- Jeżeli stawia się papieżowi Piusowi XII zarzuty przerzucania do Ameryki Łacińskiej zbrodniarzy wojennych, to nie chciałbym, by nasi potomkowie za kilkadziesiąt lat mówili, że Kościół swoją nieroztropnością doprowadził do tego, że w Europie pojawiły się zorganizowane grupy bojowników islamskich. - mówi ks. dr hab. Marek Lis.

 

Karolina Zaremba, portal Fronda.pl: Z jednej strony mamy apel papieża Franciszka, głos polskich biskupów o „gościnności”, Episkopatu, że „każda parafia powinna przygotować miejsce”, że powinniśmy przyjmować wszystkich bez względu na wyznanie, by „chrześcijanie byli chrześcijanami”. Z drugiej strony mamy fakty, które pokazują, że większość osób z „uchodźców” to imigranci ekonomiczni, że prawie 80 procent z nich to mężczyźni. Mamy zapowiedzi takie jak m.in. imama Anjema Choudary'ego, że „prawo szariatu zostanie wprowadzone także w Polsce”. Wielu katolików odczuwa pewien dysonans między tym, co mówi Kościół, a tym co podpowiada im rozsądek i co wynika z ich obserwacji. Jak katolik powinien zachować się wobec nielegalnych imigrantów?

Ks. dr hab. Marek Lis: Odpowiedź jest szalenie trudna. O ile prosta zasada, którą znajdziemy w nauczaniu Pana Jezusa (Mt 25) - „byłem spragniony, byłem w więzieniu, byłem przybyszem, a przyjęliście mnie” zobowiązuje człowieka wierzącego, obecna sytuacja już łatwa nie jest. Tych słów nie można traktować jako zachęty do postaw skrajnych – a takie właśnie postawy zaczynają się pokazywać. Z jednej strony są ludzie, którzy domagają się całkowitego zamknięcia granic, domów, finansów i serc, ponieważ obcy wzbudza strach. Myślę jednak, że są to postawy rzadkie, o których jednak z przesadą mówi się w mediach. Z drugiej strony mamy gorące wezwania, by wpuszczać wszystkich i w każdej okoliczności. Żadna z tych postaw nie jest właściwa.

Dla mnie próbą wyjaśnienia słów Pana Jezusa jest to, co mówią ludzie mieszkający na Bliskim Wschodzie, na terenach dotkniętych konfliktem. Osobiście nie spotkałem się jeszcze z uchodźcami, więc trudno jest mi powiedzieć kim dokładnie są, z jakimi oczekiwaniami przyjdą, czego się po nas spodziewają. Ufałbym bardziej temu, jak zareagowało dwóch tamtejszych biskupów. Najpierw zabrał głos chaldejski patriarcha Louis Raphaël I Sako, który rzeczowo skomentował sytuację: po pierwsze, miejsce tych ludzi jest tam skąd pochodzą, tam jest ich dom i ich rodziny. Rozdzielenie rodzin i rozproszenie tych ludzi nie będzie prowadziło do niczego dobrego. Jeżeli uciekinierami są chrześcijanie, to oznacza, że kolejni chrześcijanie znikają z mapy świata. Po drugie, przybywają tutaj z inną kulturą, innymi nawykami i innym językiem. Na niesprawiedliwe oskarżenia, które są kierowane pod adresem Polaków, że jesteśmy ksenofobami i boimy się obcych, można odpowiedzieć, że sami imigranci przybywają do środowisk, które są dla nich obce: obcych widzą w nas. O ile bezwzględnie trzeba udzielić pomocy tym, którzy uciekają przed wojną, przed śmiercią, to rozwiązaniem nie jest stworzenie pomostu, po którym będą do nas przychodzili. Trzeba zrobić coś więcej, stworzyć taką sytuację, by ci ludzie w swoich ojczyznach mogli bezpiecznie żyć, mieszkać, pracować i widzieć tam swoją przyszłość. Jest to rozsądne postawienie sprawy – teraz należy ich uratować, ale po to, by pomóc im w powrocie. Co zrobić, by tam na miejscu nie zostali tylko i wyłącznie terroryści i zbrodniarze.

Z kolei syryjski arcybiskup Hindo wypowiedział się w duchu, że rozumie gest i słowa Ojca Świętego. Według niego, papież nie mógł zachować się inaczej niż wypowiadając ten dramatyczny apel o otwarcie serc, domów, parafii, klasztorów w Europie. Jednocześnie arcybiskup zwraca uwagę na zagrożenie – słowa Franciszka ludzie, którzy są tam, mogą zrozumieć jako zachętę, by teraz opuścić swoje domy i przybyć do Europy, która na nich czeka.

Europa przeżywała w IV i V wieku potężne wędrówki ludów, które pozmieniały zdecydowanie jej oblicze. Być może właśnie coś podobnego teraz powtarza się na naszych oczach?

Zasada ewangeliczna nakazuje tych ludzi ratować, lecz ten wysiłek ma pomagać, a nie szkodzić. Ratować trzeba z głową!

Czyli jak?

Po pierwsze, trzeba pozwolić tym ludziom stanąć na nogi, żeby mogli wrócić do swoich domów, a więc zadbać o pokój na ich terenach. Po drugie, przyjmując ich trzeba zatroszczyć się o ich i nasze bezpieczeństwo. Jeżeli uciekają przed wojną, nie może być tak, że pośród nich przyjdą tacy, którzy mają dalszą wojnę w zamiarze. Rzeczą zupełnie niezbędną jest dokonanie humanitarnego sprawdzenia, kim są ci ludzie.

Nie wiem na ile można ufać zdjęciom umieszczonym w internecie, które pokazują triumfującego bojownika z karabinem maszynowym, a obok zdjęcie prawdopodobnie tej samej twarzy człowieka, który radośnie się uśmiecha z dworca w Niemczech. Co prawda zostawił tam karabin, ale skąd wiemy, co będzie robił tutaj. Proste porównanie: jeżeli chcę lecieć samolotem, nie czuję się urażony, jeżeli mój bagaż jest prześwietlany, a ja zostaję skrupulatnie sprawdzony. Mamy do czynienia z falą ludzi, którzy przybywają w sposób bardzo zagadkowy. Jeżeli widzimy jakie są trasy przerzutowe, to należy dostrzec, że na tych migracjach żeruje kilkadziesiąt tysięcy ludzi, mafie, każące sobie płacić ogromne pieniądze. W jaki sposób Turcję - potężny kraj, który jest delikatnie mówiąc „policyjny” w sposób niezauważony przemierzyło „tsunami imigrantów”? To jest dość zagadkowe. Być może jest jakieś przyzwolenie niektórych państw, które chcą pozbyć się problemu, chcą, żeby chrześcijaństwo zanikło?

Nie jest chyba naszym zamiarem, żeby chrześcijaństwo zupełnie zniknęło z tamtych rejonów, a w Europie pojawił się mocny żywioł islamski?

Z jednej strony mamy cytat z nauki Jezusa, który w kontekście nielegalnych imigrantów jest dość często przytaczany - „byłem przybyszem, a przyjęliście mnie”, ale z drugiej strony mamy cytat z Księgi Syraha „Nie wprowadzaj do domu swego każdego człowieka, różnorodne są bowiem podstępy oszusta”.

Proszę zobaczyć, że w Nowym Testamencie mamy także w przypowieści Jezusa wilka zagrażającego owczarni, świętego Pawła, który mówi o tym, że zdaje sobie sprawę, że po jego odejściu do stada przyjdą wilki. Chrześcijanie nie są ludźmi naiwnymi: jedną z podstawowych umiejętności jest odróżnianie dobra od zła! Jeżeli wiemy, że ktoś może wyrządzić mi, mojemu sąsiadowi, czy mojej rodzinie zło, to obowiązkiem jest nie tylko zatrzaśnięcie drzwi, ale zrobienie wszystkiego, by ochronić życie i bezpieczeństwo. W etyce dopuszcza się przecież pojęcie „obrony koniecznej”.

Przede wszystkim jednak należy nie ulec emocjom. Oczywiście w przypadku nielegalnych imigrantów nie wiemy z góry, czy to są wrogowie, czy przyjaciele, ale uczmy się na popełnionych błędach i doświadczeniu, także tym okrutnym. Spójrzmy na to, co się stało kilka miesięcy temu – na plaży w Libii, gdzie dżihadyści obcięli głowy chrześcijanom, Koptom egipskim. Ci mordercy chrześcijan gdzieś są, przecież nie zniknęli, rozpłynęli się? Trzeba zastanowić się, czy ci ludzie tutaj również nie emigrują?

Jeżeli stawia się papieżowi Piusowi XII i jego otoczeniu zarzuty przerzucania do Ameryki Łacińskiej zbrodniarzy wojennych, to nie chciałbym, by nasi potomkowie za kilkadziesiąt lat mówili, że Kościół swoją nieroztropnością doprowadził do tego, że w Europie pojawiły się zorganizowane grupy bojowników islamskich. Takie niebezpieczeństwa trzeba rozpoznać.

W tym kontekście mamy apel papieża Franciszka, który - choć wolałabym nie krytykować papieża – to wydaje się być nieco nieroztropny.

Papież Franciszek jest spoza Europy, stąd pojawiają się zarzuty, że Europy nie rozumie. Jednak być może Ojciec Święty patrzy na Europę lepiej niż my, przyzwyczajeni do europejskiego zaścianka. Jeżeli papież jakiś czas temu mówił o tym, że Kościół w Europie stał się jak ta staruszka, która już nie rodzi dzieci, to może Franciszek widzi coś więcej? Jeżeli mówi o chrześcijanach, którzy nie żyją po chrześcijańsku, to po apelu papieża zaczyna rysować się pytanie, czy czasem nie wskazuje nam jakiegoś eschatologicznego znaku. Niepokojącym mnie porównaniem jest postać proroka Jeremiasza, dla którego Świątynia Jerozolimska była miejscem zamieszkania Boga. Prorok Jeremiasz jednak zrozumiał, że już dłużej nie dało się utrzymać kłamstw, fałszywych postaw i nieuczciwości wobec Pana Boga. Ten świat, który wydawał się jedynym możliwym – musiał ulec rozpadowi, dlatego wzywał króla do poddania Nabuchodonozorowi. Dopiero ci, którzy wrócą, założą Nowy Izrael, ale będzie on już inny. Nie wiem, czy czasem tego gestu papieża nie należy rozumieć w tej biblijnej perspektywie. Ta Europa, w której nie szanuje się życia, w której panuje pustka duchowa musi umrzeć, by narodziła się nowa. Może papież ma postawę proroka, który mówi „dobrze, wpuśćmy ich”, bo oni zweryfikują nasze postawy i wiarę. Jeżeli okaże się, że jesteśmy za słabi, to znaczy że nie zasługujemy, by trwać w naszej złudzie. Nawet kanclerz Merkel wzywa do powrotu do wiary, bardziej jednak ufam papieżowi niż politykom.

„Niech Pan da nam dziś odczuć w ciele Kościoła miłość do naszych męczenników, a także nasze powołanie do męczeństwa. My nie wiemy, co się tu stanie. Tego nie wiemy. Ale niech Pan da nam łaskę, abyśmy, jeśli pewnego dnia nastaną prześladowania, mieli odwagę i dali świadectwo, tak jak wszyscy ci męczennicy chrześcijańscy, a zwłaszcza chrześcijanie z narodu ormiańskiego” – mówił kilka dni temu papież Franciszek. Często w swoim nauczaniu Ojciec Święty odnosi się do prześladowań za wiarę. Czy może jego apel jest taką profetyczną wizją, która każe nam myśleć, że być może właśnie nadchodzi czas próby i dawania przez nas – Europejczyków prawdziwego świadectwa wiary w Jezusa Chrystusa?

Dobrze, że Pani również to zauważa. Być może 100 lat po holokauście Ormian znów nadchodzi czas męczenników. Szkoda tylko, że Europa jest obojętna na tyle form przemocy, na to, co dzieje się na Ukrainie – z mediów w sąsiadującej Polsce niewiele o tym przeczytamy, a przecież ten konflikt wciąż trwa. Jesteśmy dość obojętni na to, co dzieje się całkiem niedaleko, nie poruszają nas trwające prześladowania chrześcijan: kto pamięta o Asii Bibi, kenijskich studentach zabitych w Garissie? Egipt, Tunezja czy Turcja to kraje, do których nasi rodacy chętnie jeżdżą na wakacje, nie chcąc wiedzieć o przelewie krwi swoich współbraci w wyznawanej wierze...

Podsumowując, trzeba przyjść z pomocą, która będzie ratowała zagrożonych śmiercią, ale należy robić to tak, żeby ci, do których wyciągniemy ręce, nie zwrócili się przeciwko nam. Doświadczenie 11 września, późniejszych zamachów bombowych w Madrycie czy Londynie powinno nas czegoś nauczyć. Nie wolno pozwolić, by doraźna, wypływająca z gorącego serca pomoc, zaszkodziła w dalszej perspektywie.

Rozmawiała Karolina Zaremba

Ks. dr hab. Marek Lis - dr nauk komunikacji społecznej, dr hab. teologii, Katedra Homiletyki, Mediów i Komunikacji Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego.