w naszym życiu niewiele się zmienia. Romantyczność z dzieciństwa nigdy się nie wypala. Biorąc jeszcze pod uwagę okoliczności polityczne i czynniki społeczne, to nadal tkwimy w okopach św. Trójcy. Na razie jesteśmy niczym Reduta Ordona, i wciąż nam daleko do szarży husarskich na pozycje wroga. Jeżeli chodzi o romantyzm, to wbrew konserwatywnym opiniom, uważam go za czynnik pozytywny, pod warunkiem, że sprzyjają ku temu okoliczności, a on sam nie wykracza poza sferę personalną. Poezja czy muzyka są z gatunku abstrakcji, bo działają na wyobraźnię, ale to wyobraźnia nadaje głębszy sens naszemu życiu. To wyobraźnia determinuje nas do czynu, do poszukiwania odpowiedzi na kardynalne pytania. Życie jest wędrówką, wymagającą wiary, odwagi oraz wyobraźni. Poza tym wędrówka, jak i walka, potrafią zweryfikować nasze wyobrażenie o świecie, zweryfikować przyjaźń, otworzyć nam oczy na wiele istotnych spraw.
Dwa lata temu powiedziałeś mi, że dzięki tradycyjnej liturgii odkryłeś „właściwe bramy Kościoła”. Czy Twoim zdaniem pontyfikat Benedykta XVI i jego przychylność wobec Tradycji stwarzają okazję do odnajdywania przez tysiące innych młodych ludzi drogi do Kościoła?
Tradycja katolicka to jedyne lekarstwo na odnalezienie Drogi do Zbawienia. Sam zrozumiałem znaczenie tego, kiedy zacząłem uczestniczyć we Mszach Trydenckich. Dzisiaj mogę powiedzieć, z całą odpowiedzialnością prostego katolika, że Msza św. Piusa V, odprawiana przez najzwyklejszego kapłana, w najodleglejszym miejscu, w najlichszej kapliczce, ma dla mnie osobiście większe znaczenie, niż Novus Ordo sprawowane przez papieża w Bazylice św. Piotra. Takie jest moje zdanie, bo tak ja to odczuwam. W łacińskich śpiewach oraz modlitwach widać bramy nieba, widać chwałę Kościoła, a ja widzę jego potęgę oraz moc Wiary. Dlatego, dzięki Tradycji, można zwyciężyć zło tego świata. A o samej popularności tej Mszy niechaj świadczy fakt, iż na Mszach łacińskich przeważa głównie młode pokolenie, zwiększa się również liczba kapłanów, oraz ilość samych nabożeństw, a to też jest widzialnym znakiem dla innych. Dobrze się stało, że następcą Jana Pawła II został akurat Benedykt XVI. Zdjęcie ekskomuniki z biskupów Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X napawa nadzieją, że Kościół sięgnie śmielej do skarbca Tradycji. Poza tym, papież Benedykt XVI jest bardzo konsekwentny, jeśli chodzi o zachowanie katolickiej ortodoksji.
Mam nadzieję, że nie odmawiasz ważności tzw. „Nowej Mszy”…
Oczywiście, Novus Ordo jest ważna, skoro odprawia ją sam Ojciec Świety! Tylko ona do mnie w żaden sposób nie przemawia. Jak już wspomniałem, jest we Wrocławiu Msza Trydencka, na którą uczęszczam ja i coraz więcej wiernych, nawet spoza miasta. To już coś znaczy.
Ortodoksyjne poglądy i tatuaż z Michałem Archaniołem... Można powiedzieć, że jesteś ucieleśnieniem założeń środowiska "Frondy" - łączenia stanowiska katolickiego z nowoczesną formą przekazu.
Myślę, że tak powinno to wyglądać w czasach dzisiejszych. Nowoczesność i tradycja. Gitara elektryczna oraz Mszał Rzymski. Idea narodowa, wyrażana na scenie i w literaturze, bowiem polityka nie jest atrakcyjna dla ludzi, a politycy stracili już dawno kręgosłup. Kościół potrzebuje świętych, a nie reformatorów, a Polska potrzebuje przywódców, a nie sofistów.
Rozmawiał Aleksander Majewski
Podobał Ci się artykuł? Wesprzyj Frondę »