W filmie Agnieszki Holland złodziej, który staje się bohaterem i jego żona są jakby wyobcowani ze społeczeństwa. Jedyni tacy sprawiedliwi – W czasie okupacji boją się wszystkich dookoła, nawet pani w sklepie, a po wojnie nie na darmo na pogrzebie Sochy (bohaterski kanalarz zginął rok po wojnie pod kołami ciężarówki) ktoś krzyknął: „To kara za pomaganie Żydom”. Nie chcę powiedzieć, że nie było szmalcowników, donosicielstwa itd. Tyle tylko, że rutynowo robi się z większości Polaków kolaborantów Hitlera.


Historycy Holocaustu obliczają, że aby przechować uciekinierów żydowskich potrzeba było zaangażowania 5-10 osób. Zwykle nie ukrywano w jednym miejscu, potrzebni byli ludzie do zapewnienia aprowizacji, często do przygotowania kryjówki, itp. Jedna z ocalonych kobiet z Warszawy zgłosiła do Medalu Sprawiedliwych aż 60 osób! Przewinęła się przez kilkanaście mieszkań i kilkadziesiąt osób w sumie udzieliło jej pomocy. Jeżeli w Warszawie do czasu powstania ukrywano ok. 20 tys. zbiegów z getta, to co najmniej 100 tys. osób po „aryjskiej” stronie musiało im w jakiś sposób pomóc. Na okupowanych ziemiach polskich wszędzie nie panowało donosicielstwo, które pokazane było w filmach i reportażach o okupowanej Polsce – przykładem niech będzie wieś Markowa na Podkarpaciu, gdzie Niemcy rozstrzelali sześcio- osobową rodzinę Ulmów za przechowywanie znajomej rodziny żydowskiej. We wsi ukrywano jeszcze innych siedemnastu Żydów i wszyscy dobrze o tym wiedzieli. Mimo to, nikt nie doniósł władzom niemieckim i ukrywani przeżyli wojnę.


Ukrywanie było trudne nie tylko ze względu na Niemców i ewentualnych donosicieli. Kłopot – i o tym się milczy - mogli sprawić sami ukrywani. „W ciemności” Agnieszki Holland to film ważny, bo pokazano w nim, że w sytuacjach ekstremalnych ukrywani też nie byli solidarni i potrafili nawzajem robić sobie najgorsze świństwa. W filmie Holland kilku uciekinierów okrada współplemieńców i ucieka z kanału na własną rękę. Takich historii historycy IPN mogli by opowiedzieć mnóstwo. Zdarzało się, że ci, którzy uciekli z kryjówki wydawali później swoich dobrodziei - robili to najczęściej w wyniku tortur. Były więc przypadki takie, że Polacy „więzili” ukrywanych przez siebie Żydów bojąc się, że ci wychodząc od nich, wpadną w ręce Niemców i wskażą im kto ich przechowywał. Niektórzy nawet wpadali w obłęd i mordowali przechowywanych.


Na jakie straszne wybory byli narażani Polacy ukrywający Żydów, dowodzi historia Chaima Bermana, opisana przez Marcina Urynowicza, historyka IPN opisana w zbiorze „Kto w takich czasach Żydów przechowuje”. Chaim wraz z synem Amosem i bratem Zelikiem ukrywali się w piwnicy znajomego Polaka w Kozienicach. Po jakimś czasie okazało się, że Chaim i Amos są chorzy na tyfus. W piwnicy nie było warunków do kuracji. Syn zaczął zdrowieć, ale stan ojca się pogarszał. Ból powodował, że Chaim nie potrafił powstrzymać krzyków. Polski gospodarz wpadł w panikę. Krzyki mogły przecież ściągnąć żandarmerię. Wywołał Amosa i Zelika z piwnicy, a sam zabił Chaima. Ciało chciał wrzucić do pobliskiej rzeki, ale Amos i Zelik uprosili go, by tego nie robił. Chaim pochowany został w piwnicy, w której jego synowie dalej się ukrywali. „To zabójstwo nie było uśmierceniem. Było też wyborem życia. Dla siebie, dla rodziny, dla innych. O tym, iż takimi właśnie motywami kierował się ów morderca, najlepiej świadczy dalszy rozwój wydarzeń. Nie wydał on nikogo z ukrywanych, nie zabił Zelika ani Amosa, nie odmówił im schronienia. (...) Poniósł też konsekwencje świadczonej pomocy. Jego żona zaraziła się tyfusem od ratowanych Żydów. W efekcie jego dom władze uznały za miejsce zagrożone epidemią i nakazały jego opuszczenie” – pisze Urynowicz. Amos nie wytrzymał kolejnych miesięcy siedzenia w bezczynności, wyszedł z kryjówki i wyjechał do Warszawy, gdzie zginął, jednak Zelik przeżył wojnę. Jak więc zakwalifikować tego co, który ukrywał Bermanów? Jak nazwać jego czyn? Eutanazją ojca na życzenie synów? Na pewno był ofiarą podobnie jak ci, których przechowywał. W Yad Vashem na pewno by nie przyznano mu tytułu Sprawiedliwego.

 

Innym źródłem cierpień dla Polaków ratujących Żydów były powojenne rozstania ukrywających się z ukrywanymi. Polscy rodzice w naturalny sposób zżywali się z żydowskimi dziećmi, które przechowywali. Weźmy przykład Heleny Czartoryskiej z Kolbuszowej, która w 1941 r. przygarnęła roczną Rachel. Sfałszowano jej metrykę papiery i nazwano Marysią. Jej prawdziwi rodzice nie przeżyli wojny, ale odnalazła ją organizacja żydowska, która zajmowała się wyszukiwaniem ocalałych dzieci z Holocaustu. Dziewczynka miała wtedy sześć lat. Trafiła do kibucu, później trafiła pod opiekę ciotki. Przez te wszystkie lata bardzo jednak tęskniła za swoją polską mamą i w końcu na początku lat 90. Rachel postanowiła odszukać panią Helenę. Zdobyła do niej telefon i usłyszała jej głos. Helena Czartoryska nie wiedziała kto dzwoni – nie znała angielskiego, a Rachel zapomniała już polskiego. Po jakimś czasie przyjechała do Polski, ale okazało się, że trzy miesiące wcześniej Helena Czartoryska zmarła. Dlaczego nie przyjeżdżałaś przez tyle lat? – pytali krewni Czartoryskiej. Okazało się, że Rachel wmówiono, że polska rodzina oddała ją z własnej woli. Przez te wszystkie lata miała do nas żal. Dzisiaj Rachel Jacobson i jej rodzina są na nowo częścią naszej rodziny – powiedział mi dwa lata temu Ryszard Sziler, zięć Heleny Czartoryskiej. Krótko potem Rachel złożyła świadectwo w Instytucie Yad Vashem i dwa lata po śmierci przyznano pani Helenie tytuł Sprawiedliwej wśród Narodów Świata. Podobnych historii było wiele.


Ci, którzy ratowali Żydów, po wojnie często nie chcieli się do tego przyznawać. Ich bohaterstwo drażniło tych, którzy mieli nieczyste sumienia, budziło zazdrość, bo myślano, że „śpią na żydowskim złocie”, które mieli dostać za urządzanie kryjówek. Problem z ludźmi ukrywającymi Żydów miała też władza ludowa, która utrwalała stereotyp o podziale na dobrych komunistów, którzy ratowali żydowskich współobywateli, i ciemną antysemicką „reakcję”. Po wojnie sądy ignorowały zeznania Żydów, którym pomogli przeżyć członkowie narodowego podziemia. Komuniści nie wiedzieli początkowo czy w ogóle mówić o Radzie Pomocy Żydom Żegota, która działała jako organ rządu londyńskiego.


Dlatego z różnych przyczyn nie wiemy, dlaczego ilu Polaków naprawdę pomagało Żydom. Paradoksem jest to, że nawet ci o których wiemy, że narażali a nawet stracili życie dla żydowskich sąsiadów nie dostaną tytułu Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Weźmy np. rodzinę Kowalskich z Ciepielowa w Radomskiem o historii których Arkadiusz Gołębiewski i Maciej Pawlicki nakręcili fabularyzowany film dokumentalny.  Kowalscy, których zadenuncjowali sąsiedzi, zostali spaleni przez Niemców w swoim domu wraz z przechowywanymi Żydami. Wedle przepisów Instytutu Yad Vashem  musiałoby istnieć świadectwo ocalonych Żydów, a ci przecież zginęli. Ewentualnie dowodem w sprawie mogłyby być jakieś dokumenty, np. akta z procesu morderców, ale ci pozostali bezkarni. Dobrze, że przynajmniej filmowcy oddali im hołd.

 

Cieszy film o żydowskim kanalarzu, który ze złodzieja przeistoczył się w anioła stróża. Ale filmów o polskich bohaterach ukrywających Żydów ciągle jest za mało.

 

Rafał Geremek