Kiedy czytam kolejne wywiady ze zwolenniczkami aborcji coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, jak bardzo odporne są te panie na wszelką wiedzę choćby biologiczną czy z zakresu embriologii. To, co naukowo dawno zostało ustalone, one w przepiękny sposób odrzucają. Oczywiście pod hasłem obiektywności naukowej, demokracji, a przede wszystkim praw kobiet. A w zasadzie prawa jednego – prawa do aborcji, czyli prawa do zabicia dziecka, które w kobiecie się rozwija. No bo czym jest aborcja? Zniszczeniem życia, które – gdyby pozwolono mu się w pełni rozwinąć – przyszłoby na świat jako noworodek. Ludzki noworodek.

Żeby nie być gołosłownym, wystarczy odwołać się do wywiadu z Krystyną Kacpurą, która po Wandzie Nowickiej przejęła schedę w Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. „W naszym kraju każda debata zaczyna się od ideologii. W przypadku aborcji, najpierw jest spór o to, kiedy zaczyna się ludzkie życie, a to jest indywidualna kwestia światopoglądowa” – przekonuje w „Codzienniku Feministycznym”. Chwileczkę? Co ma tu do roboty światopogląd? Nauka wie, kiedy rozpoczyna się nowe ludzkie życie i że jest to moment połączenia się komórki jajowej i plemnika. Na tę wiedzę tylko feministki są wyjątkowo impregnowane. „Nikomu nie przychodzi wtedy do głowy, że prawdziwym Holocaustem jest skazywanie kobiet na takie cierpienia. Tych tragicznych historii jest wiele: urodzenie dziecka, które umiera, donoszenie martwej ciąży…”. A to wszystko wina obrońców życia i tych lekarzy, którzy nie chcą przyczyniać się do zabijania dzieci, tylko chcą je leczyć i pomagać, nawet jeśli pomoc ta ograniczy się tylko albo aż do umożliwienia godnego odejścia. „Dzisiaj prawie nie istnieje dostęp do legalnego zabiegu przerywania ciąży. (…) Całe regiony podpisują klauzule sumienia. Nie tylko w województwie podkarpackim. Za chwilę może być tak, że nie znajdziemy już żadnego lekarza dokonującego legalnej aborcji” – ubolewa. Straszne. Może więc trzeba przy szpitalach zatrudnić katów, wówczas problem się rozwiąże.

Dlatego feministki przekonują, że obecna dyskusja o całkowitym zakazie aborcji to ostatni dzwonek dla nich, by bronić godności kobiet. „Zostałyśmy więc postawione pod ścianą i tak jest do tej pory. (…) Ta ustawa urąga demokratycznemu państwu. Nikogo do niczego nie zobowiązuje ani nie jest przestrzegana” – przekonuje szefowa Federacji. Urąga ponoć także kobietom, bo nie pozwala im zlikwidować dziecka: „Ciąża to kara za seks. Masz cierpieć i rodzić – to jest twoja rola”. Zawsze myślałam, że ciąża to stan fizjologiczny organizmu, dzięki któremu może rozwijać się dziecko. Co bym zrobiła bez feministek?

Dzięki rozmowie z Krystyną Kacpurą wiem już też, kto jest największym wrogiem kobiet. Bingo! Lekarze, którzy mają czelność przyznawać się do swojego katolicyzmu i być wiernym wyznawanym wartościom, z profesorem Chazanem na czele. To nic, że przyjął on tysiące dzieci, to nic, że prowadził bardzo wiele kobiet w ciąży, także tych, którym radzono (bo wbrew temu, co sugeruje p. Kacpura lekarze bardzo chętnie proponują aborcję o czym opowiada choćby Kaja Godek, przywołana zresztą także  wywiadzie z imienia i nazwiska jako przykład – a jakże – manipulacji).  „Chazan na ochronie życia poczętego zrobił niesamowitą karierę polityczną. Bo przecież ma na koncie 110 przeprowadzonych aborcji. Ale nagle się nawrócił i już „nie zabija”. Potem dziecko się rodzi, strasznie cierpi, matka w szoku, dziecko obandażowane, połowy głowy nie ma… Czy on zainteresował się tym życiem, które uratował? Czy chociaż raz przyszedł do tego szpitala? Urodziła, a teraz niech sobie radzi sama”. Cóż, prawda była taka, że akurat Profesor się zainteresował, oferował pomoc, która została odrzucona. Szkoda, że o tym fakcie p. Kacpura się nawet nie zająknęła. Zresztą w wywiadzie nie tylko w przypadku prof. Chazana szefowa Federy mija się z prawdą. Przywołuje choćby przypadek „Agaty” z Lublina, swego czasu rozdmuchana przez „Gazetę Wyborczą” (skąd ksiądz dowiedział się, że zgwałcona dziewczynka chce przerwać ciążę? (…) W niektórych szpitalach najwyraźniej nie obowiązuje także tajemnica lekarska). Gdyby wczytała się p. Kacpura w książkę „Anatomia manipulacji” Joanny Najfeld i Tomasza Terlikowskiego dowiedziałaby się, że wiedzę te miał od samej zainteresowanej. Ale po co trzymać się faktów.

Tradycyjnie pomyje wylewane są na głowy lekarzy, którzy odmawiają przepisywania antykoncepcji awaryjnej: „Tabletka awaryjna nie jest żadną tabletką aborcyjną. Nie ma działania wczesnoporonnego, tylko zapobiega zapłodnieniu (chyba ze kobieta zażyje ją po zapłodnieniu, ale to szczegół – MT). Ona nie działa, jeśli kobieta jest już w ciąży. Nie wykazuje również szkodliwego działania na płód. To sami lekarze posługują się terminem „tabletka wczesnoporonna” na określenie antykoncepcji doraźnej. Lekarze – katolicy. (…) Niedługo nawet spotkanie dwóch osób przeciwnej płci będzie stanowić potencjalną aborcję”. Błagam. I kto tu popada  w paranoję.

I jak na wywiad ze zwolenniczką aborcji przystało, pada mój ulubiony argument. „Dbamy o zarodki, tzw. dzieci poczęte, a nie o dzieci, które czekają na adopcję, z chorobą sierocą, lękami, które dla nikogo nie są ważne. Troska o dziecko kończy się po urodzeniu”. Litości. Ile razy można podawać przykłady, wskazywać konkretne instytucje, które pomagają takim dzieciom. Instytucje prowadzone przez Kościół czy zgromadzenia zakonne, a nie zwolenników zabijania. To kolejny element wiedzy, na którą walczący o „prawo do aborcji” są nad wyraz oporne. Ideologia jak widać skutecznie zaślepia.

Małgorzata Terlikowska