Portal Fronda.pl: Kolejny projekt ustawy o „leczeniu niepłodności metodą in vitro” trafił właśnie do konsultacji społecznych. Dzieje się to w czasie, kiedy w Polsce gorąco komentowana jest sprawa prof. Bogdana Chazana, który nie chciał zabić dziecka z licznymi wadami genetycznymi i schorzeniami. Mało kto jednak mówi, że to dziecko także powstało w wyniku zapłodnienia metodą in vitro. Może warto o tym przypominać w kontekście proponowanej ustawy, podkreślając z jak wielkimi niebezpieczeństwami wiąże się ta metoda?

Ks. dr hab. Piotr Kieniewicz: Zacznę od podkreślenia tego, że dziecko – bez względu na to, w jaki sposób zostało poczęte – ma od samego początku godność człowieka i z tego faktu należy mu się szacunek. Zapominają o tym zwolennicy tak in vitro, jak i aborcji. Widzą człowieka dopiero od pewnego momentu i przy zachowaniu pewnych warunków zdrowotnych. Jeśli nie są spełnione, nie dostrzegają człowieczeństwa.

Nie byłoby jednak dobrze, gdybyśmy w dyskusji ze zwolennikami in vitro jak maczetą posługiwali się dzieckiem, o które walczył prof. Chazan. Niemniej, to wydarzenie przypomina, że in vitro – od strony medycznej i biologicznej – jest procedurą wadliwą. Nie sprawdziła się ona w weterynarii, gdzie w końcu stosowano ją niemal wyłącznie do celów eksperymentalnych, a nie reprodukcyjnych, właśnie ze względu na jej wadliwość. Stosowanie in vitro u ludzi traci zatem walor merytoryczny. Jeżeli bierzemy kiepskie narzędzie i usiłujemy się nim posługiwać, twierdząc, że jest nowoczesne, a z drugiej strony – pomijamy inne narzędzia, to gdzie w tym logika? Czy robimy to tylko w imię pseudo-nowoczesności?

Skąd zatem ten upór w forsowaniu in vitro jako „metody leczenia niepłodności?”

Wydaje mi się, że u podstaw tej tendencji stoją racje pozamerytoryczne, a nawet wprost ideologiczne, czyli takie, które służą łamaniu sumień i prawa moralnego po to, żeby wyzwolić człowieka z jakichkolwiek ograniczeń, zarówno technologicznych (wiedza), jak i moralnych (prawda odkrywana przez nasze sumienie). Łatwiej jest przełamać sumienie, niż bariery technologiczne, więc robi się to w jakiejś złudnej nadziei na to, że człowiek będzie się lepiej i szybciej rozwijał.

Jednocześnie, całkiem pomijając narzędzie, które rzeczywiście pomaga i w dodatku jest moralnie godziwe, czyli naprotechnologię.

A przecież tak postponowane narzędzia, jak te stosowane w naprotechnologii, wcale nie są mniej zaawansowane od proponowanych przez tzw. medycynę wspomaganego rozrodu. Naprotechnologia wykorzystuje wiedzę na temat fizjologii, mikrobiologii, immunologii, endokrynologii, a także nowoczesne narzędzia chirurgiczne, wiedzę o metabolizmie na poziomie komórkowym, a ostatnio nawet subkomórkowym, jak miałem okazję przekonać się podczas konferencji w Stanford upon Avon w Wielkiej Brytanii. To narzędzia niezwykle zaawansowane, ale stosuje się je nie po to, żeby łamać fizjologię ludzkiego organizmu, ale żeby ją naprawiać i wspomagać, by dobrze funkcjonowała.

Według projektu ustawy, kliniki in vitro miałyby podlegać systemowi koncesjonowania. Czy takie rozwiązanie umożliwi decydentom robienie ogromnych pieniędzy na in vitro, które przecież nie należy do najtańszych?

Wątek finansowy z pewnością pojawi się, bo w społeczeństwie demokratycznym koncesjonowanie wskazuje na istnienie niejasnej grupy interesów i pokusę (jeśli nie możliwość) niemerytorycznego decydowania o przyznaniu bądź nie przyznaniu pozwolenia na działalność. Co więcej, fakt koncesjonowania usług związanych z in vitro oznacza, że urzędnik państwowy będzie miał obowiązek wydania w trybie administracyjnym (pod warunkiem, że nie będzie się to odbywać uznaniowo) decyzji o tym, ktoś może dokonywać czynności niemoralnych. Siłą rzeczy, będzie współuczestniczył w niegodziwości.

Co to będzie oznaczało w praktyce?

Albo urzędnik zachowa się w zgodzie z własnym prawym sumieniem i nie pozwoli na działania niemoralne albo wyda taką zgodę, działając w sprzeczności z prawem moralnym. Dochodzimy do sytuacji, w której państwo wprowadza kolejny element działań niemoralnych do swojego ustawodawstwa, jednocześnie zmuszając urzędników do podejmowania związanych z nim działań.

Ale niby mamy zagwarantowaną wolność sumienia...

Wprawdzie Konstytucja chroni ludzkie sumienie, ale jest prawem bardzo ogólnym, a w Polsce nie ma tradycji, by w odwołaniu do niej bronić swoich indywidualnych praw (do tego potrzeba rozwiązań ustawowych). Chrześcijanie, katolicy, ludzie sumienia nie będą mogli, zachowując wymogi swojej wiary, pracować z Ministerstwie Zdrowia. Powtórzy się to, z czym mamy do czynienia już teraz przy okazji ustawy dopuszczającej aborcję. To bardzo niedobry ruch, który oznacza postępującą demoralizację polskiego prawa.

Projekt ministra Arłukowicza wiąże się z jeszcze większymi niebezpieczeństwami, bowiem przewiduje powołanie Rejestru Dawców Komórek Rozrodczych i Zarodków. To oznacza, że będzie można oddawać nie tylko komórki, ale dzieci na najwcześniejszym etapie rozwoju?

Owszem, wchodzimy tu na poziom handlu ludźmi. Nawet nie chodzi o wymiar finansowy (ten ma być zakazany zgodnie z projektem), ale o dysponowanie ludźmi bez ich uprzedniej zgody tak, jak dysponuje się przedmiotami, narzędziami czy materiałem biologicznym. To tyle, jeśli chodzi o dzieci w najwcześniejszej fazie rozwoju. Jeśli natomiast mówimy o materiale do rozrodu (czyli o gametach, komórkach jajowych i plemnikach), to powtórzy się w Polsce sytuacja, do której doszło na Zachodzie, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. Dzieci, po osiągnięciu pełnoletności dochodzą swoich praw w kwestii własnej tożsamości, domagają się kompensacji ze strony biologicznych rodziców oraz opiekunów. Eskalacja tych żądań nabiera rozmiarów prawnej katastrofy. Pomysł ministra Arłukowicza zmierza w kierunku powielania tych fatalnych rozwiązań.

Z drugiej strony, może jednak dobrze, że jakiś projekt regulacji in vitro powstaje? W końcu zakłada on zakaz klonowania, produkcji hybryd czy prowadzenia eksperymentów... Może lepiej, żeby były złe regulacje, niż żeby nie było ich w ogóle?

Klonowanie i in vitro to dwie różne procedury i fakt, że projekt zakłada zakaz klonowania tak naprawdę niewiele oznacza, bo w kwestii in vitro zezwala właściwie na każdą praktykę bez szacunku wobec dziecka, zarówno w embrionalnej fazie jego rozwoju, jak i w stosunku do już urodzonych dzieci z in vitro. Zapis zezwalający na dysponowanie materiałem genetycznym i dziećmi w zarodkowej fazie rozwoju przekłada się później na kwestię tożsamości, zarówno genetycznej, jak i społecznej takich dzieci. Zwolennicy in vitro w ogóle nie biorą tego problemu pod uwagę. Jego dezawuowanie świadczy o całkowitym braku szacunku dla tych ludzi.

Jednym słowem, jest to całkowicie niemoralna propozycja ministerstwa zdrowia?

Uchwalenie tak liberalnej ustawy oznacza prawne przyzwolenie na działania niemoralne. Nie wyobrażam sobie tego, by ktokolwiek, kto jest człowiekiem sumienia, mógł poprzeć takie prawo. Św. Jan Paweł II w encyklice o świętości ludzkiego życia „Evangelium vitae” podkreślał, że chrześcijański polityk nie może wspierać takich projektów, promując zawarte w nich idee, ani popierać ich w głosowaniu. Mając na względzie zachowanie klauzuli dojścia do kompromisu politycznego, o której papież mówił w tej samej encyklice, należy stwierdzić, że projekt proponowany przez Arłukowicza nie jest w ogóle kompromisem. To projekt liberalny w swojej naturze, odpowiadający praktycznie wszystkim postulatom lobby in-vitro. Jest to jeden z najbardziej liberalnych projektów w Europie. Prawo niemieckie, moim zdaniem, również niegodziwe, jest znacznie bardziej restrykcyjne. Pomysł ministra zdrowia przywołuje na myśl kierunek rozwiązań brytyjskich, gdzie robiono ograniczenia, by potem je zdejmować. Jeśli ktoś uważa, że ten projekt cokolwiek ogranicza, to jest to nieporozumienie.

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk