Fronda.pl: Kampania trwa. Jakie nastroje panują w PiS?

 

Coraz lepsze. Ostatnie sondaże wskazują, że zbliżamy się do Platformy Obywatelskiej, a zawsze było tak, że sondaże dawały nam niższe – od rzeczywistych – wyniki. Można więc powiedzieć, że na chwilę obecną wygrywamy. W moim okręgu wyborczym jest to szczególnie widoczne, a przewaga nad PO bardzo duża. Wg ostatniego sondażu, opublikowanego przez Kalkulatorpolityczny.pl, mamy aż 46 proc. w tym okręgu. Daj Boże, żeby był taki wynik!

 

Czego Pan oczekuje w październiku?

 

Oczywiście moim celem jest, żeby lista uzyskała jak najwyższy wynik. W okręgu siedlecko-ostrołęckim chcielibyśmy uzyskać sześć mandatów, a może nawet siedem. Moim zdaniem, najważniejszym celem jest odsunięcie Platformy Obywatelskiej od władzy. Zawsze powtarzam, że minister Jacek Rostowski jest osobą, której błędne decyzje najbardziej szkodzą Polsce, powodują zadłużenie i niewłaściwy kierunek polityki gospodarczej. Efekty są widoczne: coroczny przyrost 100 mld zł długu publicznego. Jeśli sytuacja będzie tak dalej wyglądała, jeśli PO dalej będzie rządzić, to za trzy lata czeka nas scenariusz grecki, kiedy to przestaną nam pożyczać pieniądze, a jeżeli będą pożyczać, to z ogromnym ryzykiem na kilkanaście procent i wówczas będziemy bankrutem. Lepiej tej sytuacji uniknąć wcześniej. Dlatego niezwykle ważne jest, aby już teraz skończyła się ta nieprzemyślana polityka fiskalna i gospodarcza. Musimy ją zakończyć i próbować wyjść z tej trudnej sytuacji.

 

Zabrzmiało dosyć dramatycznie…

/
Chciałbym zaznaczyć, że minister Rostowski jest przysłowiowym wierzchołkiem góry lodowej, ponieważ odpowiada za stan finansów publicznych i to właśnie na ich przykładzie najlepiej widać dramatyczną sytuację. Zaniedbań jest znacznie więcej! Wystarczy wymienić słabe wykorzystanie środków unijnych, wolne tempo budowy dróg – sztandarowy przykład nieudolności ministra Cezarego Grabarczyka, politykę minister zdrowia Ewy Kopacz, która pozwala na zadłużanie szpitali, nieprzemyślane decyzje w sprawach służby zdrowia, czy choćby działania pani minister Hall, które spowodowały ogromny chaos wokół oświaty. Katarzyna Hall najpierw wysyła przedszkolaków do szkoły, potem wycofuje się ze swojego pomysłu. Do tego trzeba dodać problemy z podręcznikami – ciągłe zmiany programu nauczania, przez co nie można nawet kupić używanych książek, na czym bogacą się wydawnictwa kosztem rodziców. Dlatego właśnie szkody wyrządzone przez obecną ekipę rządzącą w oświacie uznałbym za bardzo duże. Dowodem skali zaniechań rządu są chociażby statystyki z pierwszego półrocza tego roku, które pokazują, że mamy – po raz pierwszy od wielu lat – ujemny przyrost naturalny, co stwarza bardzo dramatyczną sytuację. Wiele osób z tych, które urodziły się w latach 80. w okresie tzw. wyżu demograficznego, nie ma dzieci, co oznacza złe perspektywy finansowe. Skutki odczujemy za 20-30 lat, gdy więcej będzie emerytów, niż osób płacących składki i pracujących.

 

Wspomniał Pan o budowie dróg; widziałem mapkę, ilustrującej rozkład inwestycji drogowych w Polsce. Widać na nich, że Polska Wschodnia jest w tych planach traktowana po macoszemu.


Faktem jest, że przy korekcie Krajowego Planu Budowy Dróg i Autostrad z 2010 r., który był przygotowany jeszcze przez rząd Prawa i Sprawiedliwości w 2007 r., usunięto właściwie wszystkie inwestycje na wschód od Wisły. Wyjątkami były jedynie inwestycje już rozpoczęte, będące w stanie zaawansowanym, które należy dokończyć - przykładem jest chociażby obwodnica Mińska Mazowieckiego. Ale już odcinek autostrady A2 od Warszawy do wschodniej granicy jest zaniechany. To samo z budową drogi S8 Warszawa – Białystok, nawet na odcinku Ostrów – Wyszków został wycięty las, a prace są w tej chwili przerwane. Podobnie w przypadku pułtuskiej obwodnicy, w przypadku której została już wydana decyzja środowiskowa, a wstrzymanie prac może spowodować utratę jej mocy, a wówczas całą procedurę trzeba będzie prowadzić od nowa. To samo ze wschodnią obwodnicą Warszawy - w okolicy Wesołej i Sulejówka - która odciążyłaby ruch i połączyła część północą z drogą na Siedlce i Lublin. Zapomniano również o trasie Północ-Południe na wschodnich rubieżach Polski, która już całkowicie została skreślona. A przecież plany na Euro 2012 były ambitne! Mówiono m.in. o połączeniu między Warszawą a Lwowem, ale nic z tego nie zostało. Jedynie sprawa trasy na Lublin pozostaje w toku. Faktycznie ponad 90 proc. inwestycji na wschód od Wisły zostało skreślonych. Trzeba jednak pamiętać, że również w części zachodniej niektóre inwestycje usunięto ze wspomnianego planu, ale nie aż tyle, co na wschodzie. Nie wiem, jakie zaważyły tu kryteria. Być może fakt, że zachód – jak pokazują sondaże - jest zdominowany przez wyborców Platformy Obywatelskiej, a Polska wschodnia popiera PiS, z której niektórzy chcą zrobić zaścianek i prowincję.

 

PiS będzie rywalizował z PSL o głosy na wsi. Zauważyłem jednak, że Pańska partia nie ma silnych struktur, jeżeli chodzi o tereny wiejskie. Rozmawiając z rolnikami, zauważyłem niechęć do PiS. Na czym polega ten antypisowski resentyment?

/
To raczej nie jest antypisowski resentyment, lecz przyzwyczajenie do tego, że PSL jest partią chłopską i broni interesów wsi. Mówią, że to ich partia, a tak naprawdę PSL już dawno temu przestał bronić interesów polskiej wsi. Rzeczywiście ma silne struktury, ale są one powiązane tylko z trzymaniem się stołków. To struktury związane z urzędami gmin czy starostwami powiatowymi – to kilkaset miejsc pracy! Widać więc z jakim spoiwem mamy do czynienia. To właśnie ono, a nie Polska,  będzie dla nich najważniejsze. Kluczowe dla wielu osób jest branie pensji z takiego czy innego układu. Jednak nie dla wszystkich. Dlatego przewiduję, że PiS osiągnie bardzo dobry wynik na wsi. Widziałem niedawno reklamę wyborczą mojego konkurenta – Tadeusza Nalewajka z PSL-u. Wśród osób, które go popierają znajdują się wójtowie, radni, dyrektorzy szkół, którzy podlegają starostwu, itd. Na tym przykładzie widać, z jakiego typu poparciem mamy do czynienia. Po prostu funkcyjni popierają ludzi za stołki. Każdy, kto myśli trzeźwo i jest niezależny finansowo, podchodzi już do tego ostrożnie. My liczymy właśnie na ten rozsądek. Struktury są potrzebne do tego, aby sprawnie przeprowadzić wybory, zebrać podpisy, rozdać ulotki, wyznaczyć osoby do komisji wyborczych i taki poziom struktur Prawo i Sprawiedliwość posiada. Natomiast budowanie struktur w powiecie, sięgających 1000 członków, nie jest chyba celowe. Nie można, dając staż czy pracę – a tak to się niestety często odbywa w PSL-u –  zmuszać kogoś do wstąpienia do partii. Takie przykłady w PSL-u są: każdy stażysta, który idzie do biura pracy musi najpierw złożyć deklarację partyjną. Taka praktyka często nie przekłada się na jakość. W ten sposób, zwerbowany do partii człowiek może nawet na nią nie zagłosować. Prawo i Sprawiedliwość nie zamierza w taki sposób pozyskiwać członków.

 

Czyli PiS nie rezygnuje z walki o wieś?

 

Nie rezygnujemy z walki o wieś, bo PSL okłamuje rolników. Przykład? Choćby ostatnia konferencja prasowa tej partii, podczas której wystąpili Waldemar Pawlak i Marek Sawicki. To, co powiedzieli jest skandaliczne. Pawlak stwierdził, że Jarosław Kaczyński niepotrzebnie pisze list do Jose Manuela Barroso z apelem o wyrównanie dopłat, ponieważ Sawicki już załatwił tę sprawę – dopłaty będą równe i już zapadła w tej sprawie decyzja. To kłamstwo! Nie ma żadnej decyzji. To po pierwsze. Po drugie, projekt budżetu będzie przedłożony dopiero po 14 października, a poza tym Sawicki zgodził się na nierówne dopłaty! W konkluzji prezydencji węgierskiej z marca 2011 r. zgodził się na zapis, z którego wynika, że do wyrównania dopłat będziemy dochodzili stopniowo, a to oznacza,  iż minister przyjął do wiadomości, że w 2014 r. nie chcemy wyrównania dopłat. I tak już „dochodzimy stopniowo” od 2004 r. Ważne, aby mówić prawdę. Natomiast tutaj mamy do czynienia ze zwykłym kłamstwem ze strony Waldemara Pawlaka. Zresztą będę pisał wyjaśnienie w tej sprawie - Klub Parlamentarny PiS już takie wyjaśnienie składał – że przynajmniej jeśli rządzący nie potrafią czegoś zrobić, to niech powiedzą, że negocjują, a nie informują ludzi, że coś zostało już załatwione. To przecież usypia czujność i przynosi opłakane skutki! Np. na wiosnę mówiono, że rolnictwo będzie priorytetem polskiej prezydencji w UE. Minister Sawicki powiedział nawet na debacie publicznej z moim udziałem, że jest to już postanowione. Tymczasem okazuje się, że nie było i nie jest. Takich oszustw można dopuszczać się bez echa tylko na krótką metę.

 

A czy w batalii z PSL-em nie przeszkodzi wypowiedź Adama Hofmana nt. chłopów, którzy po przyjeździe do Warszawy „zbaranieli”? Wiem, że wielu rolników poczuło się dotkniętych…

 

Na pewno nie była to wypowiedź, która powinna paść w takim kontekście. Uważam tak, ponieważ niestety mamy nieprzychylne media i nawet jeśli Hofman powiedział  to w kontekście posłów Polskiego Stronnictwa Ludowego, to media wyrzuciły pierwszą część wypowiedzi polityka dotyczącą posłów PSL i podawały wyrwany z kontekstu fragment o „chłopach, którzy przyjechali do miasta i zbaranieli”. Jeżeli coś się mówi, to zawsze trzeba mieć świadomość tego, jak informacja zostanie zmanipulowana. I tutaj Hofman ostrożności nie zachował, to fakt. Na posiedzeniu otrzymał od nas reprymendę za to, że nie używa krótkich, precyzyjnych sformułowań, trudnych do zmanipulowania. Wspomniana wypowiedź wywołała jednak dyskusję, wzbudziła zainteresowanie problemem rolnictwa. Być może część chłopów poczuła się urażona, ale jeżeli zaczęło się o tym mówić, wyjaśniać to sformułowanie, okazało się, kto tak naprawdę rolnictwa broni. Ferment wokół tej wypowiedzi spowodował, że do wielu osób dotarły wiadomości o tym, że rzeczywiście posłowie PSL-u zbaranieli. Posłowie, a nie rolnicy.

 

Odniosłem wrażenie, że na tym fermencie bardziej skorzystała Platforma Obywatelska, niż PiS. Donald Tusk powiedział na konferencji, że nie można dyskryminować rolników i ludzi ze wsi. Natomiast Jarosław Kaczyński nie przeprosił za słowa swojego kolegi. Wydaje mi się, że pokajanie się odniosłoby lepszy skutek, niż obrona Hofmana…

 

Jeśli padłoby słowo „przepraszam” za złą konstrukcję zdania na pewno by to nie zaszkodziło. Natomiast jeśli chodzi o korzyści Platformy z tej sytuacji, to akurat w kwestii rolnictwa ich nie będzie, bo to Platforma doprowadziła rolnictwo do ruiny. Rozmawiam z rolnikami i wiem, że PO w środowisku rolniczym jest wręcz znienawidzona. Nie dociera jeszcze do wszystkich, że w tym niszczeniu rolnictwa Platformie Obywatelskiej sekunduje PSL. Musimy pamiętać, że to koalicjant i nawet jeśli mówi inaczej, to głosuje tak jak Platforma. Dlatego śmieszy mnie poseł Eugeniusz Kłopotek, który czasem wyskoczy z jakimiś protestami, a później i tak zagłosuje, jak każe PO. Myślę, że każdy widzi, jaka była sytuacja w rolnictwie w 2007 r. i w latach następnych. Na kłamstwach daleko się nie zajedzie. Np. niedawno zachęcano rolników do szacowania szkód po podtopieniach i gwałtownych deszczach, ale zapomniano powiedzieć, że w tych kosztach będą szacowane także straty wśród zwierząt. I jak teraz rolnik ma udowodnić, że z powodu deszczu padło mu zwierzę? Zrobiono dużo szumu, ale pieniędzy żadnych nie będzie, bo trudno – w takim układzie - udowodnić szkody.

 

Koalicjantem PO jest PSL, natomiast koalicjantem PiS-u była Samoobrona. Jak wygląda rywalizacja o głosy rolników po upadku tej partii?

 

Głosy Samoobrony w 2007 r. przejęło Prawo i Sprawiedliwość. W moim okręgu wyborczym przełożyło to się nawet na liczbę mandatów. W 2005 r. Samoobrona miała dwa mandaty, my mieliśmy cztery, a PSL – dwa. Po wyborach w 2007 r., kiedy partia Andrzeja Leppera uzyskała słaby wynik, nam przybyły dwa mandaty. Oczywiście część głosów przeszła również na PSL, stąd większe poparcie dla tej partii, ale trzeba powiedzieć, że większa część ludzi, głosujących na Samoobronę przeniosła swoje poparcie na PiS. Muszę przyznać, że wspomniana partia – jako koalicjant – nie miała złych intencji, ale przyczepiali się do niej – jak to często bywa w przypadku partii populistycznej – nieciekawi ludzie. Jej wadą było to, że przyjmowano kogo się dało, a często bywa tak, że do partii – każdej partii – przyklejają się szumowiny i stąd były problemy rozmaitego kalibru. Natomiast same idee, jak choćby walka o dobro rolnika, rzeczywiście nie były złe. Dlatego Samoobrona w walce o rolnictwo była dużo skuteczniejsza w koalicji z PiS-em, niż PSL w koalicji z PO. Ludowcy tylko przytakują Platformie i nie mają właściwie żadnego wpływu na politykę tej partii.

 

Nie bez przyczyny zapytałem o Samoobronę. Jako sekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa, współpracował Pan z Andrzejem Lepperem – ówczesnym ministrem. Jak Pan wspomina tamten okres?

/
Może Pana zaskoczę, ale współpraca z Lepperem była dobra. Podkreślam – z samym Andrzejem Lepperem, natomiast z niektórymi osobami z jego otoczenia już nie. Mimo, że nie miał doświadczenia urzędniczego jak ja – był tylko politykiem – to w momencie, gdy proponowałem jakieś sensowne rozwiązania, słuchał uważnie, nie upierał się, dopytywał czy będzie to słuszne. W tej kwestii nie było problemów. Potrafił też walczyć o sprawy rolnicze. Z drugiej strony miał też zrozumienie u Jarosława Kaczyńskiego. Nie chcę powiedzieć, że Marek Sawicki nie chce walczyć o interesy rolnictwa – być może chce – ale w relacji z Tuskiem nie ma nic do powiedzenia. Lepperowi było dużo łatwiej realizować swój program, ponieważ Kaczyński rozumie problemy rolnictwa. I właśnie to jest ta różnica pomiędzy Kaczyńskim a Tuskiem. Pamiętam posiedzenie Rady Ministrów, na którym byłem. Ustalaliśmy zwrot za paliwo rolnicze. Prof. Zyta Gilowska, ówczesna minister finansów, była przeciwna podwyższeniu na 85 groszy. Doszło wówczas do konfliktu między mną a panią profesor. Premier Kaczyński zarządził przerwę, zaprosił nas do oddzielnego pokoju i po wysłuchaniu argumentów –  pani minister i moich – rozstrzygnął spór na moją korzyść, uznając, że rzeczywiście jest potrzeba wspomagania rolnictwa. W zdecydowanej większości przypadków, gdy zwracałem się do Jarosława Kaczyńskiego w sprawach rolnych, spotykałem się  ze zrozumieniem. Premier słuchał uważnie i robił to, co proponowałem dla polskiej wsi. Oczywiście nie proponowałem rzeczy niemożliwych, ale takie, które były realne. Myślę, że takie zrozumienie premiera jest bardzo istotne.

 

Z Pańskiej wypowiedzi wyłania się zupełnie inny obraz Andrzeja Leppera, niż ten przedstawiany przez media. Jakim był człowiekiem?

 

Nie znałem go prywatnie, ale tylko z pozycji służbowej. Był osobą, z którą można było się dogadać. Słuchał wszelkich uwag i sugestii, ale niestety również rad osób, które znalazły się w polityce, aby robić interesy. Sama afera gruntowa pokazała, że tak naprawdę za aferą stali jego współpracownicy: Piotr Ryba i Andrzej Kryszyński, którzy zostali skazani. To ich wina. Wadą Leppera było to, że dopuszczał do siebie ludzi, którzy przez politykę chcieli załatwiać swoje prywatne sprawy i jak –wcześniej wspomniałem – zgubiło to zarówno partię, jak i jej lidera. Natomiast nigdy nie powiedziałbym, że Lepper - przez piastowanie ważnych funkcji – chciał robić swoje interesy i nie dbał o rolnictwo czy nie myślał o Polsce. Trudno z zewnątrz ocenić cudze intencje, ale uważam, że Andrzej Lepper chciał dobrze pełnić swoją funkcję.

 

Czy wierzy Pan w jego samobójstwo?

 

Nie mam dowodów na to, że nie było to samobójstwo, ale wiele różnych poszlak, zbiegów okoliczności, pokazuje, że to sprawa niejasna. Otwarte okno, rusztowanie na jakiejś kamienicy – na fragmencie, a nie na całości, nagranie wywiadu przez red. Sakiewicza… Na miejscu prokuratury tak szybko nie zamykałbym śledztwa i nie mówił, że nie było tu udziału osób trzecich, w dodatku przed sekcją. Przez to, że sprawę próbuje się zakończyć tak szybko, budzą się nowe wątpliwości. Nie mam jednak żadnych dowodów, więc nie mogę mówić nic innego. Podobnie w przypadku katastrofy smoleńskiej. Ledwo samolot spadł, a już wszyscy orzekli, że to wina pilotów! W dodatku niedbałe prowadzenie śledztwa i pozwolenie na niszczenie wraku samolotu spowodowało, że pojawiły się  podejrzenia. Bo jeżeli ktoś chce coś naprawdę wyjaśnić, to dba o materiał dowodowy, a jeśli ktoś chce coś ukryć, to ten materiał niszczy. Świadomie lub nie, ale go niszczy. Dlatego właśnie również sprawa Leppera jest niejasna. Orzeczono samobójstwo – bez oględzin, bez sekcji zwłok, mimo, że wiele spraw było wątpliwych i należało je wyjaśnić. Śledztwo nie jest jednak całkowicie zamknięte, więc może czegoś jeszcze się dowiemy.

 

Wyraził Pan wiele pochlebnych opinii o Andrzeju Lepperze. Jak zatem porównałby Pan osiągnięcia ówczesnego resortu rolnictwa – którego był Pan członkiem – i obecnego?

 

W 2006 i 2007 r., gdy wchodziłem w skład resortu, przygotowaliśmy, wynegocjowaliśmy i zatwierdziliśmy Plan Rozwoju Obszarów Wiejskich, którym obecnie rządzący się chwalą ale niezbyt udanie wydają z niego pieniądze. To największy program w całej Unii Europejskiej, szacowany na 17,5 mld euro, a więc życzyłby następnemu ministrowi, aby na następne 7 lat zdobył tyle pieniędzy. Była również dość dobra stabilizacja rynków. Można podawać tu dużo przykładów: rynek owoców miękkich, zboża, mleka, itd. Później niestety zostało to zaniechane. Wprowadziliśmy wiele rozwiązań, które przedtem były zarzucone, jak choćby dopłaty do paliwa rolniczego, do materiału siewnego, do ubezpieczeń upraw rolnych. Ubezpieczenia trzeba było jednak zmodyfikować, a przez 4 lata trwania tej koalicji tego nie uczyniono i w efekcie nie funkcjonują jak trzeba. Przeznaczaliśmy również pieniądze na melioracje, spółki wodne, itp., uważając, że nie można żałować na ten cel funduszy, aby potem mniej płacić za wymięknięcia i podtopienia. Natomiast obecna koalicja przeznacza na ten cel śmieszne pieniądze - zaledwie 3-4 mln zł. Mogę tu podawać mnóstwo podobnych przykładów, lista byłaby bardzo długa, bo rolnictwo jest dziedziną obszerną, bardzo rozbudowaną i mocno regulowaną, czego dowodem jest fakt, że 70 proc. aktów prawnych Unii Europejskiej dotyczy rolnictwa. Budżet krajowy na rolnictwo w 2007 r. sięgał 3 proc. PKB, teraz zszedł poniżej 2 proc. PKB. W rolnictwie staraliśmy się robić to, co mogliśmy i były efekty. Dlatego właśnie rok 2007 był zdecydowanie dochodowym okresem dla rolnictwa. Natomiast następne lata to straty. Jak widać niewiele trzeba, żeby coś zepsuć.

 

Na styczniowej konferencji PiS ws. rolnictwa, podał Pan wiele zatrważających faktów, takich jak chociażby import mięsa z Niemiec, zawierającego dioksyny, destabilizację rynku mleka, cukru, owoców i warzyw. Ale czy jedna konferencja to nie za mało? Pamiętam, że w 2005 r. PiS w swoich spotach wyborczych bardzo mocno podkreślał sprawę polskiej wsi…

 

Niebawem będzie gotowy spot nt. rolnictwa. Wszystkie potrzebne dane do niego dostarczyłem, natomiast sam materiał będzie tworzony przez specjalistów od marketingu politycznego. Rzeczywiście konferencje prasowe to zbyt mało, dlatego wydajemy również gazetę „Nasza Ziemia”. Wszyscy mówią, że poprawią opłacalność produkcji rolnej albo zmniejszą jej koszty, czy też zadbają o rynki rolne. Hasła są bardzo ładne i wszyscy je powtarzają, PSL również. Ale żeby były wiarygodne, trzeba powiedzieć, jak chcemy je zrealizować! W ulotkach, na plakatach trudno to wyrazić, dlatego staramy się przedstawić nasz program w prasie. Ja również posłużyłem się w mojej kampanii gazetą, w której na pierwszej stronie znajduje się tytuł „Jak poprawić stan polskiego rolnictwa?”. Podaję tam przykłady działań, jakie można podjąć. Jeśli PiS wygra wybory, od razu przystąpimy do realizacji naszego programu rolnego, ponieważ mamy doświadczenia z lat 2006-2007 i naprawdę wiemy, co robić. Również dzięki smutnemu doświadczeniu ostatnich czterech lat. Znamy mechanizmy, więc nie będziemy musieli długo czekać, ale możemy nawet w ciągu miesiąca przystąpić do realizacji.

 

Często powtarza Pan, że od czasu przejęcia władzy przez PO w 2007 r., sytuacja rolnictwa zaczęła się pogarszać, ale przecież nie wszystko zależy od rządu – również od koniunktury…

/
Oczywiście, koniunktura ma znaczenie. Ale nie jest tak, że rolnictwo jest podane wyłącznie niewidzialnej grze rynkowej. Rolnictwo europejskie jest niesamowicie regulowanym sektorem, stąd bardzo wiele zależy od decyzji bądź ich braku, jak w przypadku destabilizacji rynku mleka. Oczywiście, jeśli jest wielki urodzaj na rynku zbóż, to zboże na pewno stanieje, ale trzeba uruchamiać mechanizmy rynkowe, tworzyć zapasy strategiczne, aby ten spadek zahamować. Nie może być tak, że jednego roku tona kosztuje 900 zł, a na drugi rok 200 zł, a jeszcze w następnym – w przypadku powodzi – brakuje zboża i nie wiadomo, co robić. Właśnie dlatego są mechanizmy regulacyjne, które należy stosować. Nie twierdzę, że wszystko można idealnie ochronić, ale na pewno wiele skutków łagodzić. Jeśli dopuściło się import mięsa, zawierającego dioksyny bądź zagrożonego nimi, po pół euro za kilogram półtuszy, trudno się spodziewać, żeby u nas ceny nie spadły do poziomu poniżej przyzwoitej opłacalności. Zablokowanie tego importu na jakiś czas,  spowodowałoby, że cena nie spadałaby tak dramatycznie, bo w tej chwili mamy sytuację w której znaczna cześć rolników przestała hodować trzodę chlewną i mamy na rynku niedobór. Co prawda, cena jest teraz przyzwoita, ale co z tego, skoro już nie ma świń? To nie fabryka butów, w której – gdy jest koniunktura – siadamy i robimy obuwie, bo w rolnictwie mamy roczny cykl, a w hodowli jeszcze dłuższy, i nie da się przestawić produkcji z dnia na dzień. Dlatego minister rolnictwa musi – co zawsze podkreślam – być przewidujący. Jeżeli ktoś patrzy na rolnictwo w perspektywie połowy roku, czy czasem nawet kwartału, to mamy tragedię! Trzeba myśleć kilka lat do przodu i dopiero wtedy planować realną politykę rolną.

 

Temat rolnictwa jest nierozerwalnie związany z dopłatami. Jarosław Kaczyński powiedział kiedyś, że jeśli mają być nierówne, to lepiej, żeby nie było ich wcale…

 

Dopłaty są po to, aby utrzymać konkurencyjność rolnictwa europejskiego w stosunku do rolnictwa południowoamerykańskiego czy rolnictwa azjatyckiego, gdzie są nieporównywalne warunki klimatyczne, a przy tym nie przestrzega się jakichkolwiek standardów ochrony środowiska. Jeżeli od naszych europejskich rolników wymaga się przestrzegania pewnych norm, trzeba też wyrównać finansowo koszty poniesione przy wypełnianiu tych standardów. A jeśli nie, to po prostu nie wymagać przestrzegania standardów, albo jeśli już wymagać i jednocześnie nie dopłacać, to obłożyć import towarów spoza UE cłem, które rekompensowałoby stratę. Natomiast jeżeli mówimy o rynku wewnętrznym UE, to niezbędne są równe dopłaty. Rzeczywiście ich poziom nie jest tak istotny jak sposób podziału. Ale przy niskim poziomie dopłat musielibyśmy się zabezpieczyć przed importem żywności spoza UE. Natomiast w obecnej sytuacji, gdy mamy do czynienia z nierównymi dopłatami, przegrywamy konkurencję z rolnikami ze starej UE. Nie jesteśmy zresztą jedynym pokrzywdzonym krajem. Jeszcze gorsze warunki wynegocjowały kraje nadbałtyckie i tam już połowa ziemi leży odłogiem, bo rolnicy nie wytrzymali konkurencji. U nas jeszcze nie ma tak dramatycznej sytuacji, ale ile można ciągnąć na stratach? A przecież mamy wiele lat strat. W 2004 r. mieliśmy do czynienia ze złymi negocjacjami i musimy zacisnąć zęby i czekać do 2013 r. Nie możemy jednak sobie pozwolić na to, aby dopłaty były nierówne. Nie może być tak, że nasz zakład przywozi tańsze mięso z Danii, bo tamtejsi rolnicy rekompensują sobie utratę dochodów dopłatami. Trzeba pamiętać, że dopłaty są również dopłatami do konsumentów. Nie wszyscy pamiętają, że jeśli rolnicy nie mieliby dopłat, zablokowałoby się import, to ceny żywności wzrosłyby o 50 proc.! Dlatego wszyscy mieszkańcy miast, którzy zazdroszczą dopłat rolnikom, powinni o tym pomyśleć.

 

Zwolennicy Janusza Korwin-Mikkego mogą być zaskoczeni. A skoro już mowa o JKM, to czy spodziewa się Pan, że PiS może przejąć głosy Nowej Prawicy czy Prawicy Marka Jurka? To zaledwie 1-3 proc., ale mogą okazać się decydujące…

 

W sposób naturalny wyborcy Marka Jurka zagłosują na PiS. Tu nie ma najmniejszych wątpliwości. Jeżeli chodzi o postawy ideowe, podejście do wartości narodowych, katolickich, to nie ma między nami żadnych różnic. Nadal ubolewam, że Marek Jurek nie jest w PiS. Jego odejście było bardzo niefortunne, na zasadzie honorowej reakcji na przegrane głosowanie ws. ochrony życia. Trzeba pamiętać, że w polityce nie trzeba po każdym przegranym głosowaniu odchodzić z partii, bo wtedy tych partyjek byłoby bardzo dużo…

 

 

 

Wspomniał Pan o ochronie życia. Jak ocenia Pan pozycję konserwatystów w PiS? Przecież Marek Jurek miał powód, aby opuścić partię.

/
Wówczas rzeczywiście nie było w partii jednolicie, jeśli chodzi o ochronę życia. Były różne poglądy, ale teraz jest już inaczej. Niektórzy – czym pewnie podpadnę u części kolegów – po prostu nie mieli rzetelnej wiedzy o problemie ochrony życia. Była potrzebna wiedza i dlatego powstał zespół ds. nauki społecznej Kościoła, powstał również zespół ds. ochrony życia i myślę, że długie dyskusje spowodowały, że znaczna część naszych polityków posiadła tę wiedzę. Wiedza ta również dotarła do społeczeństwa. Pamiętam, że jeszcze 15 lat temu większość Polaków była zwolennikami dopuszczalności aborcji, a dzisiaj te proporcje są zupełnie inne. Jeżeli nie ma świadomości, powtarza się, że brzuch jest sprawą prywatną kobiety, a wówczas trudno mówić o podejmowaniu odpowiedzialnych decyzji. Myślę, że duże znaczenie miało wyodrębnienie się PJN-u, bo p. poseł Kluzik-Rostkowska zawsze reprezentowała skrzydło liberalne w PiS, podobnie jak wiele osób z jej ówczesnego otoczenia. Odejście tej grupy polityków oczyściło Prawo i Sprawiedliwość z takich postaw. Być może Marek Jurek nie miałby dzisiaj podstaw do odejścia z naszej partii. Niestety wówczas było inaczej. Mimo że nie było dyscypliny podczas niedawnego głosowania nad obywatelskim projektem ustawy o ochronie życia, to nikt z PiS-u nie zagłosował przeciw ochronie życia. To jest ogromny sukces!


Ale kilku posłów w ogóle się nie pojawiło…

 

Nie można wyciągać żadnych wniosków z tego, że nie przyszli. Problem byłby wtedy, gdyby przyszli i głosowali przeciwko ochronie życia. Ja staram się wypełniać moje obowiązki poselskie bardzo sumiennie, ale gdy np. zmarła moja mama, nie mogłem być na danym głosowaniu. Siła wyższa! A gdyby tamtego dnia było głosowanie nad ochroną życia? Czy wtedy sugerowano by mi ucieczkę? Najwyraźniej wspomniani posłowie mieli poważne powody dla których nie pojawili się wtedy w Sejmie.

 

Pytam o to, ponieważ konserwatywni przeciwnicy PiS-u przekonują, że Jarosław Kaczyński prowadzi cyniczną grę i jest mu na rękę, że kilku posłów nie przybyło na tak ważne głosowanie.

 

Jeśli chodzi o ochronę życia, to Kaczyński ma pogląd jednoznaczny i podziela stanowisko Kościoła. Często o tym mówi, a w głosowaniach potwierdza. Nie ma tutaj żadnych wątpliwości. Natomiast przypisywanie jakichś niecnych zamiarów czy cynicznej gry jest bezsensowne. Zdaję sobie sprawę z tego, że konkurenci chcą w jakiś sposób, na siłę, odróżnić się od Prawa i Sprawiedliwości, a ponieważ tych różnic zbyt wiele nie ma, pojawiają się takie opinie. Byłem członkiem ZChN-u, tak samo jak Marek Jurek czy Marian Piłka, i nadal aktywnie uczestniczę w szkoleniach narzeczonych, poradnictwie rodzinnym, często mówię o aborcji i boli mnie to, jak ktoś mówi, że PiS cynicznie wykorzystuje poparcie katolików. Jeżeli nie ma różnic, to – w celu odróżnienia – przypisuje się nam złe intencje. Nie tędy droga! Zapraszam Marka Jurka do PiS-u. Będę pierwszym, który będzie optował za ponownym przyjęciem tego polityka do naszej partii. Więcej zrobi dla ochrony życia w Prawie i Sprawiedliwości, niż gdzieś na obrzeżach polityki.

 

Czyli w PiS-ie jest teraz dobry klimat dla konserwatystów?

 

Tak, bo wcześniej Kluzik-Rostkowska i środowisko obecnego PJN-u, głosowało inaczej. Dlatego można było wytykać, że PiS ma niejednoznaczne poglądy. Teraz jest zupełnie inaczej, a ostatnie głosowanie pokazało, że mamy jednolitość w sprawie ochrony życia, mimo że nie było dyscypliny partyjnej. Wszyscy postąpili tak, jak mówi społeczna nauka Kościoła. Uważam, że prezentujemy właśnie te poglądy i nie traktujemy wybiórczo wiary katolickiej. Nasza postawa jest jednoznaczna. Dziwię się tylko posłom PO, którym wprowadzono dyscyplinę, a przecież większość z nich uważa się za katolików.

 

Niektórzy „buntownicy” nie znaleźli się przez to na listach…

 

Spotkały ich kary ze strony Platformy, ale postąpili słusznie. Gdyby mój klub wprowadzał tego typu dyscyplinę, również bym się wyłamał. Nie wyobrażam sobie, żeby np. mój przyjaciel Mirek Koźlakiewicz z PO mógł głosować inaczej. On chyba również. Dlatego pewnie zapłaci jakąś karę. W końcu posła stać na nią.

 

Rozmawiał Aleksander Majewski