Kraj spalony słońcem, trwa pora sucha. Ziemia czerwona, gęsty busz brązowy i żółto- zielony, kolczasty. Co chwila widać małe pożary, ogień z łatwością trawi wysuszone gałęzie. Wiatr wciąż wzbija rdzawe obłoki pyłu, wszystko jest nim przysypane.

Misjonarze mają takie powiedzenie, że krew i rewolty zawsze przychodzą jak jest sucho.
I faktycznie, czerwona ziemia i przybrudzone nią samochody oraz ludzie wyglądają jakby utaplano ich we krwi.

Zniszczone domy, spalone wioski, miasteczka. Nie jedno, nie dwa. Wciąż i wciąż zgliszcza, popioły, czasem podziurawione kulami ściany domów, które miały to szczęście, że nie strawił ich ogień. Nawet na głównej drodze kraju widać od czasu do czasu spalone samochody ciężarowe bądź osobowe, ostrzelane. W większych miastach całe kwartały są puste, bez życia. Bądź opanowane przez bojówki. Surrealistyczne obrazy. Z muzułmańskiej wioski nie zostało praktycznie nic. Stoją tylko dwie ściany, obie samotne, oddalone od siebie o kilkanaście metrów. Na jednej widnieje napis „la terre promise” (ziemia obiecana), na drugiej- „Le carrefour de Paris” („paryskie skrzyżowanie”, RŚA było niegdyś kolonią francuską, stąd takie nazwy sklepów). Na poboczu młodziutki chłopak z maczetą trzyma sznur, prowadzi mężczyznę, który ma założony powróz na szyi. Za nim biegnie nieporadnie trzylatek. Po chwili znikają w buszu.

Co jakiś czas widać ludzi z bronią, blokposty, świecą się karabiny.
Samotne dzieciaki, bose, całymi grupami przy drodze.
Takie to widoki.
I tak w kółko, wciąż.

Czasem na drodze mijają nas konwoje ciężarówek, których waga  i wielkość tworzą z wszechobecnego, czerwonego pyłu, prawdziwe burze piaskowe. Na pojazdach siedzą zamaskowani ludzie, w różnokolorowych puchówkach, z maskami na twarzach, w narciarskich goglach. To jedyny sposób by uchronić się przed pyłem. Ciężarówki eskortowane są przez wozy bojowe, zaopatrzone w gniazda karabinów maszynowych.

W tym państwie wszędzie czuć strach i agresje. Boją się także misjonarze, chociaż nie chcą dać tego po  sobie poznać. Bali się, że w święta znów mogą zacząć się krwawe zajścia. Że w sylwestra dojdzie do ataków. Gdy wychodzę z mszy w sylwestra słyszę ich rozmowę o niedawno odkrytym, kolejnym masowym grobie ofiar Seleki. Gdy przejeżdżamy spaloną dzielnicą, któremuś się wyrwie- „muzułmanie tego nie wybaczą, wrócą i się zemszczą”.

Zresztą jak się misjonarzom dziwić. Tu wojnę czuć wszędzie a relatywny spokój wydaje się być ułudą.

Owoce pracy

Konflikt w Republice Środkowej Afryki, który rozpoczął się, gdy „seleka” zaczęła mordować w tym państwie, był jednym z najbardziej zmanipulowanych medialnie wydarzeń 2014 i 2015 roku. Przyjęto mówić, że tzw. „selekowcy” to muzułmanie, którzy podnieśli broń przeciw chrześcijanom. Tymczasem w większości bojownicy ci byli nomadami z Czadu bądź z Sudanu (oba te państwa granicą z RŚA). Konflikt zaś swoje apogeum (r.2014) w momencie, gdy ówczesny prezydent RŚA obiecał oddanie złóż ropy chińczykom (najazd Seleki skutecznie to uniemożliwił). W odpowiedzi na terror najeźdźców powstały tzw. milicje „Anty-balaka” (w dosł. tłum. - „anty-maczety”) w znacznej części rekrutujące się z miejscowych rolników bądź pasterzy. Gdy jednak udało im się przegnać z zachodniej części kraju selekowców, rozpoczęła się ich postępująca degeneracja. Ci którzy nie wrócili do swoich wcześniejszych zajęć, zaczęli rabować i mordować. Rozpoczęły się pogromy muzułmanów, niesłusznie konotowanych z seleką i oskarżanych o współpracę z nimi (co jest dogodnym pretekstem do rozboju). W konsekwencji dziś na zachodzie kraju to muzułmanie zajęli miejsce chrześcijan jako niewinne ofiary. I to bardzo często właśnie wyznawcom Mahometa pomagają misjonarze.

„My tu siejemy Dawid” mówi mi misjonarz Piotrek, od ponad 20 lat w Afryce. „Owoce niech zbiorą inni”. Przyznam się szczerze, że wątpię w jego słowa. Bo tu widać na każdym kroku owoce pracy misjonarzy. Gdy Piotr jedzie przez znajome wioski, dzieciaki i dorośli machają i wołają z uśmiechem „Pietere, Pietere!”. Gdy się zatrzyma na chwilę, jego samochód zostaje błyskawicznie otoczony przez grupę roześmianych tubylców, którzy chcą podać rękę swojemu kaznodziei. Zresztą pozytywny stosunek do misjonarzy ze strony mieszkańców to standard. Zdobyli go, gdy nie pozostawili swoich wiernych podczas wojny. Mimo ponawianych przez ONZ czy polski MSZ próśb- nie uciekli, gdy sytuacja stała się naprawdę „gorąca”. Ludzie to pamiętają. Właściwie to państwo na misjonarzach „stoi”. To oni prowadzą szkoły, to oni zakładają sierocińce, prowadzą szpitale, to oni chronią na swoich misjach uciekinierów. To oni są jedynym, stałym elementem w tym świecie ciągłej zmiany, śmierci i zniszczenia. Dochodzi nawet do powierzchownie paradoksalnej sytuacji, gdy to Kościół bierze na siebie  obowiązek pamiętania o... pogańskiej przeszłości tego kraju. Jedyne prawdziwe muzeum pokazujące historię ludów z RŚA znajduje się... na terenie kapucyńskiej misji i jest przez kapucynów prowadzone.

Warto zauważyć specyficzny ekumenizm afrykański. Relacje między kościołem katolickim i kościołami protestanckimi, które też działają intensywnie na tym terenie, są bardzo dobre. Jak powiedział mi kapelan wojsk francuskich, w afrykańskich krajach ogarniętych wojną nie można mówić o ekumenizmie- „to jest po prostu braterstwo”. I faktycznie, kapłani obu odłamów chrześcijaństwa wciąż współpracują, spotykają się, przyjaźnią. Gorzej niestety wyglądają relacje misji z międzynarodowymi instytucjami. Misjonarze mają do ONZ-etu stosunek ambiwalentny. Z jednej strony, żaden tego nie neguje, ich siły wojskowe naprawdę ratują ludzi. Gdy zmusi się dowódców, by ruszyli w niebezpieczny, zaogniony teren- przynosi to wspaniałe efekty. Inna sprawa, że misjonarze tygodniami musieli ich błagać o interwencje. Brak znajomości realiów RŚA ze strony ludzi z międzynarodowych organizacji pomocowych prowadzi do absurdów. W jednej z wiosek, dla szkoły liczącej trzy klasy ONZ-et wybudował kilkanaście (!) łazienek. Co zabawniejsze, umieszczono je relatywnie daleko od budynku szkoły. Busz jest bliżej szkoły, puenta jest taka, że nikt tychże łazienek nie używa. Anegdotka ta pokazuje jak idiotycznie czasem organizacja ta wydaje pieniądze, byle na papierze napisać, jak to „pomogła”. Są jednak gorsze konsekwencje jej działań. Przez dekady pracy w RŚA misjonarze pobudowali szpitale i wykształcili mniej lub bardziej, ale jednak w miarę profesjonalną kadrę tubylców, która im pomaga. Gdy dziś do RŚA przybywa ONZ i jego przybudówki, podkupują wspomnianą kadrę, by ta zaczęła pracować dla ich szpitali. Oferuje im się wynagrodzenie, na które żadna misja nie może sobie pozwolić. I nie byłoby  nawet w tym nic złego, gdyby nie fakt, że ONZ za kilka lat wyjedzie... a w tym czasie upadną działające tam przez lata szpitale misjonarskie. I trzeba będzie wszystko zaczynać od nowa.

Idylla i koszmar

Słowo Chrystusa adaptuje się do tego państwa. Do jego klimatu, krajobrazu, do jego historii. Droga krzyżowa w Bouar prowadzi wśród zielono brązowego buszu, prowadzi wzdłuż potężnych, czarnych głazów. Ostatnia stacja, zmartwychwstania, znajduje się przy wielkim, pękniętym kamieniu, które połowy rozchodzą się, jakby zostały od środka rozerwane. Żłobki,w których śpi mały Jezus, kryte są przez dzieci liśćmi palmowymi. Jezusa odwiedzają czarni pastuszkowie, afrykańskie w stylu figurki o wielkich uszach i nosach. Sam Zbawiciel jest małą, białą lalką („dzieci nie chcą Go malować na czarno, mówią, że brzydki kolor... ciężko je tych kompleksów oduczyć”- opowiada siostra Renata, misjonarka z Bouar). Do szopki zagląda drewniany nosorożec. Na porannych mszach Alleluja wykrzykiwane jest wśród bicia tamtamów. Nabożeństwa są okazją by się dobrze ubrać. W przestronnych kościołach światło odbija się od kolorowych strojów, niebieskich, zielonych, czerwonych czy fioletowych, przetykanych złotymi nićmi. Dziesiątki dzieci śmieją się i tańczą, wierni padają sobie w ramiona gdy nadchodzi moment znaku pokoju. Gdy uwielbiane zaś jest zmartwychwstanie Pana, nie są w stanie powstrzymać uśmiechów, okrzyków radości a czasem i łez. Na to wszystko patrzy ukrzyżowany, biały, gotycki Chrystus, a obok niego obraz Jego Matki, czarnej, o murzyńskich rysach twarzy. Mała dziewczynka, z różnokolorowymi, plastikowymi spinaczami we włosach pokazuje mi Maryję i mówi – mama.

Momentami człowiek czuć się tu można jak w odnalezionej idylli. Ale wystarczy wyjść z kościoła, by zobaczyć coś zupełnie innego. Śmierć ludzi i gruzy miast. Odwiedziliśmy z bratem Leszkiem, Benedyktem i świecką misjonarką Eweliną, wioskę spalona przez Mbororo, grupę pasterzy- nomadów, wyznania muzułmańskiego. Dziś najczęściej są ofiarami. Chociaż, jak widać, niektóre szczepy potrafią same atakować i zabijać. Zresztą jak mówi Ewelina- w tym świecie nikt już nie jest niewinny. Spirala zemsty i zbrodni się rozkręciła. Ci zabili, potem tamci zabili, ci ukradli, tamci w odwecie spalili dom. I tak w kółko.

Wioska jest przeludniona. Ataki Mbororo powtórzyły się w okolicy, spalono kilka miasteczek, ludzie musieli tutaj uciekać. Trafiamy na anty-balaka. Zresztą nie ostatni raz. Młodzi, groteskowo ubrani, pijani bądź naćpani. Agresywni. Wierzą w czary bardziej niż w Chrystusa.

Wioskowi anty-balaka afiszują się bronią, chwieją się na nogach, patrzą na nas z pogardą i żegnają środkowym palcem. Wracając mijamy posterunek policji. Dowiadujemy się od funkcjonariuszy, że w odpowiedzi na ataki Mbororo, zamordowano członka tej grupy etnicznej. Tutejszego. Nie mógł mieć zapewne nic wspólnego z tymi rabunkami. I tak to się kręci w tym świecie.

Nadzieja i strach

Środek buszu, noc zapada, w niektórych chatkach uderzają w tamtamy. Płonie kilka ognisk. Siadam na ławce przed kaplicą. Kaplica jest niewielka, z blaszanym dachem, z frontu widać ułożony z cegieł krzyż, odcinający się od białej ściany. Na drzwiach wejściowych drugi krzyż, z uschniętych liści.
Za kaplicą czarna ściana roślinności.
Misjonarz Piotrek puszcza na ścianę film. Nic specjalnego, jakieś nagranie z modlitwy, grupka ludzi śpiewa i tańczy.
Nagle obok mnie pojawia się pierwsza malutka zjawa. Błyska białkami oczu i ząbkami. Poza tym coraz ciemniej, niewiele widać, poza zarysem postaci. Po chwili dosiada się kolejna. Mija kilka minut, cała moja ławka zapełniona małymi zjawami. Cisza. I nagle słyszę za sobą okrzyk z wielu gardeł – Alleluja. Odwracam się. Przyszło ze sto osób, znaczna część z nich to dzieci, często sieroty, których rodziców zamordowała Seleka. Znów słychać "Alleluja".
Widzowie z tyłu błyskają oczami i zębami, klaszczą. Dzieci tupią nóżkami, cieszą się i wciąż powtarzają - „alleluja, alleluja”. Podrygują, niektórych rwie to tańca, chwytają się za dłonie. Śmieją się.  „Alleluja, alleluja” leci przez busz. Czego oni właściwie potrzebują, czego chcą od was, od religii?- pytam się misjonarza. 'Słowa, które powie im, że przebaczenie i miłosierdzie jest możliwe”- odpowiada.

Pod koniec mojego wyjazdy słyszymy w radiu, że dwóch terrorystów zamordowało w Paryżu kilkanaście osób. Polscy misjonarze są oczywiście wstrząśnięci. Żal im ofiar. Ale jednocześnie, jak sami mówią- w Afryce takie rzeczy są na porządku dziennym. Zresztą w tym samym czasie Boko Haram wymordowało w Nigerii znacząco większą ilość osób. Tego się najbardziej boją nasi misjonarze. Nie afrykańskiego, eklektycznego, przesiąkniętego animizmem islamu, ale radykałów inspirowanych przez państwa arabskie.

Plotki, że wejdzie tu Boko Haram z terroryzmem i skrajnym islamem są dość powszechne. Gdy widzi się obraz zniszczeń w tym kraju, desperacje części muzułmanów, kompletny upadek wszelkich państwowych instytucji- oraz ma się świadomość, że „tuz za miedzą”, czai się radykalny islam i terroryzm, ta straszna wizja jest jednocześnie prawdopodobna. Warto też zwrócić uwagę Europie, że niewiele potrzeba, by w centralnej Afryce powstał kolejny „kalifat islamski”, którego tereny obejmowałyby część Mali, Nigru, Nigerii, Kamerunu, RŚA i Sudanu. Jeśli do tego dojdzie, to wiara, że nie zwiększy się ilość zamachów terrorystycznych na naszym kontynencie, jest wyjątkową naiwnością. Pamiętajmy, że jedną z najważniejszych sił, które blokują rozwój skrajnego islamu w RŚA są właśnie misjonarze. Dlatego teza, że działają oni także w naszym wąsko pojętym interesie, jest prawdziwa. To w tym państwie jedyni ludzie gotowi walczyć z terrorystami o ludzkie dusze.

Dawid Wildstein