„Nie bój się żyć. Biografia ojca Joachima Badeniego” Judyty Syrek to książka, która spokojnie mogłaby, gdyby tylko uzupełnić w niej kilka kwestii, zostać oficjalnym materiałem do procesu beatyfikacyjnego. Autorka, która osobiście znała zakonnika, fascynowała się nim, i przeprowadziła z nim kilka fundamentalnych wywiadów-rzek (z moim ukochanym poświęconym Paruzji) jest wyraźnie przekonana, że ojciec Badeni jest święty i był mistykiem, który pomagał ludziom spotykać się z Bogiem. I choć na kartach książki Syrek oddaje także głos krytykom Badaniego (a nie brakowało i nadal nie brakuje ich w zakonie), to cały styl narracji nie pozostawia większych wątpliwości, jakie jest osobiste stanowisko biografki.

Hrabia, bon vivant, poszukiwacz

Ta jednoznaczna, choć ukryta w książce deklaracja wiary, nie zmienia w niczym faktu, że biografia jest napisana z ogromną rzetelnością. Syrek ze szczegółami opisuje pochodzenie społeczne zakonnika, styl życia jego ojca, a także wielkie miłości życia jego matki. Nie ukrywa, że pochodząca ze Szwecji matka miała ogromny wpływ na Joachima, i że on sam przyznawał, że jego młodzieńcze problemy z pełnym żarliwości zakochaniem wypływały z zimnego, skandynawskiego stylu bycia jego matki, która kochała swoje dzieci do szaleństwa, ale niekoniecznie potrafiła to okazywać. Arystokratyczne pochodzenie ojczyma zaś i matki sprawiło, że (ostatecznie młody Kazimierz – Joachim było imieniem zakonnym – sam zrezygnował z małżeństwa) jeden z jedna z najważniejszych relacji młodego mężczyzny została przerwana.

Nie ma również – bo książka „Nie bój się żyć” nie jest hagiografią, ale biografią – udawania, że Kazimierz od pierwszych lat życia odmawiał sobie mleka matki w piątek, i uczęszczał na wszystkie msze święte. Kazimierz Badeni był normalnym młodzieńcem swoich czasów. Bywał u spowiedzi dwa razy do roku, a na mszach w niedzielę (najlepiej rano na pierwszej mszy świętej, po pysznej zabawie). Zakochiwał się, lekceważył naukę na prawie, i nie zapowiadał się na jednego z najgłębszych kierowników duchowych w Polsce, i nauczyciela zakonników i świeckich.

Nawrócenie

Nie zapowiadał się aż do momentu, gdy Bóg przez ręce Matki Pana, osobiście go dotknął. Stało się to we Lwowie, gdy młody mężczyzna podążał na nocną zabawę. W momencie, gdy mijał figurę Matki Bożej Niepokalanie Poczętej poczuł... - dosłownie – delikatny dotyk na plechach. „Rozejrzał się. Plac był pusty. «Myślę sobie, co jest grane? Co mi się dzieje... - opowiadał po latach. - Nagle coś mnie tchnęło, żeby pójść do kościoła. Niestety wszystkie były zamknięte». Dotyk był łagodny, ale wyraźny. Badeni czuł jakby ktoś położył mu dłoń w okolicy łopatki” - opisuje moment nawrócenia przyszłego zakonnika Syrek. A potem uzupełnia drugą historią, gdy – następnego dnia – zakonnik ujrzał w czasie Adoracji Najświętszego Sakramentu: Ciało, Krew, Duszę i Bóstwo Chrystusa... „To były jego pierwsze mistyczne przeżycia” - wskazuje autorka biografii.

Niemal od razu pojawiła się myśl o wstąpieniu do zakonu, ale... nie było to wcale proste dla jednego z najbogatszych ludzi w Polsce, który miał zarządzać majątkiem, a nie się go zrzekać. W pewnym sensie pomocna stała się więc wojna i przesunięcie granic, które pozbawiły młodego hrabiego majątku i umożliwiły mu śluby ubóstwa. Ale zanim do tego doszło, Badeni zaangażował się (jak zresztą cała jego rodzina – szwedzka matka i ojczym z rodu Habsburgów) w obronę Ojczyzny. Jego żołnierski szlak nie jest do końca jawny, bo Badeni służył w wywiadzie. Ostatecznie jednak w 1943 roku wstąpił do dominikanów w Wielkiej Brytanii.

Formator, duszpasterz, kameduła

Tuż po zakończeniu formacji i przyjęciu święceń (ostatecznie została ona zakończona już w Polsce) ojciec Joachim został wychowawcą kleryków. Ale ci nie wspominają go specjalnie entuzjatycznie. Ich zdaniem zakonnik wprowadzał w zakonie standardy wojskowe i bez większego problemu wyrzucał kandydatów, którzy nie spełniali – jego zdaniem – wymogów życia zakonnego. Sam ojciec Badani wcale nie ukrywa swojej surowości. „Miałem dwie zasady: totalna samodzielność, totalna odpowiedzialność. Jeżeli kleryk był nieodpowiedzialny to wyrzucałem z zakonu. Dostał polecenie, trzy razy nie wykonał, nie zgłosił dlaczego... to do domu” - relacjonował ojciec Badeni.

Wychowanie kleryków nie okazało się więc najważniejszym powołaniem Badeniego. Ale już jako duszpasterz akademicki w Poznaniu sprawdził się doskonale. To on był jednym z ojców duszpasterstwa studentów, i on wychował całe ich pokolenia. W tym czasie był też uważany w zakonie za prymasowca, całkowicie popierał bowiem prymasa Wyszyńskiego i jego wizję Kościoła i duszpasterstwa, ostro polemizując z tymi spośród dominikanów, którym nie po drodze było z Prymasem.

Mimo sukcesów, świetnego porozumienia z młodzieżą, ojciec Badeni szukał czegoś głębszego. I tak trafił do kamedułów, gdzie zaczął odbywać nowicjat, jako ojciec Bruno Bonifacy. Ostatecznie z życia kamedulskiego nic nie wyszło, a ojciec Joachim wrócił po niepełnym roku do dominikanów, ale doświadczenie głębokiego ogołocenia życia mniszego pozostawiło na nim swój ślad, choćby w świadomości, jak ważne są gesty kapłana.

Mistyk, charyzmatyk, a może bioenergoterapeuta?

Kolejne etapy życia ojca Badeniego znaczyły kolejne klasztory dominikańskie, a także odkrycie duchowości charyzmatycznej i stopniowe rozczarowywanie się do części z nich. Był to także czas doprowadzania ludzi do Kościoła, zaprzyjaźniania ich z Chrystusem i Jego Matką. A także... - co może szokować, a co Judyta Syrek otwarcie opisuje – moment zafascynowania bioenergoterapią. Był bowiem taki czas, gdy ojciec Joachim biegał wszędzie z różdżką. Czy coś z tego wynikało? Czy może się to położyć cieniem na sylwetce zakonnika? Trudno odpowiedzieć, bo sama autorka nie stawia tu kropek nad „i”, choć jasno wskazuje, że bez wątpienia nie był Badeni wielbicielem New Age, i że miał świadomość wszystkich zagrożeń.

Wahadełka i bioenergoterapia dość szybko znikają zresztą z kart książki, i wiele wskazuje na to, że również z życia ojca Badeniego. A zastępuje je głęboki charyzmat uzdrawiania przez modlitwę. Ostatnie lata życia, to czas, gdy ojciec Joachim modli się za chorych, rozmawia przez telefon i samym przykładem życia (a także poczuciem humoru) formuje. Zaświadczają o tym kolejni rozmówcy ojca Badeniego, którzy jednocześnie potwierdzają, że był on mistykiem i świętym, i że rzeczywiście doprowadził ich do Chrystusa.
Tak umierają święci

Ale najmocniejszą częścią książki jest jej ostatnia część, opisująca odchodzenie, umieranie ojca Badeniego. To właśnie z tej perspektywy trzeba oceniać całe życia, i nie da się uciec od stwierdzenia, że tak właśnie umierają święci. Ostatnia tygodnie życia, ostatnie rozmowy, ostatnie modlitwy i wreszcie ostatnia msza święta nie pozostawiają wielkiego pola wątpliwości. Ten zakonnik był rzeczywiście całym sobą zaślubiony i odszedł – po tygodniach, latach walki duchowej z szatanem (bo ojciec Joachim zawsze miał świadomość jego istnienia) – pojednany do domu Ojca.

Czy oznacza to, że ojciec Joachim niebawem zostanie świętym? Czy uda się doprowadzić proces beatyfikacyjny do końca i zakończyć wyniesieniem na ołtarze? Nie wiem, a książka Judyty Syrek nie daje na to pytanie prostych odpowiedzi. Rozmaite momenty życia czy pewne słowa mogą okazać się, przynajmniej w krótkim terminie, przeszkodą. Jednak jedno nie ulega wątpliwości, ojciec Badeni jest już po drugiej stronie, i paląc cygaro (zapewne beznikotynowe i nie szkodzące już) może wybłagiwać dla nas kolejne łaski u Boga, którego ukochał nad wszystko. Warto czasem więc do niego westchnąć, bo jak wynika z książki Syrek, potężny z niego (a do tego z ogromnym poczuciem humoru) wstawiennik.

Tomasz P. Terlikowski

Judyta Syrek, Nie bój się żyć. Biografia ojca Joachima Badeniego, Wydawnictwo Znak, Kraków 2014, ss. 400.