Dziś główne stanowiska na uniwersytetach zajmują osoby, które sukcesywnie wypaczają prawdę o Jezusie Chrystusie! Jak się temu przeciwstawić? Odpowiada Paweł Lisicki w swojej najnowszej książce „Kto fałszuje Jezusa?”!

Karen Leigh King jest pierwszą kobietą, która w niemal trzystuletniej historii Harvardu otrzymała stanowisko profesora teologii. W 1984 roku zrobiła doktorat z historii religii na Uniwersytecie Browna, a w 1991 roku Occidental College powierzył jej katedrę studiów teologicznych oraz studiów kobiecych. W 1997 roku zaczęła wykładać w Harvard Divinity School. Jej zdaniem, podobnie jak innych feministek, dominująca wizja wczesnego chrześcijaństwa, w którym to powszechnie przyjmowano jedną regułę wiary, jest nieprawdziwa.

Karen L. King: „Należy pamiętać, że ci pierwsi chrześcijanie nie mieli Nowego Testamentu ani Credo nicejskiego, ani Składu Apostolskiego, ani powszechnie uznanego porządku kościelnego, ani łańcucha autorytetów, ani budynków kościelnych, ani wreszcie jednego rozumienia Jezusa. Wszystkie te elementy, które można by uznać za istotne dla definicji chrześcijaństwa, jeszcze nie istniały. Na początku nie było ani Nowego Testamentu, ani nicejskiego Wyznania wiary; były one produktem końcowym tych dyskusji i debat; przedstawiają one jakby osad powstały w procesie doświadczania i eksperymentowania, którego znaczną częścią był konflikt i walka”.

Znika zatem podział na to, co słuszne, ortodoksyjne, co powszechnie przyjęte i przez cały Kościół uznane, oraz na to, co jest wypaczeniem, zejściem ze słusznej drogi, oderwaniem, ograniczeniem. Co znaczy zatem być chrześcijaninem? Co wyznacza chrześcijaństwo? Nie wyznania wiary, nie tradycja apostolska, nie powszechna zgoda starożytnych ośrodków Kościoła. Ostatecznie chrześcijaninem jest ten, kto się za takiego uważa, kto nawiązuje do nauk Jezusa, kto się na Niego powołuje. Tak jak nie ma kanonu i Kościoła, tak nie ma też hierarchii, nie ma władzy apostolskiej. Są okruchy prawdy rozrzucone, rozsiane, niejednolite. To, co do tej pory było przez Kościół i jego ojców odrzucane, winno cieszyć się właśnie szczególnym uznaniem. Autentyczne staje się to, co nieprawowierne i nieortodoksyjne.

FAŁSZYWA EWANGELIA

To powszechnie przyjęty przez feministyczne aktywistki punkt widzenia. Ich zdaniem ślady prawdziwego, nieskażonego przekazu Jezusa, który nie został jeszcze stłumiony przez androcentryczne społeczeństwo, przez partriarchalne struktury kościelne, zachowały się w pismach gnostyckich, nieortodoksyjnych. To, co King pisze o jednym z tekstów, można odnieść do pozostałych: „Ewangelia Marii została napisana wcześniej, nim został ustalony kanon”. Ale dzięki temu założeniu sylwetka głównej bohaterki może konkurować z obrazem, jaki pokazują ewangelie Nowego Testamentu. Ukazana przez nie Maria straciła swoje uprzywilejowane sta- nowisko; jej obraz w pismach gnostyckich nie jest gorszy, bardziej zniekształcony czy wypaczony. Jest po prostu inny. Zdaniem King „nie należy przyjmować, że interpretacja tradycji Jezusa w Ewangelii Marii powstała jako «wypaczenie» Nowego Testamentu. Sama Ewangelia Marii rości sobie prawo do tego, że opiera się bezpośrednio na apostolskich świadkach nauk Zbawiciela po wskrzeszeniu” (s. 97). Słowa te brzmią szczególnie wyzywająco. Czyżby ich autorka utrzymywała, że gnostycka Ewangelia Marii zawiera niezależne tradycje, inne, nieznane bliżej przekazy pochodzące z kręgu Jezusa? King się zastrzega i twierdzi, że jej słów nie należy rozumieć dosłownie. Nie dosłownie – czyli jak?

ZOBACZ WIĘCEJ W KSIĄŻCE „KTO FAŁSZUJE JEZUSA?”

Pisze przecież, że „Ewangelia Marii stanowi rozwinięcie wczesnej, niezależnej interpretacji tradycji Jezusa w kontekście chrześcijaństwa pogańskiego” (s. 93). Mielibyśmy zatem w ręku konkurencyjną do oficjalnych, kanonicznych, aprobowanych przez prawowierny Kościół ewangelię? Osobne, nieskażone, wolne od nacisku patriarchatu źródło? Tak by to wyglądało. I obietnica ta brzmi rzeczywiście bardzo zachęcająco. Według amerykańskiej badaczki w Ewangelii Marii Magdaleny zostały zawarte ważne nauki. Mówi się w niej, że od tradycji apostolskiej, od autorytetu pochodzącego z następstwa w linii apostołów ważniejsza jest duchowa dojrzałość, która przejawia się w doświadczeniu profetycznym; podobnie podstawą władzy ma być duchowa dojrzałość, a nie płeć. „Rzeczą kluczową jest przypomnienie, że nie istnieje opis słów i czynów Jezusa, który by do nas dotarł bez interpretacji: ponieważ On sam niczego nie napisał, nie istnieje bezpośrednia droga prowadząca z powrotem do historycznego Jezusa. Cała literatura ewangeliczna nie jest niczym więcej, jak świadectwem teologii i życia wczesnych chrześcijan, wszystkie nasze portrety Jezusa zostały przefiltrowane przez soczewki wczesnochrześcijańskich wierzeń i wyobrażeń i wszystkie zostały ukształtowane w dialogu z innymi poglądami” (s. 110). Stąd Ewangelia Marii okazuje się niezależną interpretacją wczes- nej tradycji Jezusa.

O TYM SIĘ MILCZY

Te i podobne bzdury feministycznej badaczki wygłaszają ze śmiertelną powagą z katedr najbardziej renomowanych uniwersytetów Zachodu. Dla nich teksty Nowego Testamentu są z góry podejrzane. Nie jest ważne to, co mówią, bo to, co mówią, pokazuje tylko świadome zamiary autorów. Ważniejsze jest to, o czym milczą albo też o czym mówią półgłosem. „Wcześni chrześcijańscy autorzy wybierali, redagowali i formułowali ponownie swe tradycyjne źródła i materiały zgodnie z własnymi teologicznymi intencjami i praktycznymi celami” – stwierdza Elisabeth Schüssler Fiorenza, prawdziwa guru tego ruchu umysłowego. I dalej: skoro żyli w patriarchalnym świecie i przyjmowali jego mentalność, to znikoma ilość informacji o kobietach wynika z tego właśnie androcentrycznego nastawienia wczesnych autorów chrześcijańskich. Androcentrycznego, czyli takiego, w którym centrum świata jest mężczyzna, jego potrzeby, jego wrażliwość. Skoro w starożytności powszechnie uznawano, że wszystkie istotne funkcje polityczne, wojskowe, a nawet religijne sprawują mężczyźni, to ich sposób patrzenia, ich postrzeganie, jak twierdzą feministki, było traktowane jako naturalne. Nieważne zatem, co piszą ewangeliści. Są przecież z góry już spętani i ograniczeni patriarchalną, androcentryczną kulturą, z góry są zatem stronniczy. Są mężczyznami.

Jednak to nie ich jedyne ograniczenie. Piszą, by przekonać do chrześcijaństwa pogan, a konkretnie Rzymian. Piszą zatem w taki sposób, by ich zachęcić, by im pokazać, twierdzą autorki pism feministycznych, że nowa religia szanuje ich obyczaje i uznaje znaczenie rzymskiej rodziny. Pierwsi chrześcijanie, twierdzi się, szybko się zorientowali, że ich rzymscy pogańscy sąsiedzi wyjątkowo źle przyjmują religię, w której tak znaczące miejsce przyznano kobietom. Chrześcijanie chcieli się okazać bardziej rzymscy niż Rzymianie w zakresie kontroli, jaką sprawowali nad swymi rodzinami – pisała Karen L. King. Widzieli, jak ważna dla Rzymian jest rodzina i władza mężczyzn, mężów i ojców. Chcąc dotrzeć do pogan i zdobyć ich uznanie, musieli zgodzić się, by to, co najbardziej kontrowersyjne i co prowokowało największy opór, przestało kłuć w oczy.

SKANDAL ZBAWIENIA

Argument ten wydaje się jednak wyjątkowo miałki. Najbardziej skandaliczną wieścią, jaką chrześcijanie przynosili światu, było to, że ich Król królów, Syn Boży (tytuł, którym poganie powszechnie obdarzali władców i cesarzy), Zbawiciel i Pan, zginął na krzyżu jak niewolnik i złoczyńca wskutek wyroku wydanego ostatecznie przez rzymskiego urzędnika. Treść tego posłania była szokująca. Wielu poganom musiała wydawać się na pierwszy rzut oka czymś niedorzecznym, szalonym, godnym potępienia i odrzucenia. Gdyby zatem chrześcijanie, jak to dzisiaj wmawiają różnej maści ideologowie, naprawdę chcieli dostosować się do oczekiwań świata, przede wszystkim usunęliby ze swego przekazu to, co w nim najbardziej skandaliczne. A jednak to właśnie zostawili. Zostawili, mówiąc językiem św. Pawła, mądrość krzyża. I mimo to mieliby dla zyskania poklasku, dla zdobycia sympatii, dostosowywać się do innych obyczajów epoki i ograniczać w tym celu rolę kobiet? Niedorzeczne. Pogan zupełnie nie raziła i nie przeszkadzała im wizja kapłanek, kobiet, które pomagały, a nawet same sprawowały kult. W ich świecie roiło się od świątyń bogiń obsługiwanych przez kobiety.

Zgodnie zaś z tym, co utrzymują feministki, pierwsi chrześcijanie mieliby pozostawić to, co naprawdę niebywałe – śmierć na krzyżu Zbawiciela – i pominąć to, czym nikt specjalnie by się nie wzruszył – możliwość sprawowania kultu religijnego przez kobiety. Jeśli wziąć pod uwagę liczbę katedr obejmowanych na uniwersytetach, pozycję autorek, ich udział w licznych sympozjach i seminariach, ten sposób rozumowania rozprzestrzenia się i zdobywa coraz więcej zwolenników. Być może powodem jest to, że ideologia feministyczna dociera do ludzi, którzy już wcześniej ulegli sceptycyzmowi. Nie dałoby się inaczej wytłumaczyć jej sukcesów na wydziałach teologicznych i biblijnych. Sceptycyzm i krytycyzm, z jakim większość egzegetów podchodzi do świętych tekstów, sprawiły, że uniwersytety tak łatwo ulegają zdeterminowanym, ideologicznie zaangażowanym mniejszościom.

Paweł Lisicki

Fragment pochodzi z książki „Kto fałszuje Jezusa?” Pawła Lisickiego, wydawnictwo Esprit 2021