Ciepłe słowa, tajne spotkania, a może już i dostawy broni. Rosja dążąc do uzyskania wpływu na Afganistan postawiła na talibów. Twierdzi, że trzeba z nimi rozmawiać, bo tylko oni są w stanie zatrzymać Państwo Islamskie. Ale Moskwa ma też inne argumenty.

Khalq, czyli Lud. Tak nazywano jedną z frakcji afgańskich komunistów. Tak jak inne, mocno zinfiltrowaną przez KGB. Z Ludu wywodził się niejeden komendant pierwszego pokolenia talibów. Tego z lat dziewięćdziesiątych, które prowadziło politykę sprzyjającą celom rosyjskim.

Choć to Rosja wciąż ingerowała w afgańskie sprawy, talibowie ogłosili wtedy wrogiem Stany Zjednoczone. Obalili legalny rząd w Kabulu, zaangażowali w wojnę domową, zapewnili schronienie toczącej z Amerykanami wojnę terroru al-Kaidzie. Teraz znów mogą się przydać.

Rosja zawsze dzieliła terrorystów na dwie kategorie: użytecznych i nieużytecznych. To samo dotyczy terroryzmu islamskiego. W Afganistanie użyteczni są talibowie – bo osłabiają legalne władze, bo walczą z Amerykanami, bo dają pretekst do rozbudowy rosyjskiej obecności wojskowej w pobliskich republikach Azji Środkowej.

Moskwa straszy Państwem Islamskim w Afganistanie, żeby mieć argument dla rozmów z talibami jako mniejszym złem. Do nieoficjalnych, trzymanych w tajemnicy spotkań dochodzi od lat: rosyjscy dyplomaci widują się z emisariuszami w Tadżykistanie i Zjednoczonych Emiratach Arabskich.

Okazuje się, że nie jest przeszkodą fakt, iż od lutego 2003 roku Islamski Emirat Afganistanu (jak nazywają siebie talibowie) jest na liście organizacji terrorystycznych zatwierdzonej przez Sąd Najwyższy. Co oznacza, że wszelka współpraca z talibami jest w świetle prawa rosyjskiego przestępstwem.

Zresztą do niedawna Rosjanie stawiali znak równości między Talibanem i IS, a np. ćwiczenia wojskowe Rosji i jej sojuszników w maju 2015 roku były próbą scenariusza inwazji talibów na Azję Centralną. Teraz Rosjanie próbują przekonywać, że talibowie są tylko siłą lokalną, która po doświadczeniach z bin Ladenem porzuciła ideę globalnego dżihadu, przez co jest dużo mniej groźna niż Państwo Islamskie.

Wrzesień 2014 r. Prezydent Rosji składa wizytę w Duszanbe, stolicy Tadżykistanu. Do dziś krążą pogłoski, że w rosyjskiej bazie wojskowej Putin spotkał się w tajemnicy z Achtarem Mansourem, który w lipcu następnego roku został nowym przywódcą Talibanu.

Kilka miesięcy później Moskwa podjęła w Afganistanie dyplomatyczną ofensywę. Generał Dostum odwiedził stolicę Rosji i Czeczenię, zaś Moskwa zaczęła negocjować z Kabulem sprzedaż szturmowych śmigłowców. Tyle, jeśli chodzi o oficjalną stronę wojny. Jednocześnie bowiem specjalny przedstawiciel prezydenta Putina ds. Afganistanu (były ambasador w tym kraju) Zamir Kabułow stwierdził, że rosyjskie interesy „obiektywnie współgrają” z interesami talibów walczących z Państwem Islamskim.

Kabułow nazwał talibów ruchem narodowego wyzwolenia, broniącym kulturalnych i religijnych tradycji przed Amerykanami. Inny wysoki urzędnik MSZ przyznał zaś, że uruchomiono „kanały komunikacji z talibami” i Moskwa jest gotowa „wymieniać z nimi informacje” odnośnie Państwa Islamskiego.

Nie wiadomo, czy śmierć Mansoura (maj 2016) miała tu jakieś znaczenie, ale na dłuższy czas Moskwa zamilkła w sprawie dialogu z talibami. Pojawiające się cyklicznie nieoficjalne doniesienia o tajnych rozmowach „dementował” we wrześniu ub.r. wiceminister spraw zagranicznych odpowiedzialny za walkę z terroryzmem Oleg Syromołotow.

CZYTAJ DALEJ NA TVP.INFO