Publikujemy list nadesłany do Redakcji, dotyczący planowanej reformy szkolnictwa wyższego, zaproponowanej przez ministra nauki i szkolnictwa wyższego Jarosława Gowina. Poruszono w nim bardzo istotne problemy, jakich nowa reforma nie rozwiązuje, a planowana ''deregulacja'' - zdaniem autora - staje się w praktyce ''wielką regulacją'', biorąc pod uwagę gigantyczny rozmiar przygotowanych w resorcie przepisów, które nie dotykają w praktyce palących problemów polskiej nauki.

Deregulacja poprzez skrajną regulację

czyli

refleksje wokół projektu reformy min. J. Gowina (I).

 
''Podczas inauguracji roku akademickiego w toruńskiej Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej wicepremier Jarosław Gowin, minister nauki i szkolnictwa wyższego w wypowiedzi dla PAP powiedział m.in. : „Razem [z o. dr. Tadeuszem   Rydzykiem] formułujemy wspólny apel o to, żeby studentów uczelni niepublicznych przestać traktować jak obywateli drugiej kategorii. Nie rozumiem dlaczego, skoro ten sektor uczelni istnieje już od ćwierć wieku, jest to jedyna grupa dyskryminowanych studentów, którzy za studia stacjonarne, dzienne muszą płacić sami czy też płacą ich rodzice”.

Przyznać muszę, że z jednej strony to – jak sądzę - wyznanie wicepremiera zatrwożyło mnie, z drugiej jednak wyjaśniło wiele.
Zatrwożyło, bo nie mogę pojąć jak minister (który w latach minionych był przecież także rektorem uczelni niepublicznej) po blisko dwóch latach urzędowania „nie rozumie” dlaczego taki stan rzeczy trwa od początku istnienia uczelni niepublicznych.

Otóż od początku funkcjonowania uczelni niepublicznych problem ten był podnoszony przez większość tych podmiotów, a ostatecznie w 2005 roku kiedy uchwalono ustawę Prawo o szkolnictwie wyższym (POS), to znalazł się w niej przepis (art. 94 ust. 5), który stanowił podstawę do stworzenia rozwiązań finansujących studia stacjonarne w uczelniach niepublicznych z budżetu państwa. Tyle tylko, że realny skutek tego przepisu uzależniony był od wydania rozporządzenia, które sformułowałoby odpowiednie w tym zakresie rozwiązania. Od 2005 roku wszyscy kolejni ministrowie nauki i szkolnictwa wyższego konsekwentnie odmawiali wykonania tego ustawowego zobowiązania. I konsekwentnie żadna opozycja w tym okresie nie naciskała na żaden rząd i na żadnego ministra nauki i szkolnictwa wyższego, aby to ustawowe zobowiązanie zostało zrealizowane. Jarosław Gowin w latach 2005 – 2007 był senatorem, od 2007 roku jest cały czas posłem i nie wyobrażam sobie, aby jako osoba związana ze niepublicznym sektorem szkolnictwa wyższego o tym problemie nie wiedział.

Ponieważ jednak wszystkim sprawa ta najwyraźniej ciążyła, ostatecznie poprzedniczka min. Gowina, min. Lena Kolarska – Bobińska w ramach przeprowadzonej przez siebie „reformy” szkolnictwa wyższego w dniu 11 lipca 2014 roku doprowadziła do uchylenia przepisu art. 94 ust. 5 z tekstu POS. Ostatecznie z dniem 1 stycznia 2015 roku przepis ten przestał obowiązywać. Dzięki temu przynajmniej obecnemu ministrowi nikt już nie zarzuci, że nie wykonuje ustawowego obowiązku.

Co jednak istotniejsze, trudno uwierzyć w to, aby J. Gowin który był posłem w lipcu 2014 roku nie wiedział, że właśnie wtedy ostatecznie zostały wyeliminowane nawet te iluzoryczne podstawy ewentualnego zaprzestania dyskryminacji wszystkich młodych Polaków, którzy studiując na studiach stacjonarnych w uczelniach niepublicznych musieli ponosić z tego tytułu opłaty.
    
Więcej, nic nie stało na przeszkodzie, aby w ciągu minionych niemal dwóch lat przywrócić tę regulację do życia i stworzyć odpowiednie przepisy wykonawcze. Jeżeli nawet przyjąć, iż minister czekał z tym rozwiązaniem aby ująć je w przygotowanej przez siebie nowej regulacji, to jak wytłumaczyć, że przedstawiony właśnie kilkanaście dni temu projekt nowej regulacji, milczy w tym zakresie całkowicie.
    
Jeżeli jednak owo zadziwienie ministra Gowina w Toruniu traktować poważnie, a nie zakładam że było ono jakąś polityczną grą, to z drugiej strony ma ono wielką wartość. Z wypowiedzi tej wynika bowiem, że wicepremier przez niemal dwa lata pracy w resorcie, w tym przygotowywania - jak sam twierdzi - fundamentalnej reformy szkolnictwa wyższego nie zauważył tego problemu, a odkrył go dopiero podczas spotkania z o. dr. T. Rydzykiem (któremu skądinąd chwała, że zdołał zwrócić uwagę wicepremiera na tę sprawę). Zdarzenie to wyjaśnia w takim razie dlaczego zaprezentowany projekt ma taki kształt, że wicemarszałek R. Terlecki określił go mianem „Kudrycka tylko trochę gorzej”.
    
Pozwala to jednocześnie także ocenić, jaka była realna wartość prowadzonych przez min. Gowina „konsultacji ze środowiskiem akademickim”. Czy podczas nich nikt kto w nich uczestniczył nie sygnalizował tego problemu ? Aż trudno w to uwierzyć, no chyba że wśród owych przedstawicieli środowiska nie było żadnych przedstawicieli uczelni niepublicznych. A jeżeli byli i nie sygnalizowali, to powstaje pytanie jakie uczelnie niepubliczne i jakie środowiska z tym sektorem związane reprezentowali. A może sygnalizowali, ale siła ich argumentów jednak nie robiła na wicepremierze aż takiego wrażenia, jak siła argumentacji jakiej użyto w Toruniu. Powstaje jednak pytanie, ile podobnych „sygnałów” albo w ogóle nie dotarło do twórców projektu „reformy”, albo nie uzyskały odpowiedniego wsparcia, by znaleźć się w przedstawionej przez ministerstwo propozycji.
    
Niestety wczytując się w przedstawione przez resort propozycje zawartej w całej regulacji nie sposób oprzeć się wrażeniu, że mimo poprawnego zdiagnozowania pewnej części przyczyn tragicznego stanu dzisiejszego polskiego szkolnictwa wyższego, który wyraża się w kompromitujących Polskę pozycjach polskich uczelni wyższych w światowych rankingach, zaproponowane odpowiedzi oraz drogi do zmiany tego stanu rzeczy, są całkowicie nieadekwatne. Na tym miejscu wskażę na jeszcze jeden element, który ma dla sytuacji całego polskiego szkolnictwa wyższego i polskiej nauki szczególe znaczenie.

W ramach wchodzącej w drugą fazę obecnej ramy budżetowej Unii Europejskiej, państwa członkowskie przeznaczyły olbrzymie – w porównaniu z poprzednimi okresami – środki na finansowanie badań naukowych. Co istotne, jest to tendencja stała i w planowaniu kolejnej ramy finansowej panuje powszechna zgoda co do tego, aby ilość tych środków wzrosła jeszcze wyraźniej. Można powiedzieć, iż dla uczelni wyższych jako podstawowych beneficjentów tych środków oznacza to otwarcie naprawdę wielkich możliwości, często wykraczających poza możliwości budżetowe ich własnych państw.

Jak w tej perspektywie wygląda pozycja polskiej nauki? Jest to zagadnienie jeszcze bardziej kompromitujące niż pozycje polskich uczelni w światowych rankingach. Ilość grantów uzyskanych przez polskie podmioty w latach 2014-2016 w konkursach ERC – jak wskazuje uzasadnienie – wyniosła 6. Węgry w tym czasie otrzymały ich 15, zaś Hiszpania 165. Polskie podmioty nie tylko składają niewiele wniosków, ale jednocześnie tylko 2,5 % z nich odnosi sukces w konkursach. Jak podaje Ministerstwo, w latach 2014 – 2016 Polska składka do budżetu unijnego w obszarze badań naukowych przewyższyła otrzymane środki o 2,5 mld. zł. Tyle prze te trzy lata Polska dopłaciła do badań naukowych prowadzonych w innych krajach. Jak przewiduje ministerstwo, w całym okresie obecnej ramy finansowej dopłacimy do europejskich badań naukowych 7 mld. zł. czyli po 1 mld. zł. rocznie.
    
Problem ten dostrzeżono w ministerstwie, czego wyrazem jest zasygnalizowanie go w uzasadnieniu do projektu nowej ustawy. Można oczywiście dyskutować, czy z racji jego realnej wagi ilość miejsca jakie mu w tym uzasadnieniu przyczyn proponowanych zmian poświęcono jest odpowiednia. Gdyby zaproponowane rozwiązania tworzyły ramy prawne których konsekwencją mogłoby być szybkie odwrócenie tej opisanej wyżej, kompromitującej sytuacji, to można byłoby przejść nad tym do porządku dziennego. Niestety, co musi szczególnie boleć, projekt ustawy nie tylko nie odpowiada na ten problem, ale wręcz konserwuje stan rzeczy, którego rezultaty obserwujemy od kilku lat. Tym samym perspektywa wspierania przez państwo polskie nauki w innych krajach europejskich miliardami Euro, staje się niemal pewna.
    
Co ciekawe, w tym kontekście warto również zauważyć, że w ramach „szerokich konsultacji reformy”, nie dało się usłyszeć krzyku rozpaczy luminarzy z polskich uczelni publicznych, wołających o nowe rozwiązania dzięki którym mogliby oni skuteczniej pozyskiwać środki na badania naukowe z funduszy europejskich. O przyczynach braku zainteresowania tym problemem ze strony tzw. środowiska naukowego, szerzej będę pisał w innym tekście. Jest jednak wyjątkowo symptomatyczne, że tak naprawdę ten stan rzeczy właściwie nikomu nie przeszkadza, a kompletny brak aktywności dla odwrócenia tej tendencji ze strony resortu, nie wywołuje też żadnej reakcji ani ze strony Pani Premier, ani wicepremiera odpowiedzialnego za finanse państwa.   

O ile w przypadku pierwszego zagadnienia, dotyczącego zaprzestania dyskryminacji studentów uczelni niepublicznych rozwiązanie nie jest szczególnie skomplikowane i z łatwością mogłoby znaleźć się nawet w projekcie ustawy, o tyle kwestia druga, związana z faktycznym subsydiowaniem przez Polskę nauki w innych krajach, problem jest znacznie bardziej złożony. Ale ani jedna, ani druga kwestia nie znalazła zainteresowania resortu i próżno szukać narzędzi do rozwiązania tych problemów w projekcie nowej ustawy.

Wicepremier Gowin podkreślał w różnych wystąpieniach promujących projekt ustawy, iż realizuje ona główny jego cel, to jest swoistą deregulację obszaru nauki i szkolnictwa wyższego. W kolejnych tekstach wykażę, że wbrew tym zapowiedziom nowe propozycje zmierzają do jeszcze większego podporządkowania nauki i szkolnictwa wyższego władzy ministra i jego urzędników. Dotyczy to w pierwszym rzędzie sektora uczelni niepublicznych, które wskutek wdrożenia zaproponowanych rozwiązań zostaną po prostu systemowo rozniesione. Narzędzia które chce mieć w rękach minister zmierzają bowiem do praktycznego demontażu zdecydowanej większości tych uczelni. Ale jednocześnie instrumenty w które wyposaża nowa regulacja resort będą prowadzić do jeszcze głębszego podporządkowania ministrowi uczelnie publiczne, zwłaszcza te spoza grupy czołowych i największych uniwersytetów.

Symbolicznym wyrazem tej „deregulacji poprzez regulację” jest gigantyczny rozmiar przygotowanych w resorcie przepisów. Resort argumentował, że nowa regulacja uprości system prawny bowiem nowa ustawa obejmie regulacje zawarte dotychczas w czterech ustawach. Do czego doprowadziła ta specyficzna synteza ? Cztery obowiązujące obecnie ustawy to łącznie niewiele ponad 400 artykułów. Nowa ustawa to blisko 460 artykułów, ale do tego dochodzi jeszcze prawie 320 artykułów w ustawie wprowadzającej. Łącznie zatem prawie 800 artykułów – przepisów prawa – zastąpi obowiązujących dotychczas 400 artykułów. I to jest najlepsza ilustracja istoty tej „deregulacji”. Podkreślić trzeba zatem raz jeszcze, iż przywołane stwierdzenie wicemarszałka Sejmu prof. Ryszarda Terleckiego, zawierające krótką ocenę przedstawionego projektu, genialnie oddaje istotny sens projektu przedłożonego przez wicepremiera Jarosława Gowina, co konstatuję z najwyższym smutkiem.''

źr. mailbox/ fronda.pl

dane autora do wiadomości Redakcji