Joanna Jaszczuk, Fronda.pl: Biuro Bezpieczeństwa Narodowego poinformowało wczoraj o decyzji prezydenta, z której wynika, że w tym roku 15 sierpnia nie odbędzie się uroczystość wręczenia awansów generalskich. Jak można ocenić tę decyzję?

Prof. Romuald Szeremietiew: To, że nie będzie nominacji generalskich w święto Wojska Polskiego jest rzeczywiście niebywałe. Pytanie, dlaczego do tego doszło i jakie może to nieść za sobą skutki. Moim zdaniem będą one dużo poważniejsze niż to awansowe zamieszanie.

Jakich skutków możemy się spodziewać?

Niestety, rozlicznych i negatywnych. Z tych sporów między ministrem obrony narodowej, a Zwierzchnikiem Sił Zbrojnych prezydentem RP, może powstać trwały konflikt, który będzie miał charakter niszczący dla całego obozu rządzącego.

BBN tłumaczy decyzję prezydenta tym, że wciąż trwają prace nad nowym systemem kierowania i dowodzenia Siłami Zbrojnymi RP, brak jest konkretnych uzgodnień, co nie stwarza warunków do „merytorycznej oraz uwzględniającej potrzeby armii oceny przedstawionych kandydatów do awansów generalskich”

Trudno w tym nie przyznać BBN racji. Wiemy, że zapowiadana od dłuższego czasu przez MON zmiana systemu dowodzenia i kierowania siłami zbrojnymi, miała być przeprowadzona na wiosnę tego roku, a dotąd nie ma nawet projektu ustawy w Sejmie.

Stopnie generalskie są związane z konkretnymi stanowiskami w wojsku, generał nie będzie przecież dowodził plutonem, piastują je generałowie zajmujący różne wysokie stanowiska w systemie dowodzenia siłami zbrojnymi. Jeżeli więc system dowodzenia ma ulec zmianie, a tej zmiany nie ma, to pojawia się pytanie, jaki jest sens nominacji na potrzeby obecnego systemu, gdy później trzeba będzie od nowa obsadzać stanowiska w tym systemie, który powstanie.

Szef gabinetu politycznego MON tłumaczył dziś na antenie TVP, że wszystkie kwestie były uzgadniane z prezydentem, który również zgodził się, że zmiany w armii są konieczne, również te personalne. Nowe nominacje generalskie miały być częścią reformy Sił Zbrojnych. Resort obrony również podkreśla, że zmiany w armii są konieczne

Skoro były uzgadniane to chyba nieskutecznie inaczej nie byłoby tej awantury. A wątpliwości prezydenta nie dotyczą, jak rozumiem, potrzeby reformowania armii, ale sposobu przeprowadzenia reformy. Najwyraźniej spór, który się pojawił, wynika z odmiennych punktów widzenia prezydenta i ministra obrony na to, co w wojsku trzeba zrobić.

Czy to podobna sytuacja, jak wcześniej, w przypadku reformy sądownictwa, na linii prezydent- minister sprawiedliwości?

Sytuacja tylko teoretycznie wydaje się podobna. Pamiętajmy, że nie było wcześniej żadnych „kolizji” między prezydentem a ministrem sprawiedliwości natomiast w relacjach prezydenta z ministrem obrony zgrzyta od dawna.

Już od kilku dni w mediach pojawiają się informacje o konflikcie między prezydentem i szefem MON na temat nominacji generalskich. Po decyzji głowy państwa pojawiają się również spekulacje, że „Duda mści się na Macierewiczu”

To niepoważne podejście, gdy zarówno stanowiska prezydenta, jak i ministra obrony narodowej zajmują osoby poważne. Problem naprawdę nie polega na tym, że Andrzej Duda i Antoni Macierewicz chcą udowodnić, kto jest mocniejszy i „przeciągają jakąś linę”. Faktem jest, że prezydent ma inną wizję zmian w polskiej armii, niż minister obrony narodowej. A to jest bardzo poważna sprawa.

Czym Pana zdaniem kierował się prezydent, podejmując taką decyzję? Co mogło być przyczyną tego sporu, co konkretnie mogło prezydentowi nie odpowiadać?

Nie chcę spekulować na ten temat. Musielibyśmy dokładnie znać zarówno poglądy prezydenta, jak i ministra obrony narodowej. Tymczasem wiemy tylko to, co ze strony obu polityków i ich otoczenia skąpo wycieka do mediów. Problem natomiast pojawia się inny: jeżeli istnieją daleko idące różnice między prezydentem a szefem MON, to ich większe uwidacznianie i narastający konflikt będą służyły opozycji. Opozycja będzie tego używała uderzając w rząd premier Beaty Szydło. Dlatego w interesie obozu rządzącego leży, aby tego konfliktu nie było. Istotne więc jak zachowają się wszyscy „aktorzy” sporu, czyli osoby, od których zależy, czy konflikt będzie rozwijał się, czy też zostanie na zawsze wygaszony.

 Dotychczasowe spory między MON a prezydentem były szybko „wyciszane”, ze strony przedstawicieli partii rządzącej i otoczenia prezydenta słyszeliśmy, że podgrzewa je opozycja i część mediów, szukając kolejnej okazji, aby uderzyć w rząd. Dziś widzimy, że nie jest tak „różowo”, jak przedstawiają to politycy PiS. Kto powinien ustąpić, od kogo bardziej zależy rozwiązanie tego konfliktu? I wreszcie, jak z tej sytuacji wybrnąć?

Konflikty były wyciszane i ponownie odżywały – takie działania okazują się więc nieskuteczne. Tymczasem zauważmy - z jednej strony mamy Zwierzchnika Sił Zbrojnych i zarazem prezydenta, a z drugiej - ministra obrony narodowej, który objął to stanowisko, ponieważ prezydent go powołał. Formacja wygrywająca wybory parlamentarne przedstawia głowie państwa kandydatów na premiera i członków rządu, a prezydent, kierując się własnym zdaniem, desygnuje premiera i powołuje ministrów. Zauważmy przy tym, że zgodnie z Konstytucją RP prezydent może desygnować na premiera dowolną osobę, nie koniecznie wskazanego reprezentanta ugrupowania wygrywającego wybory. To wskazuje, że w obecnym konflikcie prezydent jest stroną, której pozycja jest dużo mocniejsza niż pozycja ministra. I pytanie, co powinien zrobić obóz rządzący? Nie ma przecież możliwości odwołania prezydenta. W takim razie, co powinien zrobić minister obrony? Ma wygasić spór oświadczając, że już ma taką samą wizję reform w wojsku jak prezydent? A może powinien uznać, że w tych warunkach nie może kierować resortem i podać się do dymisji? Czy też ma być odwołany przez panią premier, co też kończyłoby spór? Są różne możliwości, ale wszystkie należą do trudno wykonalnych. W obozie Zjednoczonej Prawicy upichcono brzydko pachnący pasztet a teraz trzeba go będzie zjeść.

Bardzo dziękuję za rozmowę.