Rzeczą normalną dla polityków są drobne przekłamania, zrzucanie na karb konkurencji zaniedbań, ukrywanie złych intencji, niepowodzeń w realizacji ważnych społecznie zadań. Słyszymy to w większości programów telewizyjnych i radiowych. Gdy tylko zbierze się kilku polityków przed mikrofonem lub przed kamerą, każdy gorzkimi słowami i czarnymi kolorami przedstawia działania konkurencyjnych partii. Zaś mówi ciepło, używa pastelowych kolorów na prezentację dorobku własnej. Ta, rzec można, naturalna skłonność polityków do fałszowania rzeczywistości, wedle własnego interesu partyjnego, jest wygodna dla mediów. Dziennikarze, prowadzący autorskie programy, zapraszają do studia przedstawicieli partii rządzących, naprzeciwko sadzają opozycję polityczną i mają zagwarantowany koncert kłócących się ludzi. Często dochodzi do sytuacji kiedy jednocześnie z ust wszystkich uczestników toczy się piana z ust, a prowadzący nie jest w stanie opanować przekrzykujących się nawzajem uczestników niby debaty politycznej. Przykładem takiego zachowania polityków jest program Bogdana Rymanowskiego w TVN24. „Kawa na ławę”. Dzięki doborowi uczestników, pasjonujący samograj. Tym bardziej, że prowadzący zwykle podejmuje tematy z góry określane jako kontrowersyjne, „kłótliwe” . Można być jednak pewnym, że nawet gdyby dyskusja dotyczyła zasad harmonii zawartej w V symfonii Beethovena, to politycy z różnych opcji mieliby odrębne jej interpretacje. I nie można przesądzić, że nie doszłoby do awantury. Bo nie zasady kompozycji miałyby priorytet, lecz interes partyjny. Z punktu widzenia tzw. materialnej prawdy, takie gorące dyskusje polityków są rutyną i przypominają nieco silniejsze podmuchy wiatru, wywołujące czasami większe, niekiedy mniejsze, ale zwykle łagodne fale. Inaczej mówiąc, są zabarwione interesami poszczególnych partii, ale od prawdy nie dzieli ich kosmiczna odległość.

Sytuacja zmienia się radykalnie w okresach kampanii wyborczych. Wtedy wielkie fale kłamstwa i obłudy przetaczają się przez wszystkie media. Kiedy w studio pojedynki toczą miedzy sobą politycy, choćby tylko dwóch, sytuacja dziennikarza jest komfortowa, bo to sami politycy wyłapują u konkurentów najróżniejsze przekłamania czy szalbierstwa, jakie ci chcą przemycić w trakcie programu i bezceremonialnie wytykają je swoim przeciwnikom głośno na antenie.

O wiele trudniejsze są chwile, gdy dziennikarz siedzi sam na sam z politykiem i wysłuchuje jego słownych tyrad. Jako gospodarzowi nie bardzo wypada atakować swego gościa. Ostatnio zdarzyło mi się w jednej ze stacji telewizyjnej oglądać startującego do euro parlamentu niespodziewanie z listy PO, swego czasu czołowego działacza PiS, Michała Kamińskiego. Muszę wyznać, że takiej nawałnicy fałszu i obłudy nie widziałem od czasów PRL. Biedną dziennikarkę, która z nim rozmawiała, a nie jest w ciemię bita, jego cynizm po prostu zatykał. Na jej twarzy rysowało się przerażenie, wynikające z jednej rzeczy. Patrzyła, coraz szerzej otwierała oczy, bo nie wierzyła, że aż tak można kłamać. Michał Kamiński, znany z wielokrotnych złośliwości, wygłaszanych pod adresem swej poprzedniej partii, próbował wmówić w nią i telewidzów, że jest uosobieniem dobroci i miłości. Niczego tak w życiu nie pragnie, jak tego żeby wszyscy Polacy, w wielkiej zgodzie spotkali się przy grobie śp. Lecha Kaczyńskiego i wspólnie czcili pamięć ofiar smoleńskich. Przyznał mimochodem, że może kiedyś w przeszłości był jednym z tych, którzy odpowiadali za „wojnę polsko-polską”, ale 10 kwietnia 2010 rok – przekonywał - przeobraził jego życie. Zrozumiał, że Polska jest ważniejsza od naszych emocji, także od jego emocji. I od tego czasu niesamowicie się zmienił. Odrzucił całkowicie agresywny język. Dlaczego? Bo jest on Polsce niepotrzebny – odpowiedział sam sobie.

Dowodem wartości jego dziesiątek pięknych myśli, jakie wypowiedział, o sobie, swoich planach, obowiązkach, jest jego odpowiedź na ostatnie pytanie. Dziennikarka zapytała go o jego związki z Lubelszczyzną, skąd startuje. Oto, co odparł: „Lubelszczyzna to bardzo ważna część Polski, a ja kocham Polskę.”

Jerzy Jachowicz/Sdp.pl