- Starego sądowego wróbla na plewy się nie nabierze. Jak tylko pojawiły się pierwsze zarzuty i pierwsze reakcje Grodzkiego, wiedziałem z jakim przypadkiem mamy do czynienia i co się za chwilę stanie. Nie było to trudne zadanie, biorąc pod uwagę, że wśród ordynatorów i lekarzy z tak zwanym nazwiskiem, proceder „kopertowy” to nie przywara czarnych owiec, ale niestety norma. Jeśli można mówić o pozytywach, to dotyczą one zdecydowanej mniejszości. Długo by pisać z czego to wynika, ale korzenie zjawiska sięgają głębokiego PRL, a na początku III RP nic się nie zmieniło, aż do 2007 roku, gdy pojawiły się wielkie afery łapówkarskie, ze słynnym doktorem G. na czele. - pisze bloger Matka Kurka na portalu kontrowersje.net

Przyznaję rację lekarzom i pacjentom, którzy wyjątkowo zgodnie twierdzą, że teraz wręczanie kopert nie jest powszechne, bo zostało zastąpione dużo bezpieczniejszą metodą. Otóż aby się dostać na stół operacyjny do znanego chirurga, należy zaliczyć kilka, kilkanaście, wizyt prywatnych, po 300 zł każda. Operacja odbywa się w publicznym szpitalu za publiczne pieniądze, niemniej to lekarz tego szpitala decyduje o przyjęciu pacjenta i kolejności przeprowadzanych operacji. Cytując klasyka: „Nijakiej psemocy nie było”. Nikt tu nikogo nie zmusza, nie chcesz to nie idziesz na prywatną wizytę, ale wtedy zapisujesz się do kolejki NFZ i czekasz z modlitwą na ustach nierzadko do śmierci. W obecnych realiach Grodzki by się z łatwością wybronił, ponieważ czasy się zmieniły i metody też, ale problem Grodzkiego polega na tym, że wszystkie zarzuty dotyczą czasów minionych. Skutek jest taki, że klocki z różnych bajek do siebie nie pasują, co gorsze tłumaczenie Grodzkiego jest i groteskowe i de facto sam podejrzany przyznaje się do winy.

Pomyliły się marszałkowi czasy i metody i to zaowocowało takim oto kuriozum: „owszem wziąłem dwa tysiące, ale w gabinecie prywatnym”. Jestem więcej niż pewien, że Grodzkiemu naprawdę pomyliła się chronologia i metody, to normalne przy takim stażu. Na nieszczęście Grodzkiego pacjenci doskonale pamiętają jak było i jak jest, na własnej skórze oduczyli też, że metody się zmieniają, ale wszystko i tak się sprowadza do jednego – musisz dać kasę do prywatnej ręki, aby się leczyć w publicznej służbie zdrowia. Mleko się rozlało, ludzie zobaczyli w telewizję znany obrazek, który widzieli na własne oczy albo słyszeli od krewnych, czy znajomych. Nie ma w Polsce rodziny wolnej o takich doświadczeń, jeśli nie najbliżsi to dalsi krewni przeszli przez to i zapamiętali na zawsze. Zresztą w każdym mieście tajemnicą poliszynela jest to kto brał i ile wypada dać. O Grodzkim po Szczecinie krążyły całe pakiety informacji i w końcu się rozlały na Polskę.

 

Nigdy nie jest łatwo ujawnić „branie w łapę”, taka sytuacja obciąża obie strony, co najmniej moralnie i to po pierwsze. Po drugie ludzie walczący o swoje życie lub życie bliskich, znajdują się w bardzo ciężkim stanie emocjonalnym i nie mają siły walczyć z dodatkowymi problemami. Wreszcie istnieje dysproporcja pomiędzy dobrze sytuowanym lekarzem, postacią z lokalnego świecznika, co dopiero z samych szczytów władzy państwowej, a człowiekiem, który często oddaje ostatnie pieniądze i przez całe życie był „szarą myszką”. Ta ostatnia okoliczność stałą się linią obrony Grodzkiego zaproponowaną przez Duboisa. Klasyka gatunku, zaszczuć maluczkich siłą autorytetu, patosem, ratowaniem życia i na końcu znaną kancelarią prawną. Wszystkie armaty Grodzki odpalił jednocześnie, ale to działa tylko wtedy, gdy po pierwszych wystrzałach ostrzeliwani chowają ogony pod siebie.

Grodzki spalał się po kolejnych zarzutach, w pierwszym przypadku udało mu się trochę wyciszyć profesor Popielę, ale potem poszły następne zarzuty i zaczęła się inna klasyka. Dubois postraszył pozwami i aktami oskarżenia, tyle tylko, że na straszeniu się wszystko skończyło. Do dziś nie ma żadnych realnych kroków prawnych poza wezwaniami przedsądowymi, za to pojawiają się coraz „mocniejsze oświadczenia”. Polityczny atak, hieny dziennikarskie i tak dalej. Doświadczeni procesowo wiedzą, że to nic innego jak przyznanie się do niemocy. Dubois i Grodzki nie pójdą do sądu, bo musieliby przedstawić konkretne dowody, no i sprawa sądowa zawsze nagłaśnia sam przedmiot sprawy, który Grodzkiego pogrąża.

Pozostaje prężenie muskułów z wyciszaniem tematu na zmianę i to by się może udało, ale Grodzkiemu zachciało się zostać najważniejszym politykiem w Polsce. Nie da się pogodzić ambicji politycznych, orędzi i patetycznych deklaracji, z zarzutami ludzi, których ten dęty patos dodatkowo zmobilizował do powiedzenia prawdy. Grodzki jest spalony, definitywnie, obojętnie w jakim kierunku potoczą się sprawy, on już nigdy od siebie koperty nie odklei, tak jak Banaś pokojów na godziny.

Matka Kurka/kontrowersje.net