Za nami 1 marca, Dzień Żołnierzy Wyklętych. Można powiedzieć, że obchody stosunkowo nowego święta narodowego były owocne i - de facto - objęły kilka dni. Marsze, konferencje, akademie, akcje edukacyjne z udziałem grup rekonstrukcyjnych i wreszcie to, na co wszyscy pasjonaci historii czekali: pokazy kopii roboczej filmu "Historia Roja, czyli w ziemi lepiej słychać".

 

Obwoźne kino Jerzego Zalewskiego przemierza całą Polskę od Śląska po Wybrzeże, odwiedzając zarówno duże miasta, jak i małe ośrodki. Reżyser zawitał również w historycznych okolicach. Także w miejscu, gdzie Mieczysławowi Dziemieszkiewiczowi przyszło spędzić ostatnie chwile życia (Skaszewo, sąsiadujące z wsią Szyszki - miejscem śmierci "Rój" - przyp. red.). Chociaż znaczna część mieszkańców kręciła nosami na pomysł wystawiania filmowej laurki Dziemieszkiewiczowi, po obejrzeniu szkicu filmu, ludzie wyrażali pochlebne opinie. Z uznaniem mówili się o "dobrym podejściu" reżysera do tematu, jak i realizmie przedstawiownych sytuacji. "Zalewski pokazał tak, jak było" - powiedział jeden z uczestników pokazu, na którym nie zabrakło autentycznych świadków historii partyzantów, a nawet ludzi, którzy wspierali Dziemieszkiewicza i jego żołnierzy. Pokaz kopii roboczej był dla nich prawdziwym powrotem do przeszłości.  Najlepszym tego dowodem była sytuacja, jaka zaistniała w zupełnie innych stronach. Staruszek, który obserwował powstawanie filmu, podszedł do odtwórcy głównej roli - Krzysztofa Zalewskiego i - zupełnie na serio - powiedział: "Dzień dobry Panie Roju!". Mężczyzna rozpoczął pogawędkę, zupełnie nieświadomy tego, że rozmawia z aktorem, a nie poległym kilkadziesiąt lat temu partyzantem! Gdy zorientował się, że ma do czynienia jedynie z ekipą filmową, przerwał swoją opowieść i zawstydzony odszedł. Na jego policzku pojawiła się łza...

 

Problemy twórców "Historii Roja" zmotywowały miłośników Żołnierzy Wyklętych do istnego pospolitego ruszenia. Rozpoczęła się zbiórka pieniędzy na film, a przedstawiciele coraz to nowych szkół, domów kultury, stowarzyszeń czy uczelni zaczęli wysyłać zaproszenia do Zalewskiego i spółki. Efekty są widoczne: w bardzo krótkim czasie zebrano kilkanaście tysięcy złotych, co przerosło oczekiwania twórców. "Jesteśmy na dobrej drodze do celu i tylko dzięki Waszemu zaangażowaniu mamy nadzieję go zrealizować" - piszą na stronie "Historia Roja" twórcy filmu.

 

Spora kampania społeczno-kulturalna nie robi jednak wrażenia na przedstawicielach "głównego nurtu", którzy ignorują ekranizację losów partyzanta. Chociaż w tym roku nawet lewoskrętne czasopisma, portale internetowe czy stacje telewizyjne życzliwie poinformowały o obchodach Dnia Żołnierzy Wyklętych, nikt nie wspomniał o najbardziej doniosłym wydarzeniu, związanym z nowym świętem państwowym. Nie pokusiła się o to nawet Telewizja Polska, która jest jednym z producentów filmu. O ile można to tłumaczyć "sytuacją polityczną", tak ciężko zrozumieć postawę przedstawicieli innych mediów.

 

Jako przykład wystarczy podać portal Wirtualna Polska, który kilka miesięcy temu umieścił w dziale Rozrywka artykuł „Co się dzieje z Krzysztofem Zalewskim?”. Na pierwszej stronie można było zobaczyć Zalewskiego w wersji à la Kurt Cobain i tekścik redakcji: „Niestety, od pewnego czasu prawie w ogóle nic o nim nie słychać. Czyżby jego talent się zmarnował? Co się dzieje z jednym z najlepszych męskich rockowych głosów w Polsce?”. Sądząc, że to sztuczka, polegąjąca na budowaniu napięcia, przeszedłem do następnych stron poświęconych Zalewskiemu (Wp.pl w ten sposób dzieli teksty o popkulturze - przyp. red.). Wspomniano o jego dokonaniach muzycznych, a przy tekście zaczęły pojawiać się zdjęcia, przedstawiające wokalistę z "krótkimi piórami". W oczekiwaniu, kliknąłem już ostatnią, piątą stronę poświęconą Zalewskiemu, a tam pytanie: „Jak oceniacie postać Krzysztofa Zalewskiego? Czy tęsknicie za jego rockowym głosem? Czy podoba wam się jego nowy, krótkowłosy wizerunek?”.

 

I nic o filmie, w którym bohater artykułu zagrał tytułową rolę. A przecież nieczęsto zdarza się, aby polski muzyk rockowy dostawał pierwszoplanową rolę w całkiem sporej produkcji... Niewytłumaczalna wrogość niektórych kręgów wobec ekranizacji losów Dziemieszkiewicza jest wyczuwalna. Np. na portalu Filmweb.pl, profil "Historia Roja" został zaspamowany negatywnymi komentarzami i niskim notami filmu, zanim odbyły się projekcje kopii roboczej! W końcu administracja portalu zablokowała możliwość oceniania obrazu przed premierą.

 

Wygląda na to, że nasze kochane elity uznały, że odrzucenie Dnia Żołnierzy Wyklętych jest już niemożliwe, ale warto ograbić legendę Rycerzy Niepodległej z bardzo istotnych elementów. I tak, słyszymy o partyzantach AK czy WiN, podczas gdy działalność Narodowych Sił Zbrojnych w czołowych mediach jest pomijana milczeniem, a przedstawiciele tej potężnej organizacji podziemnej przedstawiani wyłącznie jako "żołnierze niepodległościowego podziemia".  Czyżby to słowa"Naród"/"Narodowe" tak bardzo raziły nasze "gadające głowy"? Może dlatego "Rój", również po śmierci jest prześladowany...

 

Aleksander Majewski