Zazdrościmy Janowi tego entuzjazmu, gdy biegł do pustego grobu, aby zobaczyć same tylko znaki zmartwychwstania. My mamy o wiele więcej - żywego Boga w Eucharystii i tego samego Boga mieszkającego w nas, a jakoś tak wcale nam nie spieszno do spotkania z Nim...

RADOŚĆ WIARY?

Trzeba to uczciwie powiedzieć, że bardzo duży wpływ na chęć naszych spotkań z Bogiem mają nasze emocje. Apostołowie, o których czytamy dziś w Ewangelii, po śmierci Jezusa byli zapewne pogrążeni w smutku, samotni i przestraszeni. Gdy tylko Maria Magdalena przybiegła do nich i przekazała informację o rzekomo pustym grobie (przez co pojawił się cień nadziei, że śmierć Jezusa to nie koniec) - natychmiast wyruszyli do tego grobu, mało tego - biegli.

My też pod wpływem emocji (tak trudu - "jak trwoga to do Boga", jak i radości) potrafimy "biec" na modlitwę, gdzie spotykamy się ze Zmartwychwstałym Panem, obecnym czy to w Eucharystii, czy też w moim sercu. O wiele trudniejsze jest natomiast "bieganie codzienne", a więc radosne pragnienie spotkania się z Panem niezależnie od tego, co przeżywamy. Ile to wysiłku kosztuje nieraz przymuszenie się do modlitwy, albo mówiąc precyzyjniej - przekonanie swojego serca do tego, że właśnie spotyka się z największą Miłością świata, choć się tego zupełnie nie czuje...

MIŁOŚĆ TO PRZYMUS?

Nawet jeśli wiemy, że to nasza grzeszna natura nie pozwala nam rozpoznać w modlitwie największe dobro i szczęście jakie można mieć tu na ziemi (bo cóż może być większego niż zjednoczenie z Bogiem-Miłością?), to i tak nie jest łatwo "przymusić" serce do takiego spotkania. Przypomina to trochę taką sytuację, gdy za każdym razem jak idziesz na randkę z ukochaną osobą, wszyscy po drodze wmawiają ci, że ta osoba nie jest wcale dobra, że nie kocha cię, że nie warto tak się starać, lepiej sobie znaleźć kogoś "normalnego" do kochania, a nie taka "miłość na odległość". Można zwariować, prawda?

Dokładnie to samo dzieje się w nas, jeśli walczymy o codzienną wytrwałą modlitwę. Poszczególne władze naszego rozsynchronizowanego serca ciągną w swoją stronę. Nawet jeśli rozum uznaje w Bogu najwyższą wartość i ceni modlitwę, to emocje, które mają duży wpływ na serce, sprawiają, że nasza wola nie czuje się "naturalnie" gdy jest "przymuszana" do kochania wbrew emocjom. Czujemy się, jakbyśmy musieli kochać kogoś na siłę i mamy wątpliwości, czy to oby prawdziwa miłość, gdy człowiek przymusza się do spotkania z kimś?

JAKI JEST NAJWAŻNIEJSZY ORGAN MIŁOŚCI?

Co kryje się pod romantyczną, lecz bardzo piękną i biblijną nazwą "serce"? Co znaczy "kochać kogoś całym sercem"? Jaki jest najważniejszy "organ" miłości?

To nie są filozoficzne pytania, lecz bardzo praktyczna wiedza, również w naszym życiu duchowym. Choć nasze intuicje związane z miłością biegną do "motylków w brzuchu" czyli uczuć, za miłość odpowiedzialna jest nasza wola. Kocham cię, to jest decyzja i postawa. Uczucia (które tak cenimy) mogą, ale nie muszą być, aby ktoś prawdziwie kochał.

Skoro tak, to oznacza, że miłość (również do Boga) rodzi się gdy podejmujesz decyzje: CHCĘ - > PRAGNĘ -> KOCHAM. Chcę spotkać się z Tobą Boże na modlitwie, choć moja grzeszna natura przeszkadza mi w rozpoznaniu Ciebie jako najwyższej Miłości. Mam tyle przeszkód, wątpliwości, kłamstw które słyszę o Tobie, ale mimo wszystko wierzę Tobie i Twojemu Słowu, a nie swoim uczuciom, dlatego idę do Ciebie Boże, bo pragnę się z Tobą spotkać. A jeśli to robię, to tak naprawdę kocham.

Kiedyś to wszystko zostanie ujawnione i zobaczymy wszystkie nasze walki o miłość tak jak patrzy na nie Bóg. Jakże będziemy szczęśliwi, że dobrze wybieraliśmy. Jakże będziemy szczęśliwi, gdy zobaczymy, że warto było pilnować serca, czystości uczuć, odsuwać wszelkie pokusy i walczyć o tę Jedyną i Najważniejszą Miłość. A jeśli wciąż jest nam ciężko, spróbujmy postawić się w miejscu Jezusa i pomyśleć, co może On odczuwać, gdy pomimo tylu trudności walczymy o bycie z Nim lub gdy poddajemy się czy wątpimy.

Ks. dr Piotr Spyra

Tekst ukazał się na profilu ks. Piotra Spyry na Facebooku.