Feminizm niejedno ma imię. Jest m.in. feminizm liberalny, feminizm radykalny i w końcu ten pochylający się nad biednymi robaczkami i roślinkami, które również cierpią z powodu męskiej dominacji. Witajcie w świecie ekofeminizmu.

Feministyczne okulary bywają dla niektórych bardzo pomocne. Podobno świat wygląda przez nie zupełnie inaczej. Tak przynajmniej twierdzą ci, a w zasadzie te, które je noszą. Feministyczne okulary przydają się także feministkom, kiedy patrzą na przyrodę. Widzą ją bowiem stłamszoną przez męską dominację. A że przyroda jest jak kobieta, to trzeba ją z tych patriarchalnych więzów wyzwolić i zrobić wszystko, by powrócić do idei materiarchatu.  Narzędzi dostarczy „ekofeminizm” z jego duchowością i teologią.

Ekofeminizm to najkrócej mówiąc ruch, którego zwolennicy, a w zasadzie pewnie zwolenniczki, są przekonane, że wszelkie opresyjne i destrukcyjne zachowania wobec kobiet mają to samo źródło co destrukcyjne traktowanie środowiska naturalnego. Inaczej mówiąc, „przemoc wobec matki Ziemi splata się z przemocą skierowaną przeciwko kobietom”. Po raz pierwszy terminu „ekofeminizm” użyła Françoise d'Eaubonne w 1974 roku, w książce Le féminisme ou la mort.

Ekofeminizm, jako że rozwija się mniej lub bardziej dynamicznie od 40 lat, nie jest jednorodnym nurtem. Ile ekofeministek, tyle definicji. Dla Sary Alcid, ekofeminizm to „gałąź feminizmu zajmująca się badaniem, jak degradacja środowiska i zmiany klimatyczne wpływają, w zależności od społeczno-ekonomicznego statusu i płci, na społeczności i ich poszczególnych członków”. A skoro zdecydowana większość społeczeństwa żyjąca poniżej linii ubóstwa to kobiety, to one właśnie są najbardziej narażone na wszelkie skutki zmian klimatu i degradacji środowiska naturalnego. To kobiety – zdaniem Alcid – narażone są w szczególny sposób na działanie substancji toksycznych i w pracy, i w domu. „Brzmi to przerażająco – pewnie teraz zastanawiacie się czy warto zrobić wiosenne porządki lub iść na umówiony manicure!”. Tym bardziej, że stawką jest płodność, której oddziaływanie wszelkich środków chemicznych może bardzo zaszkodzić.

Ekofeminizm to nie tylko feminizm, ani nie tylko ekologia. To coś co jest ponad tymi dwiema dziedzinami. Trudno jednak zrozumieć te wyjaśnienia, bo ekofeminzim posługuje się feministyczną nowomową, mającą dodać tekstom i definicjom walor naukowości: „Obok feminizmu i ruchu na rzecz środowiska ekofeminizm kieruje swoje soczewki na analizę prepatriarchalnej historii, odwołuje się do duchowości, krytykuje antropocentryzm, rasizm, imperializm, podział na klasy, grupy wiekowe i wszelkie inne formy ucisku” – przekonują siostry Cathleen i Colleen McGuire.

Z kolei Marta Lelek w miesięczniku „Dzikie życie” pisze, że feminizm i ekofeminizm różni co prawda przedrostek eko, ale łączy znacznie więcej. Ekofeminizm, podobnie jak feminizm, to sprzeciw wobec patriarchalnego porządku świata. „W ramach ekofeminizmu jest przyroda, jako poszerzona sfera kobiecości, są też mężczyźni jako ofiary stworzonego przez siebie samych chorego układu sił”. Ten chory układ sił i dominacja człowieka nad przyrodą obracają się przeciwko samemu człowiekowi. Cierpią z tego powodu kobiety, ale i… dzikie gęsi, „które oszołomione ciepłem ulatnianym przez chłodnie kominowe nie odlatują do ciepłych krajów”.

Bo miedzy kobietą a przyrodą jest mnóstwo analogii. Przyroda, podobnie jak kobieta, bywa podziwiana, traktowana jak towar i wykorzystywana. I tu jest właśnie pole do działania dla ekofeministek. Mają bowiem zatrzymać ten trend. Ich cel to powrót do natury, do dzikiej przyrody. Koniec ze strzyżeniem trawy, przycinaniem krzewów: „Prostuje się rzeki, wyrównuje góry, kształtuje krajobraz. Wymyśla się nowe mutacje psów, kotów, królików, psa podobnego do kota, kota do królika, wedle upodobania i obowiązującej aktualnie mody. Moda ­magiczne słowo. Dyktatorzy mody decydują jaka kobieta będzie modna w sezonie jesiennym, oraz jakie kwiaty będzie się hodowało i kupowało w prezencie dla kobiety i jaki rodzaj ogrodu stanie się obowiązujący: wystrzyżony, czy może sztucznie wyhodowana łąka?’ – pisze Lelek.

Niektórzy ekofeminiści postulują powrót do tradycyjnego modelu życia wspólnotowego, zorganizowanego wokół ekowiosek. Władza i ziemie w tych wioskach przekazana miałaby być kobietom. Byłby to powrót do pełnego matriachatu. Ekofeminiści proponują także powrót do dzikości, jako jedynej z dróg do poznania natury kobiety.

Ekofeministka inaczej pojmuje kobiecość niż jej siostry feministki „nie eko”. One bowiem doceniają biologiczny aspekt natury kobiecej, który przejawia się choćby w rodzeniu czy karmieniu piersią. A także dowartościowują kobiece ciało z jego cyklicznością okresów płodnych i niepłodnych. I raczej nie podpisałyby się pod apelem feministek dotyczącym np. antykoncepcji hormonalnej. Bo to, co ciąży tradycyjnym feministkom, jest dumą wyznawczyń ekofeminizmu.

Ekofeminizm jako ruch społeczny, który ma na celu doprowadzenie do upadku patriarchatu, zagościł już na dobre w programach Gender Studies. To tam rozpracowywana jest teologia ekofeminizmu, jego duchowość, a także badana jest podmiotowość kobieca w literaturze ekologicznej. Owa teologia to oczywiście herezja w najczystszej postaci. Ale kto by się takimi szczegółami przejmował. Ważne, że ekofeministki, które we własnych ciałach przechowują sekrety mądrości i płodności, prowadzone kobiecą intuicją, wyzwolą świat z okowów i kajdan męskiej dominacji nad kobietami, a także – jak zauważa Valdis Grinsteins –  zbawią ziemię i ludzkość.

Małgorzata Terlikowska