Pan Andrzej pokaże specjalną wersję “Wałęsy, człowieka z nadziei” na festiwalu w Karlowych Varach na początku lipca. Będzie to – uwaga! – wersja reżyserska. Tak podaje bez wątpienia życzliwy Mistrzowi portal Stowarzyszenia Filmowców Polskich. A to znaczy, że wersja „Wałęsy”, którą był pokazał polskiej publiczności nie jest wersją reżyserską. Autor nie bierze pełnej odpowiedzialności artystycznej i moralnej za ten film. Nie może, gdyż ubezwładniła go jakaś potężna siła i kazała zrobić to, co zrobił wbrew sobie.

Czyja więc była to wersja? Kto jest taki mocny, żeby narzucić oberbaronowi polskiego kina własną wizję roli historycznej Wałęsy lub ma taki dar przekonywania? Czyżby scenarzysta Janusz Głowacki przepchnął na ekran wersję scenariuszową? Nie, bo stanowczo zaprzecza w książce „Przyszłem”. A może prezydent Komorowski? Nie bądźmy śmieszni. Premier Tusk również odpada. Minister spraw wewnętrznych jakimś kwitem przymusił Mistrza? Nie sądzę. Seryjny samobójca? Nie w takim wypadku. A może stróż w budce przy wjeździe na teren wytwórni na ul. Chełmskiej w Warszawie? Tutaj mieści się szkoła filmowa Wajdy. Cieć nie cieć, może być uzbrojony, a wiadomo do czego broń służy. Ale z drugiej strony Pan Andrzej ma rozbrajający uśmiech. A więc?

Czyżby to była wersja Adama Michnika, jak głosi środowiskowa plotka? Nadredaktor Gazety Wyborczej ma z kolei rozbrajającą zdolność przekonywania...

Światowa premiera filmu odbyła się na festiwalu w Wenecji. Ale co tam Wenecja! Karlove Vary, to jest dopiero festiwal, jak czeskie kryształy, przebój zbytku w PRL. Dopiero tu Pan Andrzej udowodni, co umie wyciągnąć z tematu. Festiwal filmu polskiego w Gdyni nie był dosyć bezpieczny, żeby pokazać „Wałęsę”. Świadkowie narodzin Solidarności mieszkają za blisko, mogliby zrobić demonstrację, spalić kukłę Bolka i popsuć premierę polską.

Wygląda na to, że Mistrz próbuje odkręcić, co nakręcił. Część polskich mediów zmiażdżyła film za liczne kłamstwa lub przemilczenia. Mimo wielkiego tematu i dużych talentów, polskie środowisko filmowe nie przyznało nominacji do nagrody „Orłów” ani dla najlepszego obrazu ani dla reżysera ani dla scenarzysty, a tylko dla pary głównych aktorów. Wbrew nadziei na Oskara „Wałęsa” przepadł w przedbiegach. Innymi slowy, temat został zmarnowany artystycznie a nie wypalił jako propaganda. I stąd przezabawny pomysł „wersji reżyserskiej” na Karlove Vary.

Bez żartów, chciałbym zobaczyć na ekranie tylko jeszcze jedno dzieło Wajdy - szczerą spowiedź życia, jak „Osiem i pół” Federico Felliniego. To ostatnia szansa Mistrza wyjścia z twarzą i odzyskania dawnego blasku. Pod warunkiem, że film od razu będzie w wersji reżyserskiej.

Krzysztof Kłopotowski/Sdp.pl