Powrót do koncepcji mimowolnego grzechu



Trzecim – tutaj omawianym jako czwarty – rewolucyjnym novum ogłoszonym przez Chrystusa było odejście od starotestamentowej koncepcji grzechu jako nieczystości zaciąganej przez zewnętrzny, niekiedy wręcz nieświadomy kontakt z „nieczystym” pokarmem, przedmiotem, czy osobą.  Temat ten zostawiłem na koniec, gdyż jest on najtrudniejszy i najbardziej, jak sądzę,  kontrowersyjny. I jeśli się mylę, chętnie wysłucham argumentacji, która mnie przekona. Uważam bowiem, że istnieje taki punkt w teologii katolickiej, który ma wszelkie znamiona powrotu do odrzuconej przez Chrystusa koncepcji grzechu popełnianego nieświadomie. Myślę mianowicie o doktrynie grzechu pierworodnego.



Oczywiście zdaję sobie sprawę z potępienia przez Kościół pelagianizmu jako herezji. Ale jednocześnie wierzę, że prawda zawsze triumfuje, nawet jeśli początkowo uznawana jest przez autorytety swoich czasów za herezję, a jej głosiciel zostaje potępiony jako fałszywy prorok. Bo czyż Sanhedryn nie nazwał fałszywym prorokiem Jezusa i czyż nie doprowadził do jego egzekucji? Pamiętajmy też historię Joanny d'Arc – najpierw oskarżonej o herezję i spalonej na stosie w majestacie kościelnych dostojników, a następnie zrehabilitowanej przez papieża i wyniesionej na ołtarze. I pamiętajmy o klątwach jakimi obłożyli się nawzajem dostojnicy Kościołów Rzymskokatolickiego i Prawosławnego w roku wielkiej schizmy wschodniej  (1054) oraz o tym, jak uroczyście klątwy te zostały zdjęte przez obie strony w czasie obrad Soboru Watykańskiego II.

 

Nie twierdzę, że jestem pewien swoich racji w kwestii grzechu pierworodnego. Stwierdzenie w tej kwestii regresu teologicznego jest raczej wstępnym wnioskiem wysnutym z faktu redefinicji pojęcia grzechu jakiej dokonał Jezus Chrystus w trakcie opisanego przez Ewangelistów sporu o tradycję z faryzeuszami. Zakładam, że pojęcie grzechu pierworodnego było potrzebne Augustynowi z powodów filozoficznych. Jednak gorzkie owoce augustynizmu – w postaci luterańsko-kalwińskiej reformy teologicznej (będącej formą radykalnej interpretacji augustyńskich hipotez grzechu pierworodnego i predestynacji), która doprowadziła do dramatycznego rozłamu w łonie Kościoła zachodniego i serii krwawych konfliktów, które na długie dziesięciolecia pogrążyły Europę w niezgodzie, nienawiści i pożodze wojennej – pozwalają mi przypuszczać, że przynajmniej niektóre elementy filozoficznych rozważań autora „Wyznań” mogą wymagać ponownego rozważenia.

 

Biorąc więc rzecz zupełnie hipotetycznie wypada zastanowić się nad trzema kwestiami. Po pierwsze; czy istnieją w Biblii stwierdzenia mogące wskazywać, iż teoria grzechu pierworodnego nie jest prawdziwa. Po drugie; czy stwierdzenia zdające się potwierdzać tę teorię można zinterpretować inaczej. I po trzecie; jakie byłyby ewentualne skutki odkrycia, że grzech pierworodny to błędna teoria lub jeśli ma on inny sens niż ten, który przypisał mu św. Augustyn. Zgodnie z przyjętą przeze mnie metodą analizy najważniejsze będą orzeczenia Nowego Testamentu, jako że „łaska i prawda” przyszły na świat dopiero przez Jezusa Chrystusa – przed Jego narodzeniem żydzi musieli zadowolić się jedynie cząstką prawdy o Bogu i człowieku, którą interpretowali niekiedy błędnie, biorąc cząstkę za całość.

Zacznijmy od generalnego stosunku Jezusa do dzieci. I tak w Ewangeliach kanonicznych czytamy, że gdy uczniowie nie dopuszczali dzieci do Jezusa, Ten się oburzył i zabronił im tego: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego”. Innym razem – i znów mamy trzy prawie identyczne relacje – gdy uczniowie zapytali Go kto jest największy w królestwie Bożym, „On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł: Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje. Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie.” Postawmy tu zasadne pytanie: czy takie słowa mógłby wypowiedzieć Jezus o istotach skażonych grzechem? Czy mógłby stawiać je za wzór do naśladowania dla swoich uczniów?  
    

Gdybym nie starał się o zawężenie argumentacji w tej jakże ważnej kwestii do samego Pisma Świętego, posłużyłbym się tutaj cytatem z objawień prywatnych Marii Valtorty, która usłyszała w widzeniu i zapisała następujące słowa wypowiedziane przez Zbawiciela w czasie udzielania odpowiedzi na pytanie o największego w królestwie Bożym: „Biada, po trzykroć biada temu, kto pozbawia nieświadome dzieci ich niewinności! Pozostawcie je aniołami jak najdłużej. Zbyt odpychający jest świat i ciało dla duszy przychodzącej z Nieba! A dziecko, dzięki swej niewinności, jest jeszcze samą duszą. Szanujcie duszę dziecka i jego ciało, jak szanujecie miejsce święte. Święte jest także dziecko, bo ma Boga w sobie. W każdym ciele znajduje się świątynia Ducha, lecz świątynia dziecka jest najbardziej święta i najbardziej głęboka”. Czyż Zbawiciel mówiłby tak o istocie skażonej grzechem, skłonnej do zła, nieczystej?

 

I wreszcie nawet w Starym Testamencie, pomimo iż nie posiada jeszcze tej pełni Objawienia, jaką znajdujemy w Nowym, zapisane zostało wyraźne stwierdzenie, iż żaden grzech nie jest przenoszony z rodziców na dzieci. W Księdze Ezechiela czytamy bowiem: "Syn nie ponosi odpowiedzialności za winę swego ojca, ani ojciec za winę swego syna. Sprawiedliwość sprawiedliwego jemu zostanie przypisana, występek zaś występnego na niego spadnie" (Ez 18, 20).

 

Jakiż cytat biblijny można przeciwstawić powyższym, które tak wyraźnie zdają się przemawiać za bezgrzesznością przychodzących na świat dzieci? Otóż znajdujemy go w Liście św. Pawła do Rzymian, komentowanym zarówno przez św. Augustyna, jak i przez św. Tomasza z Akwinu. W rozdziale 5. tego Listu czytamy:
„Dlatego też jak przez jednego człowieka grzech wszedł na świat, a przez grzech śmierć, i w ten sposób śmierć przeszła na wszystkich ludzi, ponieważ wszyscy zgrzeszyli...Bo i przed Prawem grzech był na świecie, grzechu się jednak nie poczytuje, gdy nie ma Prawa. A przecież śmierć rozpanoszyła się od Adama do Mojżesza nawet nad tymi, którzy nie zgrzeszyli przestępstwem na wzór Adama. On to jest typem Tego, który miał przyjść. Ale nie tak samo ma się rzecz z przestępstwem jak z darem łaski. Jeżeli bowiem przestępstwo jednego sprowadziło na wszystkich śmierć, to o ileż obficiej spłynęła na nich wszystkich łaska i dar Boży, łaskawie udzielony przez jednego Człowieka, Jezusa Chrystusa. I nie tak samo ma się rzecz z tym darem jak i ze [skutkiem grzechu, spowodowanym przez] jednego grzeszącego. Gdy bowiem jeden tylko grzech przynosi wyrok potępiający, to łaska przynosi usprawiedliwienie ze wszystkich grzechów. Jeżeli bowiem przez przestępstwo jednego śmierć zakrólowała z powodu jego jednego, o ileż bardziej ci, którzy otrzymują obfitość łaski i daru sprawiedliwości, królować będą w życiu z powodu Jednego - Jezusa Chrystusa. A zatem, jak przestępstwo jednego sprowadziło na wszystkich ludzi wyrok potępiający, tak czyn sprawiedliwy Jednego sprowadza na wszystkich ludzi usprawiedliwienie dające życie. Albowiem jak przez nieposłuszeństwo jednego człowieka wszyscy stali się grzesznikami, tak przez posłuszeństwo Jednego wszyscy staną się sprawiedliwymi.”

 

Mamy więc stwierdzenie, iż „przez jednego człowieka grzech wszedł na świat, a przez grzech śmierć”. Co jednak oznacza „grzech wszedł na świat” i jak rozumieć w tym fragmencie słowo „śmierć”? Augustyn sugerował, że „wejście grzechu na świat” oznacza skażenie ludzkiej natury przekazywane z ojca na syna jako grzech pierworodny powodujący wrodzoną skłonność do zła. A przecież w Księdze Ezechiela czytamy: „Syn nie ponosi odpowiedzialności za winę swego ojca”. Podobnie Jezus stawia uczniom dziecko za wzór duchowej czystości, która jest najpewniejszą przepustką do królestwa niebieskiego. A jednak nie ulega wątpliwości, że grzech jest na świecie, a nawet nim rządzi. Co więc oznacza, że „przez jednego człowieka grzech wszedł na świat”? Jeśli nie jako wrodzone skażenie natury ludzkiej, to w jaki sposób?

 

Otóż współczesna psychologia wiele uwagi poświęca tzw. skryptom życiowym, czyli nieświadomym scenariuszom życia. Każdy z nas obserwując od pierwszych lat życia swoich rodziców i słuchając ich zaleceń i przestróg, a także rodzinnych legend i opowieści, tworzy sobie bardziej lub mniej jasny scenariusz własnego życia. Czasem są to skrypty zwycięzców, a czasem przegranych, z reguły jednak nie ma w nich bezwarunkowej miłości, która pozwoliłaby naszemu wewnętrznemu dziecku wydorośleć i stać się odpowiedzialnym i samodzielnym podmiotem swoich czynów. Zamiast tego naszym myśleniem, emocjami i zachowaniami rządzą skryptowe nakazy i zakazy. Każdy z nas dziedziczy swój skrypt po rodzicach, oni zaś odziedziczyli swoje po swoich rodzicach. Dlatego w rodzinach tak często powtarzają się te same schematy reagowania na sytuacje kryzysowe, wyrażania lub tłumienia uczuć, zawiązywania lub zrywania małżeństw, a także okoliczności śmierci. Jeżeli z kolei cały naród wywodzi się od pierwszej rodziny, to oprócz skryptów rodzinnych są też skrypty narodowe. Jeżeli zaś wszystkie narody wywodzą się od jednego przodka (mówi o tym np. teoria mitochondrialnej Ewy stworzona przez genetyków) to istnieje też skrypt ogólnoludzki. Każdy skrypt przenoszony jest z ojca na syna i z matki na córkę drogą naśladownictwa. Czy więc stwierdzenia, iż „przez jednego człowieka grzech wszedł na świat” nie może oznaczać przekazywania nieświadomych wzorców zachowania (czyli skryptów) z rodziców na dzieci?

 

Jezus powiedział: „Kto chce iść za Mną, niech Mnie naśladuje”. W ten sposób łamał skrypty rodzinne wpojone przez naśladowanie rodziców. Powiedział też: „Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien”. Czyż nauka Jezusa nie jest mieczem przecinającym skryptowe zniewolenie? U św. Pawła w cytowanym fragmencie powiedziane jest, że przez grzech przyszła śmierć. Lecz pamiętajmy, że Jezus wyraźnie odróżniał śmierć cielesną i duchową oraz życie cielesne i duchowe. Wystarczy przypomnieć kilka najbardziej uderzających cytatów: „Kto we mnie wierzy, choćby umarł, żyć będzie”; „Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych”; „Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych”. Biorąc pod uwagę podwójne znaczenie słów „życie” i „śmierć”, rozumiemy, że Jezus mówi w istocie: „Kto we mnie wierzy, choćby umarł (cieleśnie), żyć będzie (duchowo).” W drugim przypadku stwierdza: „Zostaw umarłym (duchowo) grzebanie umarłych (cieleśnie)”. Zaś w trzecim tłumaczy, iż każda ludzka dusza jest nieśmiertelna, dlatego nawet umarli cieleśnie żyją jako nieśmiertelne dusze przed Bogiem. Możemy dodać tu jeszcze jeden cytat potwierdzający tę interpretację: „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle.

Prorok Ezechiel

A zatem jeśli przez grzech („skryptowe zablokowanie miłości”) weszła na świat śmierć duchowa, to jak to rozumieć? Śmierć duchowa jest rzeczywistością lęku, rozpaczy i nienawiści, które rozlewają się w duszy w miejsce  wyrzuconych z niej wiary, nadziei i miłości. Skoro dusza jest nieśmiertelna, to śmierć ciała nie odbiera jej istnienia. Lecz dusza może istnieć w stanie duchowego życia (więzi z Bogiem, który jest źródłem życia) lub duchowej śmierci (bez więzi z Bogiem). Wszak wszyscy apostołowie, wszyscy święci, wszyscy chrześcijanie przeszłości zmarli w porządku cielesnym – gdyż nie o życie cielesne i cielesną śmierć tu chodzi. Czyż nie w ten właśnie sposób należałoby interpretować ten fragment?


Jeśli więc idąc tą drogą rozumowania uznalibyśmy, że wszelkie biblijne i pozabiblijne przesłanki przemawiają za tym, że dzieci nie rodzą się skażone grzechem pierworodnym, lecz poprzez zranienia, których padają ofiarą w dzieciństwie i młodości zostają wciągnięte w rzeczywistość grzechu, jakie byłyby tego skutki w naszym chrześcijańskim pojmowaniu Ewangelii?  

 

Otóż wydaje się, że istnieje co najmniej siedem takich konsekwencji, które warto kolejno rozważyć. A zatem, jeśli okazałoby się, że grzechu pierworodnego nie ma, to:

1. Stałoby się możliwe uzgodnienie Objawienia z teorią ewolucji.

2. Stałoby się możliwe uzgodnienie Objawienia z naukową psychologią wskazującą na genetyczny związek zaburzeń emocjonalnych w życiu dorosłym z urazami z wczesnego dzieciństwa.

3. Stałoby się możliwe dowartościowanie godności osoby ludzkiej, ze względu na wolność woli i suwerenność ludzkich wyborów moralnych.

4. Zmieniłoby się i pogłębiło nasze rozumienie chrztu z wody i z Ducha (bierzmowania).

5. Zmieniłoby się i pogłębiło nasze rozumienie Tajemnicy Odkupienia.

6. Nastąpiłoby znaczące dowartościowanie stanu zakonnego, jako najdoskonalszej formy naśladowania Chrystusa.

7. Propaganda antyaborcyjna zyskałaby nowe argumenty.

Ad 1. Podobnie jak w wieku XVI trwał dramatyczny spór  o teorię kopernikańską, którą ówczesny Kościół  postrzegał jako niezgodną z nauką katolicką, tak dziś trwa spór o teorię ewolucji. Jej przeciwnicy usiłują przekonywać, że biblijna wersja wydarzeń (kreacjonizm) rozumiana jako opis dosłowny, jest jedyną słuszną teorią na temat powstania świata. Zwolennicy ewolucjonizmu zarzucają kreacjonistom brak wiedzy i zdrowego rozsądku oraz złą wolę, gdyż materiał paleontologiczny oraz genetyczny, jakim dysponuje współczesna nauka, jest ich zdaniem wystarczający, aby uznać teorię ewolucji za trafny opis praw rządzących rozwojem świata ożywionego. Istnieją też myśliciele łączący duchowość z ewolucją. Do klasyków tego podejścia należą m.in. Henri Bergson (1859-1941), twierdzący, że motorem ewolucji jest inteligentna siła, którą nazywa siłą życiową (elan vital), czy Pierre Teilhard de Chardin (1881-1955), jezuita i paleontolog, uważający, że Chrystus jest Alfą, czyli siłą inicjującą proces kosmicznej ewolucji oraz Omegą, czyli punktem docelowym owego procesu.

 

Stosunek Kościoła katolickiego do ewolucjonizmu przeszedł od stanowczej negacji, do coraz śmielszej akceptacji. Pius XII w 1950 roku na stronach encykliki Humani generis nazwał ewolucjonizm „poważną hipotezą”, zaś Jan Paweł II w przesłaniu do papieskiej Akademii Nauk w 1996 stwierdził, że „zdobycze nauki każą nam uznać, iż teoria ewolucji jest czymś więcej niż hipotezą”. Trudność teologiczna z pełnym uznaniem tej teorii polega na tym, że przyjęcie założenia, iż ludzie wywodzą się od zwierząt z rzędu naczelnych musiałoby oznaczać, że śmiertelność odziedziczyliśmy po zwierzęcych przodkach – nie jest ona skutkiem grzechu prarodziców stworzonych do nieśmiertelności. W konsekwencji Odkupienie dokonane na krzyżu przez Chrystusa nie mogło znieść śmierci w sensie biologicznym – nawet jeśli zgładziło grzechy całej ludzkości. Problematyczne też staje się odczytanie biblijnej relacji o pierwszej ludzkiej parze. Co prawda genetycy mówią o mitochondrialnej Ewie – kobiecie, od której wywodzą się wszyscy żyjący dziś na świecie ludzie. Ale fakt ten w żadne sposób nie odnosi się do tradycyjnej wizji śmierci jako skutku grzechu prarodziców stworzonych jako istoty przeznaczone do nieśmiertelności w ciele.

 

Wydaje się jednak, że istnieje możliwość uzgodnienia ewolucjonizmu i kreacjonizmu w ramach jednej spójnej teorii. Wymagałoby to przyjęcia założenia, iż podobnie jak dziś Bóg objawia się mistykom w ramach tzw. prywatnych objawień, tak w zamierzchłej przeszłości, gdy istniały już istoty o ludzkim ciele, doszło do pierwszego objawienia istoty Boskiej, która mocą swej łaski dokonała w nich ostatecznej transformacji, w wyniku której ich zwierzęca jeszcze psychika nabrała cech ludzkich i stała się nieśmiertelna. Owe ludzkie cechy – które możemy nazwać syndromem człowieczeństwa – to: zdolność kształtowania narzędzi, zdolność wnioskowania i zdolność hamowania reakcji odruchowych, a zatem kreatywność, rozum i wolna wola. Oba biblijne opisy stworzenia człowieka zawierają motyw samoobjawienia się Stwórcy pierwszej ludzkiej istocie lub parze. Jeśli zinterpretujemy to jako teofaniczną ingerencję Boga w proces ewolucji, będzie tam miejsce zarówno na mitochondrialną Ewę, jak i na wygnanie z raju, czyli miejsca bezrefleksyjnej błogości. Poznanie dobra i zła oznaczać może uświadomienie sobie przez pierwszych ludzi zdolności podmiotowego wpływania na bieg procesów naturalnych – np. poprzez kształtowanie  kamiennych narzędzi czy opanowanie zwierzęcego lęku przed ogniem i nauczenie się korzystania z jego dobrodziejstw. A zatem stanięcie wobec wyzwania „czynienia sobie ziemi poddaną”.

 

Wilhelm Schmidt był religioznawcą i katolickim księdzem, który stworzył teorię praobjawienia oraz monoteizmu pierwotnego. Odkrył bowiem, że u wszystkich kultur zbieracko-łowieckich, a zatem prowadzących pierwotny („rajski”) tryb życia, występuje wiara w istnienie Najwyższego Boga. Wiązał to z pramonoteizmem rozwijającym się u ludów pierwotnych na bazie praobjawienia. Uzgadniając kreacjonizm z ewolucjonizmem warto byłoby wrócić do tej teorii.

 

Ad 2.  Teoria grzechu pierworodnego współgrała z restrykcyjnym stylem wychowania dzieci, albowiem rodzice zobowiązani byli wykorzeniać „wrodzoną” skłonność dziecka do zła (W Starym Testamencie znajdziemy wiele zachęt do traktowania dzieci rózgą). Tymczasem psychologia naukowa już na początku XX wieku odkryła genetyczną zależność rozmaitych problemów i zaburzeń życia dorosłego od urazów, jakich człowiek doświadcza we wczesnym dzieciństwie. Odrzucenie tezy o wrodzonych grzesznych skłonnościach, na rzecz teorii o wrodzonej niewinności i czystości dziecka pozwoli więc nawiązać dialog katolicko-psychologiczny, a także umożliwi Kościołowi korzystanie z ogromnych zasobów wiedzy psychologicznej i technik terapeutycznych, zaś terapeutom – z doświadczeń spowiedników i kierowników duchowych. Szczególnie cenne mogą okazać się nurty psychologiczne akcentujące potrzebę pracy ze skryptem – jak np. Analiza Transakcyjna.

 

Ad 3. Idea grzechu pierworodnego idzie zawsze w parze z koncepcją predestynacji – choć nie zawsze explicite. Dlatego odrzucenie tej pierwszej znacznie uszczupli pole teologicznego zastosowania tej drugiej, negującej ludzką wolność. Jeśli bowiem człowiek nie jest skażony skłonnością do zła, to nie jest potrzebna szczególna Boża interwencja, aby skłonić człowieka do dobra. A ponieważ łaska jest zawsze niezasłużona, toteż konieczne jest uzupełnienie tej sekwencji „tajemnicą predestynacji”- wyboru tych a nie innych osób, do grona obdarowanych łaską. A wszystko to odbywa się zupełnie poza wolną ludzką wolą. W tym ujęciu wcale nie jest ona wolna, gdyż albo nagina się do zła pod wpływem grzechu pierworodnego, albo popychana jest ku dobru mocą niezasłużonej łaski. Dlatego też odrzucenie hipotezy grzechu pierworodnego przywróciłoby także pełny splendor fenomenowi ludzkiej wolności i zatarło fałszywy obraz Boga jako kapryśnego tyrana, kryjący się zwłaszcza za domniemaniem predestynacji.

 

W Ewangelii znajdziemy niezwykle znaczące zdanie, które rzuca ważne światło na problem predestynacji: „Biada światu z powodu zgorszeń! Muszą wprawdzie przyjść zgorszenia, lecz biada człowiekowi, przez którego dokonuje się zgorszenie.” A zatem istnieje Boski plan dla świata, mistyczny scenariusz, (a więc Boski skrypt); dlatego pewne wydarzenia muszą się dokonać. Są też przewidziane role konieczne do odegrania w ramach owych wydarzeń. Lecz każdy z nas ma wolność wyboru roli jaką zechce w nadchodzących wydarzeniach odegrać – czy będzie to rola aktywna czy pasywna, pozytywna czy negatywna – zależy wyłącznie od nas. Jeśli zaś anioł czytał Chrystusowi imiona zbawionych z „Księgi Żywota”, nie znaczy to, że wszystkie były już tam zapisane. Według Apokalipsy św. Jan ujrzał wśród zbawionych oprócz 144 tysięcy wybranych z ludu Izraela także „wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i przed Barankiem.” Ten „wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć” jest więc zbiorem otwartym, dla każdego jest w nim miejsce.

W objawieniach Anny Dąbskiej czytamy następujące orędzie Zbawiciela: „Wolność waszego wyboru jest prawem waszym danym wam u zarania świata i nigdy cofnięta wam nie będzie. Spotkanie wasze ze Mną, stworzenia ze Stwórcą, dzieci odzyskanych, a wciąż marnotrawnych z Ojcem Miłosiernym; spotkanie człowieka z Bogiem odbywa się w warunkach wolności i nigdy inaczej.” Jednocześnie Chrystus jest najpewniejszym gwarantem prawdziwej wolności, gdyż w dalszej części tego orędzia stwierdza: „Ja jestem Wolnością. Kto do Mnie przychodzi - staje się wolny prawdziwie. [Bo to Ja] wyzwalam was ze wszystkich uwarunkowań świata.”

 

Ad 4. Dzisiaj chrzest udzielany niemowlętom stał się rodzajem na poły magicznego obrzędu, który dokonuje się zupełnie poza świadomością i bez zgody chrzczonego. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa chrzest był sakramentem osoby dorosłej, która po długim przygotowaniu dokonywała w trakcie tej ceremonii świadomego i dobrowolnego wyrzeczenia się szatana i przyjęcia Chrystusa. W czasach imperium, gdy chrześcijaństwo ścigane było jako przestępstwo na mocy cesarskich dekretów, przyjęcie chrztu było wyrazem autentycznego heroizmu wiary. Dzisiaj chrzest zupełnie stracił ten sens i przyporządkowany został koncepcji usunięcia grzechu pierworodnego. A przecież Jezus podkreślał, że do królestwa wejdzie ten, kto narodzi się z wody i Ducha. A zatem chrzest z wody, to chrzest Janowy, natomiast Jezus był tym, który przyszedł, aby chrzcić Duchem Świętym. A zatem to bierzmowanie jest sakramentem pełnej inicjacji chrześcijańskiej, gdyż właśnie bierzmowanie jest „chrztem w Duchu Świętym”. W tradycji prawosławnej chrztu i bierzmowania dokonuje się jednocześnie i sakramenty te udzielane są niemowlętom. W tradycji katolickiej przynajmniej bierzmowanie przesunięte zostało na okres, gdy dziecko osiągnie wiek „używania rozumu” (Jean Piaget nazwał tę fazę myśleniem formalno-operacyjnym, które zaczyna się rozwijać ok. 13 roku życia). Oczywiście nie możemy odmawiać wartości chrztu świętemu, który związuje nas duchowymi więzami ze Zbawicielem na całe życie, lecz poszanowanie godności osoby ludzkiej jako rozumnego i wolnego podmiotu wymagałoby zmiany formuły bierzmowania. Nie powinno być ono moim zdaniem organizowane jako akt zbiorowy w określonym wieku, analogicznie do Pierwszej Komunii Świętej, ale każdy powinien samodzielnie zdecydować kiedy chce przyjąć ten sakrament i żaden przedział wiekowy nie powinien być narzucany, poza warunkiem brzegowym „wieku używania rozumu”.

 

Ad 5. Kolejna ważna zmiana dotyczyłaby pojmowania Tajemnicy Odkupienia. Po pierwsze zwróćmy uwagę na odpowiedź Pana Jezusa na pytanie Sanhedrynu o treść Jego nauki, postawione w trakcie zamkniętego przesłuchania. „Ja przemawiałem jawnie przed światem. Uczyłem zawsze w synagodze i w świątyni, gdzie się gromadzą wszyscy Żydzi. Potajemnie zaś nie uczyłem niczego. Dlaczego Mnie pytasz? Zapytaj tych, którzy słyszeli, co im mówiłem. Oto oni wiedzą, co powiedziałem”. W ten sposób Pan Jezus odrzucił wszelki ezoteryzm. Nie głosił żadnych nauk tajemnych dla wybranych, lecz wszystko robił i mówił otwarcie, w biały dzień, na oczach tłumów. Chociaż do najbardziej cudownych tajemnic (jak Przemienienie na Górze Tabor) dopuszczał tylko najbardziej zaufanych uczniów, gdyż – jak możemy się domyślać – dla tłumów widok ten byłby zbyt szokujący (nawet trzej apostołowie ledwie wówczas mogli pozbierać myśli), o ile w ogóle widzialne (vide relacje świadków objawień fatimskich). Jeżeli więc wszystko robił i mówił jawnie, to o ileż bardziej musiało to dotyczyć Jego męki i śmierci, skoro trzykrotnie uczniom zapowiadał, iż to jest najważniejszy cel Jego przyjścia na świat. A zatem Jego męka i śmierć także miały dokonać się jawnie, publicznie, na oczach tłumów – bo cóż bardziej przyciąga ludzką uwagę niż publiczna egzekucja znanej osoby? Zwłaszcza kiedy osoba ta przez jednych jest uwielbiana, a przez innych znienawidzona...

 

Co takiego jednak mieli ludzie zobaczyć patrząc na tortury i powolne konanie Jezusa na krzyżu? Otóż jeżeli nie ma grzechu pierworodnego, jeżeli dzieci rodzą się czyste i niewinne, jeżeli grzech zawładną światem z powodu zła płynącego z serc ludzi dorosłych, jeżeli każdy z nas nosi w sobie dziecko uczynione na obraz i podobieństwo Boga; dziecko, które przez ludzi zostało zranione, odrzucone, wzgardzone, oszukane, okłamane, wyszydzone, zgorszone i zatrute jadem nienawiści, to czyż Jezus przez Żydów i Rzymian opluty, wyszydzony, ubiczowany i przybity do krzyża nie jest kruszącym serca obrazem tego właśnie umęczonego dziecka, które każdy z nas samotnie nosi w sobie przez całe życie szukając ukojenia u ludzi, w pieniądzach, w alkoholu lub wyuzdaniu, a przecież nigdzie nie mogąc go znaleźć? I czy nie dociera do nas w nagłym olśnieniu, że tylko On –  Ubiczowany, Ukrzyżowany, Wyszydzony –  zna nasze serce i rozumie nasze niewypowiedziane cierpienie i samotność?

 

Za śmiercią ukrzyżowanego Jezusa nie kryje się żadna ezoteryczna tajemnica. On po prostu tam jest – cierpliwy i czysty do końca – a każdą raną swego ciała zdaje się mówić: „Zobaczcie, co ze Mną zrobiliście. Zobaczcie co robicie z prawdą i dobrem, które wkraczają w wasze życie. Zobaczcie co robicie z miłością.” To my, ludzie, zabiliśmy Jezusa – nasza nienawiść, zazdrość, pycha, obojętność, egoizm przybiły Go do krzyża rękami rzymskich żołnierzy. A On – któremu nawet wichry były posłuszne – pozwolił się zabić, aby zmartwychwstać i zapewnić, że nadal nas kocha i będzie z nami aż do skończenia świata, aby dawać nam nadzieję zbawienia i siłę życia w prawdzie i miłości.

 

Oczywiście Pan Jezus wyraźnie powiedział, że oddaje swoje życie na okup za wielu. Jego ciało i krew zostały wydane za nas, na odpuszczenie grzechów. Czy jednak Jego śmierć oczyściła nas z grzechów automatycznie i niezależnie od naszej woli? Ten właśnie wymiar Tajemnicy Odkupienia nabiera właściwej głębi , gdy odrzucamy koncepcję grzechu pierworodnego. Albowiem istnieje grzech powszechny, którym jest niezdolność do miłości; grzech rozprzestrzeniający się jak duchowa epidemia – lecz nie jest to grzech pierworodny.

 

Ad 6. W Kościele najwyższy stopień świętości można osiągnąć w życiu zakonnym. Rodziny zakonne są zaś chrześcijańską kontynuacją tradycji prorockiej, która już w Starym Testamencie rozwijała się do pewnego stopnia niezależnie od tradycji kapłańskiej. O ile bowiem chrześcijański kler  od czasów Justyniana Wielkiego miał tendencję do wikłania się w machinacje polityczne, zakony były autentycznymi nośnikami Bożych charyzmatów i potrójnej misji Kościoła. Wspólnota Apostołów była doskonałym wzorem życia rodziny zakonnej. I pomimo że także zakony w pewnych okresach ulegały ogólnemu zepsuciu, to jednak ich działalności zawdzięczamy wprowadzenie do Europy takich instytucji jak szkoły powszechne, sierocińce, domy starców, czy szpitale (do dziś pielęgniarki nazywane są „siostrami”, gdyż przez wieki pielęgnacja chorych w szpitalach była domeną sióstr zakonnych).

 

Jan Paweł II w „Przekroczyć próg nadziei” powiedział: „Niegdyś odnowa Kościoła szła poprzez zakony. Tak było w okresie po upadku cesarstwa rzymskiego (benedyktyni), tak było w średniowieczu (ruch zakonów żebraczych: franciszkanów i dominikanów), tak było w okresie poreformacyjnym (jezuici) oraz w wieku XIX (dynamiczne zgromadzenia misyjne jak werbiści, salwatorianie, a przede wszystkim salezjanie). Dziś odnowa spoczywa w istotnym stopniu na ludziach świeckich żyjących w małżeństwie i pracujących w różnych zawodach”.

 

Lecz niezależnie od rozwijających się współcześnie ruchów odnowy charyzmatycznej potrzebne jest odrodzenie życia zakonnego. Impulsem może być właśnie odrzucenie koncepcji grzechu pierworodnego, a to na tej zasadzie, że większe wyczulenie na dziecięcą wrażliwość –  w której jaśnieje czystość duszy nie skalanej jeszcze pokusami świata, ciała i szatana – wyrobi u rodziców większą otwartość na rodzące się w dziecięcych duszach powołania do życia poświęconego naprawie świata i głoszeniu Słowa Bożego. Zyskałyby na tym zarówno zakony, jak i seminaria kapłańskie. Dzisiaj wiele powołań do życia religijnego tłumionych jest u młodych ludzi przez rodziców. Maria Simma po wielu latach obcowania z duszami czyśćcowymi, zapisała następujące słowa: „Kiedyś przyszła do mnie kobieta (dusza pokutująca) i wyznała, że 30 lat musiała cierpieć w czyśćcu za to, że nie pozwoliła swojej córce wstąpić do klasztoru. Rodzice sprzeciwiając się, gdy Pan Bóg  ich dziecko powołuje do kapłaństwa lub do życia zakonnego, biorą na siebie wielką odpowiedzialność. Wiem to od dusz czyśćcowych, że wielu młodzieńców zostałoby kapłanami, gdyby nie sprzeciw rodziców. Będą oni za to odpowiadać przed Bogiem.”

 

Ad 7. Czyż nie jest zastanawiające dlaczego Królowa Niebios tak często objawia się dzieciom? Lourdes, La Salette, Fatima, Garabandal, Medziugorje... Czyż nie jest to kolejne potwierdzenie tezy, że dzieci przychodzą na świat czyste i bliższe są Bogu niż dorośli z ich uwikłaniem w świat kłamstwa, niesprawiedliwości, wyuzdania, szyderstwa i przemocy? Chociażby to jedno mogłoby rzucić nowe światło na dramat aborcji, tego usankcjonowanego prawnie w wielu państwach ludobójstwa, cynicznej rzezi niewiniątek naszych czasów.

Maria Valtorta

Na zakończenie jeszcze jeden cytat z Marii Valtorty; słowa Jezusa odpowiadającego na pytanie o to, kto jest największy w królestwie Bożym, cytowane już we fragmencie – tym razem w całości:
„Kto pośród nas jest największy w Królestwie Niebieskim?
Usuwam zacieśnienie: “pośród nas”, i rozszerzam to pytanie na cały świat, obecny i przyszły. Odpowiadam: największym w Królestwie Niebieskim jest najmniejszy spośród ludzi, to znaczy ten, którego ludzie uważają za “najmniejszego”; ten, który jest prosty, ufny, przekonany o swej niewiedzy, a zatem – dziecko lub ten, kto potrafi wytworzyć w sobie ponownie duszę dziecka. “Największym” w błogosławionym Królestwie nie czyni was wiedza ani moc, ani bogactwo, ani aktywność – nawet jeśli jest dobra – lecz to, że jest się najmniejszym dzięki miłości, pokorze, prostocie, wierze.

 

Obserwujcie, jak dzieci Mnie kochają, i naśladujcie je. [Patrzcie,] jak we Mnie wierzą i naśladujcie je. [Spójrzcie,] jak wypełniają to, czego nauczam, i naśladujcie je. Nie pysznią się tym, co robią. Naśladujcie je. Nie są zazdrosne ani o Mnie, ani o swych towarzyszy. Naśladujcie je.

 

Zaprawdę powiadam wam, że jeśli nie zmienicie waszego sposobu myślenia, działania, miłowania i jeśli nie odnowicie siebie - mając za wzór najmniejszych – nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego. Dzieci wiedzą to, co wy znacie; to, co jest zasadnicze w Moim nauczaniu. Jakże jednak inaczej wprowadzają w czyn to, czego uczę! Wy, kiedy uczynicie coś dobrego, mówicie: “Zrobiłem to”. Dziecko mówi: “Jezu, pamiętałem o Tobie dzisiaj i przez wzgląd na Ciebie byłem posłuszny, kochałem, pokonałem pragnienie, żeby się bić... i cieszę się, bo Ty – pamiętam o tym – wiesz, kiedy ja jestem dobry, i jesteś z tego zadowolony.”

 

Zaobserwujcie też dzieci, kiedy popełnią coś złego. Z jaką pokorą wyznają Mi: “Dziś byłem zły. Jest mi przykro, bo zadałem Ci ból”. Nie szukają usprawiedliwień. One wiedzą, że Ja wiem. Wierzą i cierpią z powodu Mojego bólu.

 

O! Jakże są drogie Mojemu sercu dzieci. W nich nie ma ani pychy, ani obłudy, ani rozwiązłości! Mówię wam: stańcie się podobni do tych małych, jeśli chcecie wejść do Mojego Królestwa. Kochajcie dzieci jako posiadany przez was anielski przykład. Macie się stać jak aniołowie. Usprawiedliwiając się moglibyście jednak powiedzieć: “Nie widzimy aniołów”. Bóg daje wam więc dzieci za wzór i macie je wśród was.

 

A jeśli widzicie dziecko zaniedbane materialnie lub zaniedbane moralnie, które może zginąć, przyjmijcie je w Moje Imię. Bóg bowiem bardzo je kocha. A ktokolwiek przyjmuje dziecko w Moje Imię, Mnie przyjmuje, gdyż Ja jestem w duszy niewinnego dziecka. A kto Mnie przyjmuje, przyjmuje Tego, który Mnie posłał – Najwyższego Pana.

 

I strzeżcie się przed gorszeniem tych małych, bo oko ich ogląda Boga. Nigdy nie wolno nikogo gorszyć. Ale biada, po trzykroć biada temu, kto pozbawia nieświadome dzieci ich niewinności! Pozostawcie je aniołami jak najdłużej. Zbyt odpychający jest świat i ciało dla duszy przychodzącej z Nieba! A dziecko, dzięki swej niewinności, jest jeszcze samą duszą. Szanujcie duszę dziecka i jego ciało, jak szanujecie miejsce święte. Święte jest także dziecko, bo ma Boga w sobie. W każdym ciele znajduje się świątynia Ducha, lecz świątynia dziecka jest najbardziej święta i najbardziej głęboka. Jest ona za podwójną zasłoną. Niech wiatr waszych namiętności nawet nie poruszy zasłon wzniosłej [dziecięcej] niewiedzy o tym, czym jest pożądliwość. Chciałbym, żeby dziecko było w każdej rodzinie, pośrodku wszelkich zgromadzeń ludzi, aby służyło za wędzidło dla ludzkich namiętności.

 

Dziecko uświęca, daje pokrzepienie i ochłodę już przez jeden błysk swych pozbawionych przebiegłości oczu. Jednak biada tym, którzy odbierają dziecku świętość przez swe gorszące zachowanie! Biada tym, którzy przez swe rozpustne zachowanie przekazują własną rozwiązłość dzieciom! Biada tym, którzy słowami i ironią ranią wiarę, jaką dzieci Mnie darzą! Lepiej by było dla nich wszystkich, żeby im przyczepiono do szyi kamień młyński i żeby ich wrzucono w morze, żeby się w nim utopili razem ze swymi zgorszeniami! Chociaż zgorszenia nieuchronnie nadejdą, to jednak biada człowiekowi, który z własnej winy je wywoła!”.

 

Jarosław Moser

 

Pierwsza część TUTAJ