Ks. Adam Boniecki zauważa na łamach „Tygodnika Powszechnego”, że znów pojawiają się głosy, że Polska jest w połowie drogi do tego, aby stać się państwem wyznaniowym albo już nim jest, tyle że w wersji soft. „Tą wizją straszono nas już po wprowadzeniu nauki religii do szkół (1990 r.) i potem jeszcze wiele razy, np. w debacie nad konkordatem” - przypomina kapłan.

W dowód absurdalności tych zarzutów przytacza fragment wstępu do konkordatu i przypomina opinię Jerzego Turowicza, który twierdził, że krytyka konkordatu wynika raczej z niechęci do Kościoła, aniżeli obaw przed jego dominacją w życiu publicznym.

„Przekonanie, że jesteśmy „w pół drogi do”, opiera się na wciąż przypominanych zaszłościach i wydarzeniach aktualnych” - zauważa ks. Adam Boniecki. Jako przykłady redaktor „Tygodnika Powszechnego” wymienia choćby kwestię finansowania Kościoła, dofinansowywania katolickich uczelni, msze na rozpoczęcie i zakończenie roku szkolnego, zatrudnianie kapelanów służb mundurowych czy odpis podatkowy...

Ks. Boniecki nie polemizuje z tymi zarzutami, bo „brak miejsca, zrobili to inni”. Przypomina jednak, że jeśli chodzi o dokładanie do katolickich uczelni, to „wielu podatników katolików woli mieć wykształconych księży niż niewykształconych i że obok wydziałów teologicznych są tam także wydziały całkiem świeckie, na których studiują studenci świeccy”.

„Ale chyba najtrudniejsze do przyjęcia jest „poddawanie immisji treściami religijnymi”. Owa „immisja” raz lepiej wychodzi, raz gorzej (im gorzej, tym chętniej nagłaśniana), lecz zasadnicza jej treść może irytować. To nie Dekalog w Biłgoraju, ale chrześcijańska wizja człowieka, życia i świata, którą Kościół, nie bez sukcesu, proponuje. No cóż, niebudzące sprzeciwu chrześcijaństwo zawsze jest mocno podejrzane” - konstatuje ks. Boniecki.

MaR/Tygodnik.onet.pl