Portal Fronda.pl: Zwykle deklaracje, w których podważa się śmierć mózgową wywołują wiele kontrowersji. Ostatnio mocno przekonał się o tym prof. Talar, który wprost mówi, że stosowanie tego kryterium w dużej mierze służy w ułatwianiu pobierania organów do przeszczepów. Tymczasem, Ewa Błaszczyk nie dość, że staje w obronie prof. Talara, to jeszcze odważnie deklaruje, że nie odda swoich organów do przeszczepu. Jak Ksiądz odbiera taką deklarację?

Ks. dr hab. Piotr Kieniewicz MIC: Sprawa jest złożona, ponieważ pod jednym terminem "śmierć mózgowa" ukryte są zarówno różne modele teoretyczne, jak i różne praktyczne drogi określania śmierci człowieka. Pierwotnie, przez śmierć mózgową rozumiano całkowite obumarcie mózgu, potwierdzone bardzo wieloma znakami, w tym płaskim zapisem EEG, trwającym przez 24 godziny. Potem ten czas skrócono do 12 godzin, następnie ograniczono się do dwóch badań w odstępie 12 godzin, jeszcze później nawet 6 godzin... Mimo wszystko, było to podejście mające stwierdzić obumarcie całego mózgu, wszystkich jego elementów. W pewnym momencie wprowadzono inną definicję śmierci mózgowej, której zasadniczym elementem jest stwierdzenie obumarcia pnia mózgu jako ośrodka odpowiedzialnego za integrację pracy mózgu, zwłaszcza w kwestii świadomości. Doświadczenie pokazało, że zdarzają się sytuacje, w których osoby, u których orzeczono śmierć mózgu, odzyskują świadomość. Może to oznaczać dwie rzeczy. Albo orzeczenie śmierci w oparciu o obumarcie pnia mózgu jest nieprawidłowe w sensie samej koncepcji śmierci, albo sposób diagnozowania jest przeprowadzany błędnie, chociaż jako zasada, definicja jest prawidłowo skonstruowana. Wydaje mi się, że te dwa porządki się tu mieszają, i nieco za szybko przechodzimy do konkluzji o nieprawidłowości samej definicji śmierci, tylko dlatego, że praktyka jej stosowania w medycynie jest błędnie realizowana. Wcale się nie dziwię, że pani Błaszczyk nie zgadza się na bycie dawcą. W obecnej praktyce medycznej nazbyt często umierający człowiek traktowany jest jako "potencjalny dawca", a nie jako pacjent, który ma swoją godność i prawo do życia. Nazbyt często pojawia się argument, że "i tak nie ma szans na odzyskanie świadomości". Tymczasem rzecz jest nie w tym, czy ma szansę, czy nie, ale w tym czy żyje, czy też już umarł.

Co o kryterium śmierci mózgowej mówi Kościół katolicki? Wydaje się, że troszeczkę wycofał się z pierwszej linii dyskusji na ten temat...

Kościół, decyzją Papieskiej Akademii Pro Vita, zaakceptował pierwszą, najstarszą definicję śmierci mózgowej, czyli definicję odnoszącą się do śmierci całego mózgu. Z jednej strony, uznaje kompetencje medycyny jako nauki, i lekarza jako osoby orzekającej o trwającym, choć gasnącym życiu, lub o śmierci, która już zaistniała. Z drugiej jednak strony, przypomina o obowiązku uszanowania życia i godności każdego, także umierającego pacjenta. W odniesieniu do tej nowej wersji definicji śmierci rzeczywiście jest jakieś dziwne milczenie. Dotychczasowe podejście jest nieprzystające do praktyki medycznej, zaś medycyna zdaje się nadużywać swoich kompetencji.

Jak pogodzić dwie rzeczywistości, jak chęć pomocy drugiemu człowiekowi, także przez zgodę na przeszczep z niebezpieczeństwem, że kryterium śmierci zostanie orzeczone zbyt pochopnie? Pamiętam takie sytuacje, w których katolicy, sprzeciwiający się stosowaniu kryterium śmierci mózgowej bywali nazywani przez innych katolików hipokrytami, którzy, mówiąc brutalnie, chcą zabrać swoje organy do piachu…

Hipokryzją byłoby, gdyby ci sprzeciwiający się zastosowaniu obowiązujących procedur orzekania śmierci w odniesieniu do siebie, domagali się ich zastosowania, by uzyskać jakieś organy do przeszczepienia ich sobie lub swoim bliskim. Tu tego nie ma. Jest konsekwentny sprzeciw wobec praktyki odbieranej jako przyspieszającą śmierć umierających lub powodującą śmierć ludzi, pozostających w stabilnym, choć niekomunikatywnym stanie. Dotykamy tu jeszcze jednej kwestii. Polskie prawo zakłada, że każdy jest dawcą, chyba że się sprzeciwi i zgłosi ten rejestr w centralnym rejestrze. Jest to od strony moralnej model naruszający podstawową godność osoby. Równie dobrze można by założyć, że każdy zgadza się na wykorzystanie swojej własności przez innych, chyba że zgłosi stosowny sprzeciw w centralnym rejestrze. Jest to model absurdalny, prowadzący do dekonstrukcji struktur społecznych.

Podsumowując, warto dyskutować nad prawnymi regulacjami tej materii, ale także nad aspektem etycznym. Rozumiem, że sprawa nie budziłaby takich wielkich kontrowersji, gdyby po prostu regulacje były przejrzyste i nie naruszyły godności człowieka, tutaj dawcy?

Kościół domaga się, by na każdy zabieg medyczny pacjent wyrażał zgodę pozytywnym aktem woli. Nie wolno z góry zakładać, że takiej zgody udziela. Innymi słowy, ludzie noszą sprzeciw, bo nikt ich nie pyta o zgodę. Powinien być zamiast tego rejestr dawców, do którego zgłaszaliby się ci, którzy chcą przekazać swoje organy do przeszczepu. Oczywiście, wymagałoby to poważnej kampanii informacyjnej ze strony propagatorów medycyny transplantacyjnej, ale to nie może być argument za utrzymaniem status quo. W chwili obecnej, ta część medycyny bazuje na braku wiedzy w tym obszarze i wątpliwej moralnie praktyce orzekania śmierci.

Jak Ksiądz wspomniał, znamy przypadki osób, które wybudziły się mimo orzeczenia śmierci mózgowej... To też przemawiałoby przeciw zbyt pochopnemu pobieraniu organów od takich osób?

Mogę tylko odpowiedzieć tak: takie przypadki są dowodem, że sposób orzekania śmierci - ze względu na wady systemowe bądź błędy lekarzy - jest wadliwy i należy go zmienić. Osobiście postulowałbym powrót do oryginalnej praktyki orzekania śmierci całego mózgu zgodnie z pierwotnym protokołem zespołu z Harvardu. Ten model, uczciwie stosowany, powinien zabezpieczyć pacjenta przed przedwczesną śmiercią.

Rozm. Marta Brzezińska-Waleszczyk