Kresy24.pl

Po wyborze na prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza politolog Marek Cichocki ogłosił, że czas na „kopernikański przewrót” w polskiej polityce wschodniej; że dotychczasowa, której ideowym ojcem był Jerzy Gierdroyć, wyczerpała swoje możliwości. Faktycznie polityczny krajobraz na wschodzie nie wyglądał wtedy zbyt zachęcająco. Ci, którzy mieli nadzieje, że Miedwiediew, wówczas prezydent Rosji, okaże się liberalnym reformatorem, już dawno je porzucili; na Białorusi niezmiennie rządził Łukaszenka, którego żadna rewolucja czy bunt społeczeństwa nie był wstanie ruszyć. W Kijowie z kolei po intermedium rządów pomarańczowej rewolucji, które skończyło się całkowitym fiaskiem, do władzy powrócił stary postsowiecki układ. Wydawało się wtedy, że Polska musi zaakceptować postsowieckie rządy na Wschodzie, gdyż są one jego endemicznym porządkiem, właściwym dla Ukrainy czy Białorusi tak jak monarchia dla Wysp Brytyjskich. Nie ma co się spinać i oczekiwać innych przywódców niż tych, których Wschód nam oferował. Jednak po Euromajdanie, aneksji Krymu oraz wybuchu wojny rosyjsko-ukraińskiej duch Giedroycia ponownie zaczął nawiedzać korytarze polskiego MSZ.

Prometejska koncepcja wróciła do łask. A główny dogmat z Maison Laffitte, że obrona suwerenności Ukrainy i Białorusi to dla Warszawy imperatyw kategoryczny, znów obowiązuje. Z geopolitycznego punktu widzenia jest to rzecz nie do podważenia. Osłabienie obu państw może iść wyłącznie kosztem wzmocnienia Moskwy. Zniknięcie niepodległej Białorusi nie mogłoby być inaczej nazwane niż geopolityczną katastrofą.

Jakkolwiek relacje z Mińskiem czy Kijowem mogą być problematyczne, pogmatwane i konfliktowe na wielu polach, od polityki historycznej po gospodarkę, to zawsze wyjściowa pozycja Polski w kontaktach z nimi pozostaje zasadniczo inna niż w kontaktach z Kremlem.

Oficjalne stanowiska PiS, rządu i opozycji

 

Rozważając jak może kształtować się wschodnia polityka Polski przez najbliższe lata, należy zajrzeć w pierwszym rzędzie do oficjalnego stanowiska rządzącej partii Prawa i Sprawiedliwości, a także dokumentów i wystąpień polskiego MSZ. Nie zaszkodzi też upewnić się jaką alternatywę proponowała opozycja, która przez najbliższe lata będzie egzaminować polski rząd.

Program PiS „Polski model państwa dobrobytu” w rozdziale dotyczącym polityki zagranicznej stwierdza, że „Polsce potrzebna jest aktywna polityka zagraniczna w stosunkach dwustronnych, w formatach wielostronnych (…) przede wszystkim Organizacja Paktu Północnoatlantyckiego (NATO), Unii Europejskiej i Organizacji Narodów Zjednoczonych.” Od 2014 r. uległ wyraźnemu pogorszeniu stan bezpieczeństwa w Europie, nade wszystko za sprawą agresywnych działań Moskwy, głównie w obszarze Europy Środkowej i Wschodniej. Stąd „wyzwaniem jest budowanie odporności na zagrożenia zewnętrzne oraz działania skierowane na obniżenie statusu regionu i jego spójności”. Polska polityka zagraniczna realizowana od 2015 r. wedle PiS miała odznaczać się „zmianami wektorów”, z usytuowaniem racji stanu jako elementem centralnym.

 

W programie mocno podkreśla się więzi i potencjał regionu, który Polska ma obowiązek wzmacniać i poprzez który sama ma być krajem znaczniejszym na arenie międzynarodowej. Osobny podpunkt mówi o „strategicznym partnerstwie z Litwą”. PiS chce poprawy stosunków z Rosją, jednakże tylko po dokonaniu zasadniczej rewizji polityki Kremla. To, co może zaskakiwać to… praktycznie całkowite pominięcie tematu Ukrainy. W kontekście polityki zagranicznej wspomina się ją tylko raz: wsparcia dla jej członkostwa w Unii Europejskiej. Nie ma mowy o dbaniu o niepodległość Ukrainy czy jej demokratyzację. Temat Białorusi nie pojawią się ani razu.

Pokazuje to zasadniczy paradoks „regionalizmu” promowanego przez PiS: region ma być silny, lecz z pominięciem dwóch największych obok Polski krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Póki Ukraina i Białoruś nie staną się członkami Unii Europejskiej lub NATO, są niejako poza radarami polskiej polityki w ujęciu programu Prawa i Sprawiedliwości.

Inaczej wygląda sprawa, gdy przyjrzeć się oficjalnym dokumentom MSZ. W wydanym kilka lat temu dokumencie „Polish Foreign Policy Strategy 2017-2021” sprawie Ukrainy i Białorusi poświęca się więcej miejsca. Jednak również głównie w kontekście bezpieczeństwa i agresywnej polityki Federacji Rosyjskiej. Priorytetem Polski ma być temat bezpieczeństwa, stąd czołowe miejsce zajmują kwestie związane z NATO. Polska winna też zwiększać współpracę regionalną. Jednak ponownie nie ma w planach jakiejś szczególnej relacji z Ukrainą (nie mówiąc o Białorusi). Wyróżnia się relacje z Rumunią, Grupą Wyszehradzką, krajami bałtyckimi i Skandynawią. Powracają tematy Partnerstwa Wschodniego, które wedle dokumentu ma być głównym instrumentem polityki kooperacji z Ukrainą i Białorusią, oraz Trójmorza, nie tylko w wymiarze realizowanej dotychczas współpracy infrastrukturalnej. W dalszym ciągu ma być podtrzymywana współpraca militarna z Ukrainą i Litwą, czego efektem było powstanie wspólnej brygady. Wspierana w kontekście Ukrainy ma być też współpraca przemysłów zbrojeniowych obu państw.

Exposé polskiego ministra spraw zagranicznych z początku 2019 r. nie zmienia tych wytycznych. Polityka regionalna realizowana ma być przede wszystkim poprzez istniejące struktury i porozumienia (V4, Trójmorze, Forum Bukaresztańskie). Polska przyczyniać ma się do zacieśniania współpracy NATO z krajami regionu, takimi jak Mołdawia czy Ukraina (rola „ambasadora” sprawy ukraińskiej). Polska ma wspierać dalszy rozwój Platformy NATO-Ukraina do spraw Zwalczania Zagrożeń Hybrydowych (ostatnio omawiana podczas szczytu NATO-Ukraina w październiku br.).

Jak deklarował minister Czaputowicz „Polska niezmiennie popiera integralność terytorialną Ukrainy i suwerenność jej rządu na całym obszarze państwa (…).” W przypadku Białorusi zaś, że ”istnienie niepodległej Białorusi uznajemy za podstawę ładu międzynarodowego (…)”. Przyznaje on jednak, że relacje z Mińskiem pozostają bardzo ograniczone. Oficjalną politykę zagraniczną rządu można w stosunku do Ukrainy i Białorusi podsumować tak: wsparcie dla Kijowa, lecz nie wychodzące poza istniejące narzędzia jakie Polska posiada dzięki członkostwu w NATO i Unii Europejskiej; w przypadku Mińska to swoisty minimalizm. Nowy rząd powołany po ostatnich wyborach w swojej wizji polityki zagranicznej nie wymienia także Ukrainy ani Białorusi jako ważnych partnerów (problemów?) polskiej polityki; Premier Morawiecki w swoim expose kładł nacisk na rozwój dużych projektów infrastrukturalnych, m.in. Via Carpatia, która wprawdzie omija Ukrainę, lecz w planach istnieje możliwość przyłączenia Kijowa do tego głównego rdzenia Trójmorza. Lecz to wyłącznie tyle.

Główna partia opozycyjna, PO, w lipcu 2019 r. wydała dokument „Silna Polska”. Odnowiony Zachód, gdzie ukazana jest wizja polityki zagranicznej tej formacji. Głównymi postulatami PO to wypracowanie porozumienia co do kierunków polityki zagranicznej, którego obecnie (wedle niej) nie ma, odzyskanie, utraconego zdaniem PO, wpływu na strategiczne decyzję na forum Unii Europejskiej oraz jedność świata zachodniego. Polityka zagraniczna winna opierać się przede wszystkim na sile NATO i UE.

 

Krytyce podlega jednak pro-Waszyngtoński skręt w polityce po 2015 r. i skupienie się na suwerenności, którą PiS, wedle Platformy, ma rozumieć jako popadanie w konflikty z sąsiadami. Relacje z USA oraz Inicjatywa Trójmorza, „przy propagandowym rozdęciu”, mają wyłącznie przykryć marginalną pozycję Polski i fakt, że siłą rzeczy PiS realizuje na arenie międzynarodowej rosyjską agendę.

Polska powinna stać się „czołowym ekspertem” UE do spraw wschodnich, wspierać modernizację Ukrainy, przez stosunki wzajemne jak też i struktury wielostronne. Pominięte w relacjach z Ukrainą powinny być zadrażnienia historyczne. W sprawie Białorusi program PO zakłada „wsparcie dla niepodległości Białorusi” bez żadnych konkretów. Jeśli pominąć stronę retoryczną program głównej partii opozycyjnej wskazuje dużo zbieżności z polityką i programem rządu. Różnica dotyczy raczej hierarchii i akcentów: PiS wyżej stawia relacje z USA, gdy PO podkreśla znaczenie UE. Odnośnie Ukrainy i Białorusi wizje obu sił politycznych są zasadniczo zbieżne, co też oznacza pozbawione szerszych horyzontów ujętych w retoryce „wspierania” Ukrainy i Białorusi oraz „ich dążeń”. W przypadku PO wyróżnia się negowanie współpracy regionalnej (m.in. Trójmorze), co jest w programie PO ujęte jako ich „optymalizacja”.

Na marginesie można przywołać także koncepcje polityki zagranicznej polskiego Ruchu Narodowego („Suwerenny Naród w XXI Wieku”), choćby z racji odbiegania od prezentowanych przez PiS oraz PO podstawowych idei obowiązujących w polskiej polityce zagranicznej. Wedle RN polska polityka zagraniczna jest obciążona dwiema szkodliwymi tendencjami intelektualnymi. Pierwsza to mit jagielloński, czyli federacji narodów Europy Środkowo-Wschodniej, który w fałszywy sposób ukazuje relacje z Litwinami, Białorusinami i Ukraińcami. Relacje te powinny być naznaczone walką o interesy narodowe. Stosunki między narodami mają charakter konkurencji i walki.

Druga fałszywa, zdaniem tego ugrupowania, tendencja to szerzenie i wspieranie w Europie Środkowej i Wschodniej demokratyzmu, co ma być wedle RN erzacem dziewiętnastowiecznego mesjanizmu. Państwa regionu tym czasem „mają wzajemnie sprzeczne interesy i najczęściej orientują swoją politykę na silniejszych partnerów spoza tego grona. (…) Rojenia o rozległej terytorialnej federacji musimy zastąpić wizją zwartego, spójnego etnicznie, kulturowo i religijnie państwa (…).” Co interesujące, Ruch Narodowy poświęca tematyce ukraińskiej i białoruskiej najwięcej miejsca (w porównaniu ze zdawkową PO czy przemilczeniem tematu przez PiS). Inna sprawa, że głownie negatywnie.

Dla RN możliwa jest zasadnicza zmiana relacji z Mińskiem, choć sprawa pierwszorzędna to poprawa statusu Polaków żyjących na Białorusi. Polska może zaproponować jej wedle Narodowców intensyfikację relacji gospodarczych oraz… zaprzestanie wsparcia dla antyreżimowej opozycji. Dla RN Ukraina to państwo pogrążone w kryzysie (z uwagi na konflikt na wschodzie, ale też oligarchizację życia gospodarczego i politycznego, podziały narodowe i językowe). Polska polityka względem Ukrainy „nie powinna kierować się jagiellońską mitologią ani niechęcią do Rosji”.

RN postrzega pomimo tego Ukrainę jako gospodarczego konkurenta, więc w interesie narodowym jest pozostawienie Kijowa poza strukturami Unii Europejskiej. Niebezpieczna ma być szczególnie ukraińska emigracja, która może być zagrożeniem dla „stabilności państwa” (rozumianego etnicznie). Dla Rosji Ruch Narodowy ma wiele wyrozumiałości (politykę imperialną Kremla tłumaczy głównie zagadnieniami demograficznymi). Podsumowując, Ruch Narodowy proponuje politykę egotyzmu narodowego nastawioną na relacje z mocarstwami i „realizm” w relacji z krajami regionu.

Obraz ogólny: kontynuacja

Pierwszą rzeczą, która jest widoczna to zachowawczy charakter polskiej polityki wschodniej każdego kolejnego rządu. Gdy „na froncie” zachodnim dochodzi do drobniejszych czy radykalniejszych przesunięć (np. proeuropejska (czyt. proniemiecka) PO versus proamerykański PiS), to na wschodzie wszystko pozostaje od lat bez zmian. Duża część elit medialnych i akademickich, najważniejsze polskie think tanki strzegą niezmiennego toru, który nakazuje Warszawie szukać porozumienia z Kijowem, i w drugiej kolejności z Mińskiem, oraz osłabiać obecność Rosji w Europie Środkowo-Wschodniej. Poglądy przeciwne uchodzą za egzotyczne i marginalne.

Siła tego myślenia nakazuje odrzucać współpracę z każdym, kto nie służy tej zasadniczej idei. Stąd krytyka partnerskich relacji Warszawy z Orbanem, oskarżanym nieustannie o prorosyjskie odchylenia. Każda kolejna ekipa tworząca polski rząd bywa rozlicza z wierności tym politycznym przykazaniom. Które wymagają kontynuacji, stałości, pracy rozłożonej na wiele lat. Tu też leży źródło podejrzliwości względem rządów Prawa i Sprawiedliwości w kręgach opiniotwórczych, jakie można obserwować od początków rządów tej formacji.

M.in. Fundacja Batorego wydała kilka bardzo krytycznych względem PiS i jego polityki zagranicznej raportów i analiz, gdzie jednym z ważniejszych wątków jest radykalne, w ujęciu Fundacji, zerwanie z dotychczasową ideą polskiej polityki zagranicznej, opartą o proatlantyckość, proeuropejskość i wciąganie naszych sąsiadów ze wschodu do tych samych struktur (NATO i UE). Rządy PiS ma też charakteryzować „nacjonalistyczna” polityka historyczna, która w kontekście Ukrainy prowadzić musi w sposób oczywisty do niemiłych zadrażnień.

Innym z ważnych wątków krytykowanej polityki zagranicznej PiS jest budowane przez jego rząd i prezydenta „Międzymorze”. Niechęć do tej inicjatywy należy rozumieć przez pryzmat tego, że bywa postrzegana jako zdominowana przez Polskę („mocarstwo regionalne”) i alternatywa dla Zachodu. W oczach opozycji i krytyków każda próba rozerwania, podważenia czy zakwestionowania polskich związków z Zachodem musi być napiętnowana. A polska polityka w kontekście Wschodu postrzegana powinna być jako przedłużenie polityki europejskiej.

Niechciany ambasador

Powszechne jest przekonanie, wyrażane tak przez przeciwników obecnego rządu jak i jego sympatyków, że polska polityka wschodnia dryfuje. Brakuje jej wizji. Z jednej strony w mocy pozostają dawne idee, które większość sił politycznych oficjalnie uznaje, jednak one same nie są już źródeł ambitniejszych projektów politycznych. Zagrożenie, jakie dla niepodległości Ukrainy i Białorusi stanowi Rosja, powoduje, że niejako geopolityka regionu wróciła do początku lat 90. Tak też naturalne było odrodzenie idei, które wtedy obowiązywały, pomimo tego że nie są one dziś wystarczające.

Poza przekonaniem o konieczności wprowadzenia wszystkich postsowieckich narodów do zachodnich struktur, polityka ta nie posiada znaczącego celu. Giedroyciowe wsparcie dla niepodległej Ukrainy i Białorusi ujęte jest dziś we wspieraniu ich europeizacji. Wynika to z prostego faktu: Polska nie jest sama wstanie zapewnić Ukrainie czy Białorusi ani niepodległości, ani stabilności. Może pozostawać „adwokatem” tych krajów w ich dążeniach do członkostwa w politycznych i ekonomicznych wspólnotach Zachodu, lecz jak zwracają uwagę krytycy PiS, Polska byłaby bardziej autentyczna w tych zamierzeniach, gdyby obecny rząd w Warszawa sam wyrażał niezachwianą pewność w Unię Europejska czy NATO. A o to pierwsze szczególnie trudno.

Skonfliktowany z Brukselą, Berlinem i Paryżem kraj nie może zbyt dobrze wypełniać roli adwokata Kijowa czy Mińska. Wedle byłej wiceminister spraw zagranicznych Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz, „antyzachodnia” polityka PiS spowodowała, że utracił on do tego legitymizację. Sprawa komplikuje się w dalszym stopniu, gdy uświadomić sobie, że postrzegana przez polskie elity jako naturalna rola „ambasadora/adwokata” sprawy ukraińskiej czy białoruskiej, nie zawsze, a dziś coraz rzadziej spotyka się z aprobatą Kijowa czy Mińska. Obie stolice zarzucają polskiej stronie paternalizm, słynne faux pas Grzegorza Schetyny interpretującego Ukrainę jako polską Algierię, to tylko jeden, lecz nie jedyny przykład.

Wizja Polski ambasadora na rzecz demokracji, niepodległości i związku z Zachodem jest tak mocno wdrukowana w myślenie polskich elit, że nie dostrzega się jej zasadniczych ograniczeń. Co jeśli Kijów i Mińsk nie oczekują już więcej od Warszawy takiej asysty? Oraz co polska polityka wschodnia powinna proponować ponad to?

Znaczenie regionu

To, co w oczach opozycji oceniane jest jako polityka „antyzachodnia”, może być tak naprawdę próbą odpowiedzi na pytanie, co ma zakładać polska polityka wschodnia, gdy osiągnęła ona swoje cele strategiczne – czyli udział Polski w strukturach zachodnich. Odpowiedź jest paradoksalnie znana – budować swoją silną pozycję w kooptacji z innymi krajami regionu. Jest to niejako kontynuacja, naturalna i logiczna, polityki Giedroycia: Polska nie ma działać przeciw krajom regionu, lecz ma w Europę Środkowo-Wschodnią się „wpisać”, dążyć do jej emancypacji, tak by przestała być ona polem rozgrywki „mocarstw”.

Polska nie ma potencjału na tyle dużego, aby wyrosnąć poza region, w którym jest umiejscowiona. Lecz jest wstanie wzmocnić autonomię regionu. Jednak przejście między Polską, która dąży do Zachodu, Polską, która wspiera inne kraje do udziału w tych samych strukturach a Polską, wspierającą samodzielność regionu Europy Środkowo-Wschodniej nie jest łatwe czy automatyczne.

Wydaje się, że nie można budować silnego regionu, jeśli wszystkie jego państwa nie będę miały zagwarantowanej politycznej, ekonomiczne i społecznej wzajemności, a tę gwarantuje na razie tylko udział w ramach NATO i Unii Europejskiej. To znaczy, że Polska, póki wszystkie kraje regionu nie będą członkami tych wspólnot, musi powściągać swoje ambicje, gdyż te wzbudzają naturalnie opór Berlina i Paryża, które postrzegają rolę regionu jako co najmniej drugorzędną. Konflikt z najważniejszymi ośrodkami na Zachodzie osłabia możliwości Polski jako kraju wspierającego demokratyzację i europeizację (normalizację) Ukrainy czy Białorusi – co wskazywała była wiceminister. Cele te zwyczajnie się wykluczają.

Tym bardziej, że w obecnych warunkach przyszło Polsce obawiać się już nie tylko o stabilność tych krajów, co ich niepodległość. Rola samodzielnej, kierującej regionem Polski obniża się i cofa do pozycji kraju wspierającego wyłącznie i wskazującego Zachodowi znaczenie kwestii Kijowa i Mińska. Co więcej, spór aksjologiczny i „cywilizacyjny” między obecnym rządem a umownie ujmowaną „Brukselą” w wyniku, którego Polska jest spychana do roli państw reprezentujących „nieliberalne demokracje” (czyt. złe demokracje) dodatkowo komplikuje całą sprawę, bo nakazuje polskie inicjatywy postrzegać z dużą podejrzliwością.

Jeśli więc pierwszym celem polskiej polityki wschodniej – a obecny rząd nie neguje tego na poziomie deklaracji – ma być wprowadzenie Ukrainy i Białorusi do Unii, to rząd w Warszawie nie tylko musiałby zawiesić regionalne ambicje, ale także kierować polityką wewnętrzną tak, aby przez Zachód być postrzeganym jako bezwarunkowo „nasz”. Jak ujęła to minister Nałęcz, promować „zachodni model cywilizacyjny”.

Jeśli oceniać politykę rządów PiS w dłuższej perspektywie można wedle mnie dostrzec wycofanie się z dużo bardziej ambitnych planów co do regionu. W ciągu kilku lat dokonała się ich redukcja. Stąd nie tylko retoryczny, ale i faktyczny powrót do dogmatycznej i mocno pasywnej siłą rzeczy polityki na „bliskim wschodzie”.

Jaka najbliższa przyszłość?

Gergij Kuhaleszwili w artykule zamieszczonym na stronach 112.international poddał wyniki ostatnich wyborów w Polsce analizie z perspektywy interesów Ukrainy. Konkluzje są dla obecnego (nowego/starego) rządu nawet obiecujące. Wspólna polityka względem Rosji, sankcji wymierzonych w Kreml, współpraca w zakresie bezpieczeństwa i wsparcie dla integracji terytorialnej Ukrainy pozostają niezmienne. Główny problem to spory historyczne, które mogą ulec zaognienie pod wpływem działań koła poselskiego Konfederacji, która może starać się zbijać kapitał na anty-ukraińskich fobiach. Wedle wielu analityków zwrot PiS-u w temacie Wołynia, z ignorowania go po uczynienie jednym z najważniejszych w bilateralnych relacjach z Kijowem, był przede wszystkim spowodowany naciskami z prawej strony i obawą by kwestie historyczne nie był przechwycone przez nacjonalistów.

31 sierpnia miała miejsce oficjalna wizyta prezydenta Wołodymyra Zełenskiego w Polsce. Spotkanie Zełenskiego z Andrzejem Dudą oznaczało może nie przełom, ale postęp w dwóch kwestiach: sporów historycznych (zgoda na wznowienie prac wykopaliskowych na Wołyniu, zamrożonych przez Kijów od 2017 r.) oraz polityki gazowej. Polskie plany zakładają uzyskanie do 2022 r. niezależności w sprawach energetycznych. Umożliwić to mają nie tylko dostawy gazu LNG do Świnoujścia, ale też projekt rurociągu bałtyckiego (wymieniony jako jeden z kluczowych przez premiera Morawieckiego), pozwalającego kupować gaz od Norwegów.

Polska ma szansę uzyskać większą niezależność od dostaw z Rosji. Ukraina dalej jednak pozostaje krajem całkowicie zależnym od rosyjskiego gazu, czerpiącym poważne zyski z tranzytu rosyjskiego gazu na zachód. Dodatkowo czekają Kijów w najbliższym czasie trudne negocjacje z Gazpromem. Jeśli zapowiedzi obu prezydentów – dotyczące dostaw gazu skroplonego na Ukrainę, dojdą do skutku to Kijów uzyska większe pole manewru. Obok wielokrotnie wspomnianych zagadnień współpracy militarnej możliwe uda się nawiązać trwałe relacje w zakresie polityki energetycznej.

Łazarz Grajczyński

Autor jest dziennikarzem, specjalizującym się w polityce międzynarodowej i kwestiach bezpieczeństwa, współpracował m.in. z Radiem Poznań, portalami Jagiellonia.org, Kresy24.pl, Centrum Schmpetera i Blasting News.

Kresy24.pl