Potocznie słowo „ofiara” kojarzy nam się bardzo negatywnie: z traceniem, z niechętnym rezygnowaniem z czegoś, co lubimy; z oddawaniem czegoś, co jest nam drogie. Jednak rozumienie ofiary jako daru, za który nie otrzymuje się nic w zamian, kompletnie mija się z biblijnym pojęciem ofiary.

Niektórzy Grecy przystąpili do Filipa, pochodzącego z Betsaidy Galilejskiej, i prosili go, mówiąc: „Panie, chcemy ujrzeć Jezusa”. A Jezus dał im taką odpowiedź: „Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeśli obumrze, przynosi plon obfity” (J 12, 20-21.23-24).

Św. Paweł pisze, że ludzie religijni zazwyczaj żądają znaków. Co rusz mamy tego przykłady w Ewangelii, kiedy faryzeusze i tłumy domagają się, aby Jezus wyraźniej okazał swoją moc. Chcą przez to zdobyć większą pewność, czy to lub tamto działanie pochodzi od Boga, czy nie. Z kolei ludzie niereligijni (w znaczeniu biblijnym nie uznający jedynego Boga) szukają mądrości (1 Kor 1, 22). Do tej drugiej grupy należą niewątpliwie pobożni Grecy, którzy przybyli na święto do Jerozolimy. Zaciekawiła ich postać nowego nauczyciela, wokół którego zbierały się rzesze, aby Go słuchać. Przypominało im to zapewne mędrców czy filozofów, przemawiających publicznie na agorach greckich miast, tudzież uczących mądrości w ówczesnych akademiach. Ich pragnienie ujrzenia Jezusa w gruncie rzeczy oznaczało chęć wysłuchania, co ów Rabbi z Galilei ma ciekawego do powiedzenia. Może spodziewali się wyjaśnienia zagadki świata, pouczenia o pierwszych przyczynach, może oczekiwali wskazówek moralnych, czy nawet chcieli wejść w polemikę z Chrystusem. Są to tylko przypuszczenia i chociaż Ewangelia nic nie wspomina o intencjach Greków, dalsza część tej sceny pokazuje, że te intuicje nie są chyba zupełnie wydumane.

Reakcja Jezusa jest jak zwykle intrygująca. Nie mówi do Apostołów: „Dobrze, niech przyjdą. Zawołajcie ich, to porozmawiamy”!, lecz udziela dosyć enigmatycznej odpowiedzi. Najpierw pośrednio zdaje się sugerować, że nie ma zbyt wielkiej ochoty, aby spotykać się z obcokrajowcami, gdyż obecnie zaczynają się dziać rzeczy o wiele ważniejsze: nadeszła godzina szczególnego działania Boga. Po drugie, jeśli Grecy szukają mądrości w swoim rozumieniu, to raczej się rozczarują. Chrystus odsłania Apostołom swoją definicję mądrości: używa obrazu ziarna wsianego w ziemię, które dzięki procesowi obumierania wydaje plon obfity, nawiązując w ten sposób do przykładu swojego życia i śmierci na krzyżu. Mówi więc o mądrości ofiary i krzyża, której nie da się wyjaśnić człowiekowi na poczekaniu.

Dla wierzących taka mądrość to zgorszenie, a dla pogan, czyli także Greków, głupstwo (Por. 1 Kor 1, 23). Być może Jezus zdawał sobie z tego sprawę, zanim św. Paweł napisał o tym w swoim liście. Tak czy owak, Jezus uświadamia Grekom, że jeśli chodzi im o filozoficzne pogwarki, to przy całej dobrej woli, trafili na niewłaściwego człowieka. A może po prostu uważa, że zanim przyjdą do Niego, niech lepiej rozważą sobie Jego słowa, bo póki co nie są jeszcze gotowi do spotkania twarzą w twarz. Niech trochę pogłówkują nad metaforą nauczyciela, zastanowią się, czego tak naprawdę szukają. A potem zobaczymy, czy jeszcze będą pałać chęcią spotkania.

Dla Żydów krzyż jest obrazą, bo należy się on przestępcom i niewolnikom. Twierdzenie, że dokonuje się na nim pojednanie z Bogiem czy objawienie Jego miłości do człowieka, równa się bluźnierstwu. Z kolei Grecy powiedzą: Jak można dostrzegać w śmierci na krzyżu jakikolwiek sens, skoro mamy tam do czynienia z użyciem przemocy i zwykłym końcem człowieka. Śmierć to śmierć. Tam już nic istotnego nie może się wydarzyć. Człowiek idzie do Hadesu. Koniec, kropka. Kto więc utrzymuje, że krzyż to „miejsce”, które ma znaczenie i wartość, ten musiałby umiłować przemoc lub egzystencję cienia w krainie zmarłych, czyli de facto postradać zmysły. I jedni, i drudzy mają trochę racji: w samym krzyżu nic sensownego nie widać. Dopiero w Chrystusie krzyż staje się objawieniem mądrości.

Na czym więc polega ta mądrość? Chrystus mówi, że jej istotą jest poświęcenie się w ofierze za innych, wydanie siebie, stracenie swojego życia. Jednakże same w sobie słowa te wydają się puste. Bo niby dlaczego Jezus (a w ślad za nim chrześcijanin) ma ofiarować siebie? Jaką więc ofiarę ma On tutaj na myśli?

Wokół pojęcia ofiary narosło wiele nieporozumień. I to zarówno w rozumieniu czysto świeckim jak i religijnym. Potocznie słowo „ofiara” kojarzy nam się bardzo negatywnie: z traceniem, niechętnym rezygnowaniem z czegoś, co lubimy; z oddawaniem czegoś, co jest nam drogie. W drugim znaczeniu „ofiara” to „przedmiot” bezsensownego gwałtu, zadanego w różny sposób ludzkiemu życiu: ofiara wypadku, ofiara kataklizmu, ofiara wykorzystania seksualnego itd. Zwykle nikt z nas nie chce mieć do czynienia ani z przemocą, ani z ofiarami. Coś nas w nich odpycha i napawa lękiem. Kto więc w „byciu ofiarowanym” dopatruje się czegoś pozytywnego, ten chyba cofnął się w swoim myśleniu do epoki kamienia łupanego (mądrość Greków).

Inni krytykują pojęcie ofiary z powodu nadużywania śmierci Chrystusa do celów ideologicznych. Bez wątpienia, każdy rodzaj nawet najbardziej bzdurnego wymagania można bowiem motywować przyjęciem na siebie doli Jezusa (oczywiście głównie Jego cierpienia, bo pozostała część życia wydaje się małoistotna). Jest to pewien typ wypaczonej mentalności chrześcijańskiej, która naśladowanie Jezusa utożsamia z przyjęciem losu ofiary: „Trzeba cierpieć dla Chrystusa”, choć w sumie nie wiadomo, po co, tak jakby cierpienie stanowiło centrum chrześcijaństwa. Być „ofiarą” to także zrezygnować z wszelkiej walki o polepszenie życia, o zmianę, być wyłącznie i zawsze do dyspozycji innych, pozwalać sobą pomiatać. Zapomina się jednak, że Jezus nie umarł na krzyżu jako „ofiara losu”, lecz „dobrowolnie wydał samego siebie”, chociaż zewnętrznie nic na to nie wskazywało. Nie pozwalał także sobą manipulować i pomimo tego, że jest Zbawicielem świata, potrafił usunąć się w cień i zostawić ludzi, nawet jeśli byli w potrzebie (Por. Mk 3, 8-9; Łk 4, 42n). To właśnie z punktu widzenia mądrości ludzkiej Jezus to biedaczyna, któremu trzeba współczuć, bo marnie skończył, chociaż może i na to nie zasłużył.

W tym kontekście nieco sarkastycznie brzmią słowa niemieckiego egzegety Klausa Bergera: „Kobiety bardzo często były predestynowane do roli ofiary. „Narodowi” oddawały w ofierze męża i dzieci, mężowi i rodzinie swą karierę zawodową, a „gospodarstwu domowemu” możliwość kontaktów towarzyskich. Krótko mówiąc, w życiu kobiety istniało (i istnieje) tysiąc możliwości poniesienia ofiary”.

Również w odniesieniu do celibatu czy ślubów zakonnych, niektórzy uważają, że wierność Bogu i ściślejsze z Nim związanie oznacza bezduszne odarcie człowieka z jego największych dóbr: wolności, posiadania, radości seksualnego spełnienia, bycia z mężem lub żoną, radości z dzieci i domu. Nadto rodzi się nieraz podejrzenie, że być może wszystkie te dobra w gruncie rzeczy są jakimś zakazanym owocem, od którego wybrani przez Boga powinni się uwolnić, żeby lepiej Mu służyć i nie popadli w pokusę. Cóż za nieporozumienie! Czy Bogu rzuca się ochłapy? Czy osobie ukochanej oddaje się byle co, a nie samego siebie i wszystko, co najcenniejsze? Czy Bóg Dawca i Promotor życia stwarza je, by za chwilę odebrać człowiekowi możliwość jego pełnej realizacji?

Jedno jest pewne. Nie o taki rodzaj „ofiarowania siebie” chodzi Jezusowi, a także Apostołom – Jego świadkom. którzy nauczają w Nowym Testamencie. Przede wszystkim błędne jest takie podejście, które w Bogu widzi kogoś, kto żąda ludzkiego bólu i krwi, aby być zaspokojonym i obłaskawionym. Te wyobrażenia to nic innego jak odżywające nieustannie w świadomości ludzkiej pozostałości religii naturalnych. Co pewien czas trzeba było składać bogom daninę z pokarmów, czy nawet z ludzi, by uzyskać ich przychylność. Dzisiaj mało kto składa bogom ofiary w ten sposób. Niemniej to myślenie oddziałuje na wierzących podskórnie w bardziej wysublimowanej postaci, o czym wspomniałem wyżej.

Bóg Biblii jest Bogiem, który pragnie życia, rozkwitu, rozwoju. „Czy nie czytaliście, co wam Bóg powiedział w słowach: Ja jestem Bóg Abrahama, Bóg Izaaka i Bóg Jakuba? Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych” (Mt 22, 31-32), a Łukasz dodaje: „Wszyscy bowiem dla niego żyją” (Łk 20, 38). Śmierć i przemoc są Mu obce. Kto więc twierdzi, że Bogu chrześcijan do zbawienia potrzebna jest śmierć i gwałt, ten wciąż daleki jest od zasadniczego przesłania biblijnego obrazu Boga. Co więcej, jak twierdzi Klaus Berger, „rozumienie ofiary jako daru, za który nie otrzymuje się nic w zamian, kompletnie mija się z biblijnym pojęciem ofiary”.

 

W Piśmie św. „ofiarą jest każdy widzialny akt uznania Boga”. Według Nowego Testamentu ofiarą są między innymi: dary zebrane przez gminę św. Pawła (Flp 4, 18); służba, jakiej chrześcijanie dokonują w swoim ciele (Rz 6, 12, 16, 19; 12, 1-2); śpiewanie pieśni przez wspólnotę chrześcijan (Hbr 13, 15), a według św. Piotra całe życie chrześcijan jest „składaniem duchowych ofiar” (1 P, 2,5). Co z tego wynika? Najpierw to, że związek pomiędzy przemocą a ofiarą nie ma uzasadnienia w Biblii. A następnie, że wierzący, wybierając coś z tego, co posiadają, i „poświęcając” to Bogu, dają wyraz swojemu uznaniu Go za Pana wszystkich rzeczy. To znamienna różnica. Nie mamy więc tutaj do czynienia z wizją Boga okrutnika, z negatywnością ofiary. Wręcz przeciwnie. Ofiara uzasadniona jest bardzo pozytywnie. Kto w taki lub podobny sposób uznaje Boga, ten ofiarowuje swe życie Bogu. Nie z musu czy lęku, lecz z rozpoznania, że Bóg jest ostatecznym Dawcą wszelkiego dobra. Taka ofiara przenika całą egzystencję człowieka, czasem aż po oddanie życia. Wyraża się w całościowym zaangażowaniu w relację z Bogiem i bliźnimi, a nie ogranicza do sporadycznych aktów, gdy nagle się przypomni, że trzeba by „coś” uczynić dla Boga i spełnić jakiś religijny rytuał. W chrześcijaństwie nie chodzi o rytuały, lecz o relację i życie.

W tej koncepcji ofiary nie widać także najmniejszego śladu negacji życia (małżeństwo czy seks jest zły, dlatego poświęcę się Bogu i pójdę do zakonu!). Stwórcę można uznać nie w śmierci i przesiąkniętym pesymizmem odrzuceniu piękna tego świata. Stwórcy oddaje się chwalę i uwielbienie w Jego dziełach, w powierzeniu Mu tego, co sam uprzednio przygotował człowiekowi. Bóg nie zagrabia człowiekowi dóbr, lecz je uświęca. Oddajemy Mu to, co już uprzednio otrzymaliśmy: czas (modlitwa, msza św.), przestrzeń (Kościół, dom), pożywienie (chleb i wino), siła własnego głosu (śpiew), praca (dzielenie się jakimś dobrem z innymi), seksualność (oddanie się mężowi lub żonie albo bezżenność dla Królestwa Bożego), odpoczynek, aby dzięki temu On przemieniał stopniowo wszystkie sfery naszego życia.

Prawdziwa ofiara ostatecznie rodzi radość, co wcale nie wyklucza przejścia przez dolinę smutku, ogołocenia i poczucia straty. Także w pozytywnym ujęciu ofiara coś nas kosztuje. Ziarno musi obumrzeć, ale nie obumiera bezowocnie. W przypadku Jezusa najwspanialszym owocem Jego ofiary życia, a nie śmierci, jest odnowienie całego stworzenia poprzez zmartwychwstanie.

Przypomnijmy sobie jednak zmaganie Chrystusa w Ogrójcu. Nie ma tam mowy o radosnym składaniu siebie w ofierze tak jakby Bóg, a także człowiek, mieli upodobanie w cierpieniu i czerpali z niego przyjemność. Jakiż okrutny byłby to Bóg i człowiek! Mamy tam za to opis całkowitego zawierzenia Ojcu, który nie wymaga rozlewu krwi i przemocy, lecz ją zastaje pośród ludzi. To nie Bóg odrzuca Jezusa, lecz ludzie, których razi dobro. Ojciec nie nakazuje także potajemnie morderstwa swego Syna, lecz za wszelką cenę pragnie życia i rezygnacji z gwałtu, czego przykładem będzie postawa Jezusa podczas procesu i męki.

Ponadto śmierć Jezusa okazała się kulminacją ofiary, którą było całe Jego życie od początku do końca. On oddał życie, a więc najcenniejszy dar, dla nas, by je na powrót odzyskać. Oto chrześcijański paradoks: człowiek ofiarowuje siebie Bogu, uznając Go Panem, tracąc nawet swoje życie jako kosztowny dar, by to życie odzyskać w jeszcze pełniejszy sposób. Im bardziej uznaje Go jako Pana, tym bardziej staje się do Niego podobny. Bóg chrześcijan nie wysysa z człowieka wszystkich żywotnych soków, jakby sam ich potrzebował. Mądrość ofiary wypływa z prawa miłości, która wspiera się na obopólnej wymianie. Mądrość ta wskazuje na to, że pełnia człowieczeństwa, która odbija zarazem istotę bóstwa, polega na stopniowym poddawaniu całego swojego życia Bogu, by zostało ono przeobrażone i „zwrócone” człowiekowi w jeszcze doskonalszej postaci.

Według Jezusa mądry jest taki człowiek, który ofiaruje siebie jako nosiciela boskich dóbr, bo wie, że takie działanie rodzi życie i czyni je coraz bardziej ludzkim. Ofiara z siebie nie poniża i tylko pozornie ogałaca, jeśli się wierzy, że „dary i łaski Boże są nieodwołalne” (Rz 11, 29). Bóg nie daje, aby za chwilę zabrać, lecz aby to, co jest ofiarowane w wolności i miłości zostało pomnożone i wzbogacone. Czyż bowiem można pokochać Boga, który pragnie krwi i ludzkiego uciemiężenia, który chce wszystkiego tylko dla siebie, a człowieka traktuje jak zabawkę czy przedmiot własnych kaprysów?

Ofiara służy także naszemu wzrostowi do pełni człowieczeństwa, do jakiej powołuje nas Bóg. I to jest kwestia wiary, a nie tylko rozumu. Bo jak pojąć, że to, co się oddaje, jest tylko „pozornym” oddaniem, i prędzej czy później to, co ofiarowane powróci do nas? W codzienności dotyczy to każdego najmniejszego dobra, jakie świadczymy Bogu i bliźnim. Nie ginie ono bezpowrotnie jak w paszczy żarłocznej mitycznej Charybdy. Wróci do nas w najmniej spodziewanym momencie, gdyż „radosnego dawcę miłuje Bóg (2 Kor 9, 7)”. A Jego miłość nie ma granic. Nawet jeśli przyszłoby nam utracić życie, odzyskamy je w obfitości, tak jak odzyskał je Zmartwychwstały Jezus. I to jest nasza mądrość krzyża. To jest źródło naszej nadziei.

 

Podczas pisania tego tekstu wiele cennych myśli zaczerpnąłem z książki Klausa Bergera „Po co Jezus umarł na krzyżu?”, którą wszystkim gorąco polecam.

 

Dariusz Piórkowski SJ