Maciejewski utrzymuje, że „wskutek działania władz publicznych, doznał cierpienia, które przejawiało się przede wszystkim w tym, że postrzegał siebie jako obywatela drugiej kategorii”. W piśmie do Strasburga twierdzi: „te negatywne doznania pogłębiały się wraz z czasem trwania postępowania przed sądem cywilnym o ochronę  dóbr osobistych, w szczególności na skutek lekceważącego stosunku  składu sędziowskiego podczas rozpraw do stanowiska i osoby skarżącego”.



Maciejewski nie może znieść obecności dwóch krzyży. Jeden z nich wisi w gabinecie prezydenta. Drugi zawisł zaś w sali sesyjnej rady miasta po tym, jak budynek będący koszarami stacjonującej w mieście armii radzieckiej, przeszedł w polskie ręce. Autor skargi już pod koniec 2009 r. skierował sprawę krzyży w magistracie do Sądu Rejonowego w Świnoujściu. Sprawa została przekazana do Sądu Okręgowego w Szczecinie, który oddalił powództwo. Wniosek oddalił również Sąd Apelacyjny.



Jak już kiedyś pisałem, krzyż przeszkadza swoją obecnością, bowiem przypomina o tym, że oprócz przyjemności i hedonizmu istnieje również na świecie cierpienie, miłość i wybaczenie. Krzyż na ścianach przeszkadza w życiu tym, którzy woleliby realizować wizję przyjemnego życia bez Boga i odpowiedzialności za własne czyny. Członek Ruchu Palikota poszedł krok dalej niż kieszonkowi rewolucjoniści z Sejmu i domaga się odszkodowania za „naruszenie dóbr osobistych”. Mnie oczywiście nie dziwi taka skarga. Przeciwnicy krzyża używali w historii bardziej radykalnych metod by nie patrzeć na „dwa krzyżowane kijki”. Czy jednak po ewentualnym zdjęciu krzyża ze ściany, jakiś chrześcijanin nie powinien domagać się tego samego co Maciejewski? Czyż nie byłoby to traktowanie chrześcijan jako obywateli drugiej kategorii?


Ł.A/wiara.pl