Choć Boże Narodzenie i Nowy Rok nieco odciągnął uwagę społeczności międzynarodowej od konfliktu białorusko-rosyjskiego, to jednak temat żądań wysuniętych przez Moskwę wobec Mińska został zaobserwowany. Świadczy o tym masa publikacji w światowych mediach. To co stało się z Krymem sprawia, że ​​polityka zagraniczna Rosji jest przedmiotem intensywnego zainteresowania. Zwłaszcza w sytuacji, gdy zagraża suwerenności innych państw.

Jednak jak dotąd, żadnej oficjalnej reakcji zachodniego świata na żądania Federacji Rosyjskiej wobec Białorusi praktycznie nie było, zauważa politolog Walery Karbalewicz w komentarzu dla Radia Svaboda. Jak pisze, powodem jest istnienie szeregu formalnych i rzeczywistych przeszkód.

Ostatnio tylko amerykańska dziennikarka Anne Applebaum, a prywatnie żona byłego szefa polskiej dyplomacji Radosława Sikorskiego opublikowała na łamach „The Washington Post” artykuł, w którym wyrzuca Zachodowi apatię w reakcji na plany Putina wobec Białorusi i ostrzega, że ​​będzie on musiał za tę powściągliwość zapłacić.

Po rewelacjach, jakie ujawnia w swojej książce mąż pani Applebaum, dotyczących propozycji rozbioru Ukrainy, którą Władimir Putin miał złożyć Donaldowi Tuskowi na 6 lat przed Majdanem, nasuwa się pytanie; a gdzie był ten Zachód, dlaczego nie reagował mając świadomość nadciągającego zagrożenia ze wschodu?? A może się nie zorientował? Czyżby ówczesny polski premier nie podzielił się z kanclerz Niemiec?

Tutaj, zauważa Walery Karbalewicz, chodzi o formalny aspekt sprawy: Białoruś nie apeluje o wsparcie do organizacji międzynarodowych lub poszczególnych krajów”. Jednak w jego opinii istnieje wiele innych powodów.

Po pierwsze, Zachód nie jest przygotowany na to, by zrekompensować Białorusi straty gospodarcze, jakie poniesie w wyniku konfliktu z Rosją. Doskonale rozumie to zarówno Mińsk, jak i zachodnie stolice. UE i USA mogą zaoferować białoruskiemu przywódcy wędkę, jemu zaś zależy wyłącznie na samej rybie” – pisze Walery Karbalewicz.

Po drugie, jak zwykle, wszystko znowu sprowadza się do problemu demokracji i praw człowieka.

Paradoks polega na tym, że każde poparcie dla Białorusi z Zachodu oznacza jednocześnie poparcie dla dyktatury Łukaszenki. I prawie niemożliwe jest oddzielenie jednego od drugiego”- uważa ekspert.

Po trzecie, istnieją pewne formalne powody prawne, które ograniczają międzynarodową reakcję. Rosja bowiem powołuje się na oficjalny Traktat o utworzeniu Państwa Związkowego, podpisany przez przywódców Białorusi i Federacji Rosyjskiej w 1999 roku.

Strona białoruska podpisała go dobrowolnie, zresztą była faktycznie jego inicjatorką. Moskwa niczego tutaj nie narusza i trudno jest ją obwiniać o łamanie prawa międzynarodowego”, podkreśla Karbalewicz.

Politolog zwraca także uwagę na sprzeczne zachowania samego przywódcy Białorusi. Z jednej strony Łukaszenka publicznie odrzucił ultimatum Moskwy, mówiąc, że nie odda niepodległości państwa za „baryłkę ropy”. Z drugiej strony twierdzi, że NIE jest przeciwny dalszemu budowaniu państwa związkowego na podstawie traktatu z 1999 roku.

Proponuje za to inny algorytm dla tego procesu – najpierw równe warunki ekonomiczne, a dopiero potem tworzenie wspólnych instytucji państwowych.

W rezultacie okazuje się, że poparcie Zachodu dla Białorusi będzie oznaczało poparcie dla białoruskiej opcji integracji. Ale kto by na Zachodzie był zainteresowany tymi niuansami? Można zająć stanowcze i aktywne stanowisko na poparcie białego lub czarnego, ale trudno oczekiwać walki o odcień szarości”- podsumowuje Walery Karbalevicz.

dam/kresy24.pl