Przez najbliższe dwa miesiące w mediach królować będzie telewizja. Nic dziwnego. Dawno już stwierdzono , że w przełomowych momentach społecznych i politycznych świadomość publiczną kształtują obrazki. Najlepiej ruchome. Prawidłowość tą chcą wykorzystać specjaliści od propagandy i podporządkować jej rozpoczętą kampanię wyborczą do Euro Parlamentu. Dzięki ich wysiłkom, nie będziemy musieli wydawać pieniędzy na kino. Każda partia uważa, że sukces wyborczy zapewni jej film wyprodukowany dla telewizji, zwany spotem. Wraz z rozwojem i umacnianiem się polskiej demokracji, nastąpił ogromny postęp w tworzeniu spotów wyborczych. Przypominają one prawdziwe filmy fabularne, może tylko nieco krótsze. W ramach rywalizacji między poszczególnymi partiami już od początku kampanii mamy pełen zestaw gatunków filmowych. Dramaty, komedie, filmy obyczajowe, horrory. Niektórzy wyborcy zauważają z niezadowoleniem, że brak jest jedynie filmów erotycznych. Warto jednak pamiętać, że są to pierwsze próby wprzęgnięcia kinematografii na bieżące potrzeby polityczne. Trzeba uzbroić się w cierpliwość. Z czasem partie z pewnością będą się starały swoimi spotami usatysfakcjonować w pełni wszystkie gusta wyborców. Musimy zadowolić się tym, co dziś telewizje prezentują. Zauważmy też, że masowa produkcja filmowa, stanowi istotny pokarm dla prasy. Zarówno dla dzienników jak i tygodników opinii, które przedstawiają ich treść, sens, odnoszą się do wartości merytorycznych i artystycznych, zamieszczają pochwalne bądź krytyczne recenzje.

Walka o sukces wyborczy dwóch głównych partii - Platformy Obywatelskiej i PiS – wyzwala w nich takie potencje twórcze, że upodobniły się one do wielkich wytwórni amerykańskich z lat 30 i 40 konkurujących ze sobą. Z tego punktu widzenia, Platformę Obywatelską można śmiało nazwać polską Metro- Goldwyn-Mayer zaś PiS - Paramount Pictures. Innym małym wytwórniom, nie będziemy dziś poświęcać uwagi. Bo tak naprawdę, liczą się jedynie te dwie.

Paramount na początek wyprodukował tragedię. W najbardziej dramatycznej scenie widzimy Jacka Protasiewicza, który przyniósł wstyd Polsce na całą Europę, wywołaniem skandalu we Frankfurcie, poprzez dokonanie rabunku wózka do przewożenia bagaży. Czarną postacią w filmie jest były minister finansów Jacek Rostowski, który „zadłużył Polskę bardziej niż Gierek” oraz „podniósł podatki”.

Mało sympatyczną rolę ma w tym filmie Michał Boni, były minister administracji i cyfryzacji, który „chciał ograniczyć wolność w Internecie”. Jednakże najbardziej ohydną rolę gra były polityk PiS Michał Kamiński, który, zdaniem twórców filmu, zasłużył na miano „zdrajcy”.

Rządowa wytwórnia filmowa, M-G-M nakręciła patriotyczną fabułę. Na plan pierwszy wybiła bezpieczeństwo kraju. Zachęca do poparcia jej kandydatów, gdyż wedle obietnic wyborczych, będą dbali o podstawowe potrzeby każdego Polaka - zabezpieczą niezależność energetyczną oraz zbudują nowoczesną armię. Do filmu zaangażowano wybitną dwójkę aktorów zagranicznych - Baracka Obamę i Angelę Merkel. Ze strony polskiej kinematografii w filmie wspiera ich Donald Tusk.

Na razie produkcje mniejszych wytwórni, o czym wcześniej wspomniałem, zostały zepchnięte na dalszy plan, wobec rozgorzałego konfliktu między dwoma potentatami. M-G-M nagrało swój film w uprzywilejowanym miejscu. W gabinecie Donalda Tuska w Kancelarii Premiera. Wobec tego Paramount zażądał identycznych warunków produkcji przy następnym filmie. Istnieje jednak poważna obawa, że ich żądanie nie będzie nigdy spełnione. Rzecznik rządu Małgorzata Kidawa-Błońska uznała, że to raczej niemożliwe. A to dlatego, gdyż jak twierdzi: - „Pan Premier ciężko pracuje i trudno jest określić, kiedy jest w gabinecie, a kiedy go nie ma”.

Wiem, że specjaliści z Paramount, zastanawiają się, jak sprostać niełatwej konkurencji. Jedna z wersji, jaką biorą pod uwagę, to zbudowanie wiernej repliki gabinetu premiera. Obawiają się tylko, że konkurencyjna wytwórnia wytoczy im proces o plagiat.

Jerzy Jachowicz/Sdp.pl