Prof. Zdzisław Krasnodębski zauważa, że w ostatnich latach mamy do czynienia ze słabnięciem poparcia dla idei europejskiej w Niemczech. Tamtejsze społeczeństwo w coraz większym stopniu zaczyna jednoznacznie mówić o potrzebie dbania jedynie o swój narodowy interes. Wydaje się, że kolejni bankruci, którzy ustawiają się w kolejce po pomoc finansową, tylko przyspieszają ten proces. W połowie listopada irlandzka prasa podała, że wstępny budżet tego kraju na przyszły rok, zanim jeszcze trafił do parlamentu w Dublinie, znalazł się w komisji budżetowej Bundestagu. Nawet nie w Komisji Europejskiej, ale w niemieckim parlamencie. Wielu obawia się, że obecny kryzys zostanie wykorzystany przez Berlin, Paryż i brukselskich urzędników do centralizacji władzy, a idea federalizmu europejskiego jest do tego wygodnym narzędziem. 


 

Jeżeli chodzi o perspektywy federalizmu europejskiego, to tego typu zagrożenie w ogóle nie istnieje. To, co w tej chwili dzieje się w Europie, to nie jest proces budowania federalistycznej struktury pod przewodnictwem Niemiec, tylko tworzenie w sytuacji kryzysu, bez całościowego planu, w dużym stopniu pod presją swoich własnych, partykularnych, narodowych interesów nowego systemu zarządzania w Europie, który jest konstruowany poza dotychczasowymi rozwiązaniami traktatowymi i prawnymi Unii Europejskiej. W tym sensie jest on niebezpieczny, gdyż jest stosunkowo autorytatywny. W niewielki sposób powiązany jest z obecnymi ponadnarodowymi rozwiązaniami prawnymi i instytucjonalnymi. Z punktu widzenia państw małych, bądź słabych w UE konstrukcja proponowana przez duet Merkel Sarkozy może okazać się bardzo niekorzystna. Ich zdolność realnego wpływania na kierunek funkcjonowania tych nowych mechanizmów może być jeszcze mniejsza niż to miało miejsce do tej pory. 


 

W memoriale, będącym zarysem przyszłości Europy, minister spraw zagranicznych Niemiec Gido Westerwelle pisze, że powinna być ona zjednoczona nie tylko wspólną walutą i obszarem wolnego handlu, ale także gospodarczym rządem o bardzo szerokich prerogatywach. Cytuję: "Jeśli dane państwo objęte programem pomocy Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego nie będzie w stanie wypełniać szczegółowych warunków wsparcia zostaną mu narzucone konkretne rozwiązania budżetowe. Byłyby np. możliwe cięcia wydatków lub poszukanie nowych źródeł dochodu.” To tylko jeden z wielu przykładów jaki podnoszony jest w kontekście lęku przed niemiecką dominacją i chęcią powiększania władzy przez brukselską administrację. Jak w tym kontekście mają się sprawy bezpieczeństwa i wolności, o których pan pisał w artykule „Nowy porządek w Europie” („Rz” 16.11.2011). 


 

To jest fundamentalny problem, opisujący to, co obecnie dzieje się w Europie. Kryzys finansowy jest związany z interesem już nie tylko kredytobiorców indywidualnych, prywatnych, ale także z wypłacalnością poszczególnych państw, które w dużym stopniu kształtowały na kredyt swoją politykę socjalną albo rozwojową. Ludzie widząc to, co się dzieje, stając w obliczu zaciskania pasa, redukowania poszczególnych elementów systemu socjalnego itd., a także pytając się o swoje emerytury i oszczędności, koncentrują uwagę na problemie własnego bezpieczeństwa. Z drugiej jednak strony nie możemy zapominać o tym, że jednym z podstawowych filarów politycznej kultury europejskiej jest wolność zarówno w aspekcie politycznym, jak i aspekcie ekonomicznym. Dlatego trzeba dziś pytać o dalsze perspektywy funkcjonowania demokratycznego, konstytucyjnego państwa parlamentarnego jako podstawowego osiągnięcia politycznego współczesnej Europy w dziedzinie wolności. Kiedy obserwujemy to, co się działo w kontekście kryzysu ze Słowacją, z Grecją, z Włochami, czy tego, co się dzisiaj dzieje wokół Węgier i jej nowej konstytucji, widzimy, że w Europie mamy do czynienia nie tylko z problem bezpieczeństwa, ale i wolności. Jeżeli ten kłopot miałby się pogłębiać, to w istocie dotknął by on najgłębszych fundamentów europejskiej cywilizacji. W tej sytuacji kryzys, który dziś dotyczy kwestii finansowych, musiałby być zdefiniowany jako kryzys polityczny, a nawet kulturowy.


 

Czy mamy do czynienia ze zmianami, które obmyślane są wyłącznie w Berlinie, czy wciąż mamy do czynienia z tandemem Sarkozy – Merkel? Czy to nie jest tak, że rola Paryża w tym duecie zmniejsza się wraz z doniesieniami o coraz gorszej sytuacji ekonomicznej tego kraju i obniżeniem jego ratingu? 


 

Na pewno Francja odbywa w tych projektach bardzo znaczącą rolę. Nie da się zrozumieć tego, co się działo w Europie Zachodniej po II wojnie światowej bez uwzględnienia relacji pomiędzy Paryżem i Berlinem. Problem polega na tym, że wcześniej charakteryzowała się ona francuskim przywództwem politycznym i militarnym. Jednocześnie Niemcy przez długi czas samoograniczały się. W kraju tym postrzegano to jako rodzaj strukturalnej samodyskryminacji, co pozwalało Niemcom po ’45 roku funkcjonować w obiegu międzynarodowym. Teraz jednak sytuacja uległa zmianie, Francja nie jest bowiem już tak pewna siebie w sensie politycznym i militarnym dlatego, że jej możliwości oddziaływania w polityce światowej w ostatnim czasie znacznie się skurczyły.


 

Jakie są więc francuskie plany?


 

Zasadą polityki francuskiej jest od pewnego czasu odtworzenie w UE tzw. małej Unii, czyli takiej, która de facto relatywizowałaby wszystkie polityczne konsekwencje rozszerzenia choćby z 2004 roku. W takiej mniejszej Unii Francja ma znacznie większe pole manewru i może w większym stopniu oddziaływać na Niemcy. Właśnie dlatego Francję określam jako niedobrego kusiciela, któremu Niemcy ulegają.


 

Rozmawiał Petar Petrović (Polskie Radio)