Weźmy takich pracowników metra (wliczając w nie wszystkie paryskie podziemne nitki pociągów). Niedawno natknąłem się na strajk maszynistów. 17 września część paryskiego metra od rana do południa stała, a z nim ludzie, których nie mogła pomieścić komunikacja autobusowa. Podpytałem przyjaciółkę z podparyskiego Bourg-la-Reine "Qu'est-que c'est qu'ca?" Więc po kolei. Po pierwsze, samobójcy upodobali sobie metro jako miejsce żegnania się z życiem. Po drugie, zazwyczaj wskakują na tory przed metro na oczach maszynisty. "Po trzecie primo" kierujący taką francuską podziemną kolejką nie ma najmniejszych szans na wyhamowanie więc nolens volens rozjeżdża biedaka. I z powodu tychże samobójców stanął podziemny Paryż, bo maszyniści metra (chodzi o linie RER, takie ichniejsze pół metro pół SKM) domagają się bezpłatnej opieki psychologów i traktowania swoich urazów psychicznych jako wypadków w pracy, co wiąże się oczywiście z takimi samymi świadczeniami jak przy każdym innym wypadku. No i w sumie moją racje. Czemu nie? Ale dla nas, Polaków, paryskie strajki to egzotyka. No bo samobójcy w Polsce najczęściej wybierają PKP (jak kończyć tragicznie to tylko pod tym tragicznym szyldem). Z drugiej strony wybór mają nikły, bo posiadamy w "Wielkiej Polsce Katolickiej" tylko jedną linię metra w jednym li tylko mieście. Dla porównania w Paryżu takich nitek jest kilkanaście.



Ale co tam strajki maszynistów. W niedzielę na Polach Elizejskich setki islamistów agresywnie wyrażało swój stosunek do Stanów Zjednoczonych i oczywiście obecnej przy zadymie francuskiej policji i żandarmerii. Było na co popatrzeć. Ponad 150 muzułmanów zatrzymano. A telewizja w koło Macieja to samo: "Wśród wielkich przyjaciół Narodu Francuskiego spod znaku Allaha znalazła się grupka ekstremistów, ale nie możemy rezygnować z drogi tolerancji, która jest znakiem firmowym naszego kraju" (tak ględził na France 2 jeden z socjalistycznych polityków). I wszędzie, że to nie zwykli muzułmanie, ale salafiści... Aż żałowałem, że nie mam płyty "The Wall" Pink Floydów, gdzie wielki Roger Waters śpiewał "Mam trzynaście gównianych kanałów w telewizji do wyboru.". Chociaż z drugiej strony u nas w kraju to samo. Publiczna telewizja - rządowa. Prywatna - też rządowa. a telewizyjną watahę z Torunia właśnie dożyna Dworak et consortes. A więc w sumie mogłem przez chwilę poczuć się jak w domu.



Pisząc ten tekst w autobusie relacji Paris-Varsovie mam przed sobą "Le Figaro". I o co walczą obecnie dzierżący władzę socjaliści? O to by pozwolić głosować w lokalnych wyborach tym, którzy mieszkają we Francji dłużej niż 5 lat i nie muszą być to oczywiście członkowie UE. Jak przejdzie ten właśnie 50 postulat wyborczy prezydenta François Hollande'a to Front Narodowy nie tylko będzie kasowany przez dotychczasową ordynację wyborczą, ale także przez nowe prawo przy wyborach terytorialnych. Całkiem ciekawa demokracja... O losach dawnej Pierwszej Córy Kościoła w wolnych wyborach będą decydować emigranci nie będący nawet obywatelami Republiki (w tym kilku osławionych polskich przystojnych hydraulików).



No i jeszcze jedno. Wracam autobusem w trybie awaryjnym, bo - nieco wstyd przyznać - spóźniłem się 10 minut na samolot. Zanim zorganizowałem (wespół z siedzącą obok mnie rodziną) kasę na powrót (bo 600 euro na głowę za następny lot to nie na naszą kieszeń) postanowiłem zapytać w polskiej ambasadzie "Cóż nam teraz czynić?". I pewnie bym zapytał, gdyby ktoś odebrał telefon. No więc nastąpiła eskapada z lotniska pod domek z polską flagą na ulicy Talleyranda 1, gdzie rezyduje nasz ambasador Jego Ekscelencja Tomasz Orłowski oraz służby na służbie polskich obywateli. Dotarłszy na miejsce nastąpiło wielokrotne pocałowanie klamki, bo ambasada czynna jest do 13.30. A wielokrotne, bo widziałem przez okno, że w środku kręcą się ludzie, pali się światło. To dzwonię do upadłego. Olewka. To samo w mieszczącym się obok Konsulacie. Ale ktoś akurat wychodzi. Biegnę więc za gościem w garniaku, bo nie reaguje ani na "monsieur", ani na "proszę pana". Dopadam ofiarę i pobieram informację, gdzie jest polskie biuro podróżny; gdzie najtaniej; w czym może mi pomóc ambasada/konsulat, bo po wycieczce zostało nam społem 300 euro.... Jak już musiał gadać to nawet był miły. Przynajmniej szczerze powiedział, że na pomoc konsularną by na naszym miejscu nie liczył. Ale mniejsza o to. Udało się. Noc u znajomych przyjaciół w miejscowości Bourg-la-Reine (pozdrowienia i podziękowania dla prawicowej rodziny Micheline-Paule i François D'Andrea!) A po przygodzie z polską placówką we Francji pozostaję z jedną refleksją. To parafraza prezydenta Najjaśniejszej Rzeczpospolitej monsieur Bronisława Marii Komorowskiego - "Państwo znowu zdało egzamin"... Na szczęście tym razem olano jedynie kilku turystów.

 

Robert Wit Wyrostkiewicz

 

oprac. AM