Gdyby ktoś pytał, czy podczas kolejnej konwencji Koalicji Europejskiej, czyli konglomeratu, żeby nie powiedzieć zbieraniny w postaci PO, PSL, SLD, Nowoczesnej i diabli wiedzą kogo jeszcze, pojawiły się jakieś nowe elementy programowe poza marzeniami odsunięcia PiS’u od władzy, to mam dla niego złą wiadomość: zamiast programu KE ma dla swoich wyborców uśmiech. I żarliwą chęć zwycięstwa.

„Chcemy wygrać!”- drżącym głosem zakończył swoją tyradę Włodzimierz Czarzasty, przewodniczący SLD, następczyni Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. „I nie pytajcie nas się, czy mamy lepszy czy gorszy program niż PiS. My mamy tolerancję, my mamy uśmiech, mamy w sobie żar.”- tak były członek PZPR w latach 1983-1990 zagrzewał wyborców podczas konwencji KE do głosowania na tęczowy, proeuropejski syndykat. „Mówi wam to coś?”

Przemożna chęć przejęcia władzy przez partie opozycyjne nie poparta jakimikolwiek propozycjami programowymi dominuje w przekazie liderów tych partii. Wszyscy oni zabiegają o społeczne poparcie proponując w zamian oklepane frazesy, okraszone jedynie „tolerancją i uśmiechem”. Zapominają przy tym, że „bombardowanie miłością” to technika psychomanipulacji społecznej rodem z religijnych sekt.

Władza dla samej władzy i płynących z niej korzyści- to główny cel Europejskiej Koalicji, chociaż nie jedyny. Możemy odnieść wrażenie, że podczas jej konwencji następuje symboliczne, mityczne wręcz spotkanie Wschodu z Zachodem. Tam właśnie, ponad głowami Polaków spotykają się interesy Wielkich Niemiec i Wielkiej Rosji, oraz żarliwi stronnicy tychże interesów. Wieloletnie działania, konkretne decyzje polityczne, umowy gospodarcze czy kroki dyplomatyczne, podejmowane przez rządy SLD, PSL i PO mogą być najlepszym potwierdzeniem tej metafory.

Zapowiedzi wygłoszone jeszcze w 2016 roku przez samego Grzegorza Schetynę podczas konwencji programowej Platformy Obywatelskiej wychodziły poza dokonany już uprzednio przez koalicję PO-PSL demontaż państwa obejmujący likwidację szkół (w latach 2005-2017 zlikwidowano 1146 placówek), posterunków policji (zlikwidowano ponad połowę, tj. 418 z 817 komisariatów), lokalnego transportu publicznego (powszechna likwidacja połączeń PKS i PKP), linii lotniczych (próby doprowadzenia do upadłości PLL LOT), instytucji finansowych, czy spółek strategicznych dla państwa (sprzedaż PKP Energetyka tuż przed wyborami 2015 r.). Po hipotetycznym przejęciu władzy, co ostatnio potwierdził wiceprzewodniczący Siemoniak, PO będzie chciało zlikwidować Centralne Biuro Antykorupcyjne i Instytut Pamięci Narodowej, prawdopodobnie po to, żeby tak jak w latach 2007-2015 można było kraść do woli. I żeby nikt nie mógł wypominać komunistycznym kandydatom Koalicji Europejskiej ich agenturalnej czy PZPR-owskiej przeszłości.

Trudno sobie wyobrazić większych szkodników politycznych w Polsce ostatniego 30-lecia niż niszczycielski tandem PO- PSL. Nawet rządy postkomunistów z SLD nie wyrządziły tyle szkód, chociaż teraz dołączają do tej bezideowej komitywy. Jedyne co mają do zaproponowania polskiemu społeczeństwu to powszechna seksualizacja dzieci od najmłodszych lat, nachalna promocja homoseksualizmu i seksualnych dewiacji, pseudoekologia doprowadzająca do degradacji Puszczy Białowieskiej, likwidacji polskich kopalń, i utrudniająca strategicznie i gospodarczo ważny dla Polski projekt przekopu Mierzei Wiślanej. Nic, tylko dalsza degradacja państwa. A wszystko to w duchu nowoczesności, tolerancji, z uśmiechem na ustach.

Rządy Platformy, PSL’u i SLD, o czym nigdy dość przypominania, wyprzedawały polski majątek za bezcen, pozwalały na okradanie nas wszystkich przez mafie paliwowe, VAT-owskie i hochsztaplerów w białych kołnierzykach z piramid finansowych, odbierały najbiedniejszym rodzinom a dawały bogatym elitom, nie wahały się strzelać do protestujących górników i manifestantów z Marszu Niepodległości gumowymi kulami. Efekty tych rządów dla Polski trafnie podsumował jednej z konstytucyjnych ministrów w restauracji U Sowy i Przyjaciół stwierdzeniami: „państwo polskie istnieje tylko teoretycznie”, to znaczy „ch… d… i kamieni kupa”.

PiS, ze wszystkimi swoimi wadami, realizuje potężne programy socjalne, uszczelnia i reformuje państwo, zabiera mafiom i daje najuboższym, wzmacnia polską armię, rolnictwo, skutecznie i z korzyścią dla nas wszystkich zarządza spółkami skarbu państwa, odbudowuje polskie instytucje finansowe i przemysł, odzyskuje dla polskiego państwa to, co rządu Donalda Tuska i Ewy Kopacz wyprzedawały za bezcen. PiS dotrzymuje słowa, i co by nie mówić, przywraca siłę naszego społeczeństwa i państwa.

Zastanawiam się zatem, mówiąc bardzo wprost i nazywając rzeczy po imieniu, jakim trzeba być pokrętnym karierowiczem, gałganiarzem, nieudacznikiem, łobuzem, skończonym kretynem, czy wręcz zaprzańcem (do wyboru), żeby po latach wyniszczających dla Polski poprzednich rządów, nadal chcieć głosować na te quasi-europejskie, zakłamane, bezprogramowe i bezideowe, różowo-tęczowe pseudoelity spod znaku „komunistów i złodziei”? I kim trzeba być, wiedząc to wszystko, żeby chcieć się w ich szeregi zapisywać?

PS. Powyższe określenia nie są w żadnej mierze przejawem "mowy nienawiści"! To powszechnie znane fakty i czysta, arystotelesowska logika na poziomie podstawowym, której zasady, jak mniemam, nadal obowiązują.

SAD