John Chapman OSB (1865–1933) to postać znana w wielu kręgach – urodził się w rodzinie anglikańskiej, studiował w Oksfordzie, w Kościele Anglii przyjął nawet święcenia diakonatu, z czasem jednak zwrócił się ku katolicyzmowi, wstępując ostatecznie do belgijskiego opactwa benedyktyńskiego w Maredsous. O jego życiowej ścieżce można by wiele pisać – był cenionym przełożonym, patrologiem, brał udział w rewizji tekstu Wulgaty; przez lata pełnił funkcję opata Downside, wcześniej jeszcze był kapelanem armii brytyjskiej. Mówił, czytał oraz pisał w wielu językach; był też utalentowanym pianistą. Dla nas jednak najistotniejsza jest inna dziedzina, w której szczególnie się wykazał – kierownictwo duchowe.

Opat Chapman przez całe lata służył wielu ludziom poprzez rozmowy i korespondencję, dzieląc się swoim doświadczeniem relacji z Bogiem i umiejętnie ubogacając tych, którzy szukali u niego rady, mądrością Tradycji, doświadczeniem Ojców, a nadto współczesnych mu kontemplatyków, z którymi się spotykał w benedyktyńskich klasztorach (ich przeżycia duchowe posłużyły mu do opracowania kilku zagadnień z teologii duchowości). Owocem tych dyskursów są jego „Spiritual Letters”, wydane w Polsce jako „Listy o modlitwie”. Niewielki wolumin dzieli się na dwie części: odpowiedzi ojca Chapmana do osób świeckich oraz do osób zakonnych.

Trudno – moim zdaniem – przecenić wartość tych listów. Ich autor już na samym początku lektury rozbija funkcjonujące na temat modlitwy mity i stereotypy, które niejednokrotnie ciążą ludziom w ich drodze ku Bogu. Jednym z podstawowych problemów, z jakim zwracają się wierni do opata Downside, jest kwestia oschłości, trudu modlitwy, rozproszeń i poczucia oddalenia od Boga. Ojciec Chapman, ukształtowany przez duchowość Jean-Pierre’a de Caussade, francuskiego jezuity (1675–1751), w swoich listach powtarza jego naukę o l’abandon total à Dieu, zupełnym powierzeniu się Bogu, Bożej Opatrzności. Autor „Listów…” wskazuje na podstawowe kryteria oceny, czy rzeczywiście oddajemy się modlitwie, czy też może kontemplacji samych siebie; będąc nieufnym wobec idei odnoszenia spektakularnych sukcesów w życiu duchowym, uświadamia, jak właściwie należy rozumieć postęp w tej dziedzinie. Z kojącą wyrozumiałością i pewnością człowieka, który już przebył pewną drogę, a nadto odpowiada z głębi doświadczenia Kościoła i świętych, odpisuje na listy strapionych trudnościami na modlitwie: „Wszystko w porządku! Jest to stan w pełni normalny. Nie trzeba się martwić” (List 57).

Zwyczajowo naukę Chapmana streszcza się w dwóch jego sentencjach: „Módl się, jak potrafisz, i nie próbuj modlić się tak, jak nie potrafisz” oraz „Im mniej się modlisz, tym gorzej to idzie”. Wszyscy niejednokrotnie mierzymy się z problemem nieumiejętności modlitwy; traktujemy tę sferę jako przestrzeń, w której pewne zdolności trzeba sobie wyrobić, podejrzewając nadto, iż są w niej konieczne jakieś specjalne uzdolnienia. Ogrom roztargnień, których doświadcza dzisiejszy człowiek, jeżeli nawet zdoła wygospodarować piętnaście minut na przebywanie z Bogiem, potrafi zupełnie oszołomić i zniechęcić – powstaje wrażenie, iż modlitwa jest niemożliwa lub jest zajęciem tylko dla wybranych; bywa, iż uważamy ją za praktykę zbyt czasochłonną dla osoby funkcjonującej w świecie. Angielski benedyktyn, szanując ludzką słabość i trzeźwo oceniając rzeczywistość po grzechu pierworodnym, w jakiej przyszło nam żyć, w każdej z tych przeciwności widzi szansę na zbliżenie się do Boga. Rozumie, jak niełatwym jest przetrwanie bardziej jałowych, surowych etapów modlitwy. Ze spokojem jednak zapewnia, iż trudno o bardziej owocne chwile w życiu duchowym.

„Listy…” są znakiem nadziei dla tych, którzy uważają, iż życie modlitwy ich w jakiś sposób przerasta. Okazuje się, że jest ono dostępne dla każdego – w na nowo opublikowanym tomie nie brak listów od osób zaprzątniętych najbardziej podstawowymi problemami codzienności, stąd także ci, którzy uznają wagę modlitwy, lecz są nią niejako znudzeni, też znajdą tu odpowiedź na swoje wątpliwości (choć z pewnością Chapman nie wytycza szlaku ku ekstatycznym doświadczeniom duchowym). Niezwykle cenne są także owoce kontaktówChapmana z osobami konsekrowanymi – od tej strony, od strony słabości, są one mało znane przeciętnemu odbiorcy. Tymczasem nauka angielskiego benedyktyna jest w swej istocie ta sama dla wszystkich. Jeśli chcemy na nowo podjąć życie modlitwy, ta książka pomoże nam przebyć nie tylko pierwszy jego etap, lecz poprowadzi nas dalej; pomoże tym, którzy swego życia duchowego nie chcą ograniczać szkodliwym szufladkowaniem, lecz szukają sposobu, by w jedności z Bogiem uczynić ze swej codzienności i z dzieła modlitwy spójną całość.

Grzegorz Hawryłeczko OSB