Na szczęście feminizm w Polsce nigdy nie miał dobrej passy, co oczywiście bardzo dobrze świadczy o Polkach. Pod koniec roku spotkał go jednak dodatkowy duży cios.

Media zaczęły huczeć o mniej znanej feministce, Katarzynie Bratkowskiej, z powodu odegranego przez nią makabrycznego spektaklu. Bratkowska zapowiedziała, że jest w ciąży i w Wigilię Bożego Narodzenia uśmierci swoje własne nienarodzone dziecko. Czy to nie było swego rodzaju naigrawanie się ze śmierci? Taki feministyczny wybór: narodzenie czy śmierć, z preferencją jednak opcji drugiej?

Ale to nie wszystko. Na śmierć feminizmu złożyły się wcześniej działania jednej z najbardziej znanych feministek, Wandy Nowickiej, która wniosła do sądu pozew przeciwko publicystce Joannie Najfeld. W 2011 r. sprawa się zakończyła i sąd w wyroku niekorzystnym dla Nowickiej opisał, że jej organizacja była wspierana finansowo przez producenta aparatury aborcyjnej (Ipas) oraz firmę farmaceutyczną produkującą antykoncepcję i środki poronne (Gedeon Richter). Wykazanie tych właśnie związków stało się dla mediów dość szokujące i nie mogło przysporzyć feminizmowi zwolenników. Od tego czasu publicyści mogli bez ryzyka pisać, że Wanda Nowicka była na liście płac przemysłu aborcyjnego i antykoncepcyjnego.

Prawda jest jednak taka, że feminizm był ideologią martwą, od kiedy zaczął głosić postulat uśmiercania dzieci nienarodzonych. I dlatego zresztą jego zwolennicy przejawiają często tendencje (auto)destrukcyjne. Dla przykładu, dla niefeministycznych kobiet „rozwiązanie” oznacza poród, urodzenie dziecka. Dla feministek „rozwiązaniem” jest aborcja, czyli jego śmierć. Zwolennicy feminizmu są więc lobbystami kary śmierci dla niewinnych i bezbronnych dzieci poczętych. Innymi słowy, są niczym innym jak siewcami śmierci. A kto sieje śmierć, śmierć zbierać będzie.

Natalia Dueholm