Umowa gazowa pomiędzy Rosją i Chinami wzbudziła entuzjazm w wielu przeciwnikach zachodu w Polsce.  Według nich budowany jest nareszcie sojusz, który miałby się przeciwstawić NATO i dominacji USA na świecie. Jednak osoby, które bardziej orientują się w sprawach azjatyckich, zauważą, że wizja geostrategicznego sojuszu rosyjsko-chińskiego ma niewiele wspólnego z rzeczywistością.

Każdy specjalista od Chin potwierdzi, że kraj ten w swojej polityce, kieruje się przede wszystkim pragmatyzmem. Umowa podpisana w ubiegłym tygodniu w Pekinie tak naprawdę daje silniejszą pozycję Państwu Środka. Nie dość, że Chińczycy otrzymają gaz po cenie niższej niż wielu innych odbiorców Gazpromu, to jeszcze Rosja w będzie musiała ponieść poważne koszty związane z eksploatacją złóż i budową rurociągu. I chyba nikogo nie dziwi, że po raz kolejny Chiny wykorzystały sytuację do maksymalizacji swoich zysków, nie zaś do politycznych gier.

Państwo środka?

Chiny budzą olbrzymi podziw wśród wielu przedstawicieli polskiej prawicy. Dla wielu konserwatywnych liberałów ustrój chiński jest wzorem mariażu autorytaryzmu i wolnego rynku. Dla przeciwników USA i orientacji atlantyckiej Państwo Środka jest nadzieją na złamanie światowej dominacji Amerykanów. Zarówno jedni jak i drudzy popełniają w swoim rozumieniu wiele błędów.

To, że w Chinach panuje dziki kapitalizm słyszymy od dawna. To, że w połączeniu z autorytatywnymi rządami Partii Komunistycznej zapewnia on szybki wzrost gospodarczy, też słyszymy od dłuższego czasu. Tylko, że ten uproszczony obraz odbiega mocno od prawdy. Chiński system gospodarczy jest systemem mocno sprzęgnięty z państwem i partyjnym procesem decyzyjnym. Podział dóbr w momencie reform nastąpił według klucza nomenklaturowego (jak w Polsce w 1989 r.), nie zaś poprzez pierwotną akumulację kapitału. System bankowy i kredytowy jest silnie powiązany z państwem, co znacznie utrudnia proces ekonomicznej racjonalizacji inwestycji. Wzrost gospodarczy jest osiągany w dużym stopniu dzięki taniej sile roboczej, a tej Chiny mają pod dostatkiem, z powodu bardzo trudnej sytuacji mieszkańców wsi, związanej z brakiem bezpieczeństwa własności ziemi.

Również opinie o Chinach, jako o państwie, które przejmie z rąk Amerykanów dominacje na świecie, są tyle częste, co mocno przesadzone.  Sami Chińczycy wydają się nie palić do rywalizacji z USA. Ich penetracja w Afryce Ameryce Łacińskiej czy Azji ma charakter czysto biznesowy. Nie starają się budować nowych reżimów, opierają się tylko na starych. Nie podejmują zdecydowanego stanowiska w żadnym z konfliktów na świecie. Nie budują ścisłych sojuszy militarno-politycznych czy gospodarczych. Nie tworzą nawet ideologii mogącej przyciągnąć do Państwa Środka inne narody. Rozbudowują, co prawda armię, ale sami są świadomi ograniczeń w ekspansji wynikających chociażby z położenia geograficznego (od wschodu są zablokowani sojusznikami USA, od zachodu pustyniami i górami).

Harmonia zamiast dominacji

Rozmawiając o Chinach, jak i o całej Azji, trzeba brać pod uwagę kulturę. Wbrew twierdzeniom radykalnych liberałów, ma ona ogromne znaczenie. Jeśli spojrzy się na rozwój Japonii, Korei Południowej, Tajwanu, a teraz Chin, zauważy się ogromne podobieństwa. We wszystkich krajach mieliśmy do czynienia z bardzo zdyscyplinowanym społeczeństwem, będącym w stanie, w początkowej fazie rozwoju, pracować za naprawdę niski poziom wynagrodzenia.  We wszystkich mieliśmy od czynienia z kierunkową polityka państwa, opartą o protekcjonizm, planowanie gospodarcze, postawienie na wybrane sektory gospodarki i wykorzystanie inwestycji zagranicznych w sposób skoordynowany. W końcu we wszystkich mieliśmy do czynienia z silnym powiązaniem dominujących koncernów z władzą, i systemem bankowym działającym w oparciu o politykę w większym stopniu niż ekonomię.

Można zauważyć, że pewne szczególne predyspozycje wschodnich Azjatów zdecydowały o ich sukcesie gospodarczym. Wschodnioazjatyckie przywiązanie do harmonii ( w tym społecznej), szacunek dla hierarchii i kolektywistyczny sposób postrzegania rzeczywistości pozwolił im stworzyć szybko rozwijające się systemy gospodarcze. Japończycy, Koreańczycy czy Chińczycy łatwo podporządkowali się planowej polityce gospodarczej. A polityczni planiści w dużym stopniu kierując się odpowiedzialnością za kolektyw niż partykularyzmem czy ideologią, ukierunkowali swoje kraje na szybki rozwój gospodarczy oparty na rozwojowych sektorach.

Jednak wschodnioazjatycki model gospodarczy ma wbudowane spore zagrożenia. Najbardziej ujawniły się one w czasie bańki ekonomicznej w Japonii pod koniec lat 80-tych. Nietrafiona polityka inwestycyjna, niemająca ujścia w postaci naturalnych bankructw obecnych w rynkowej ekonomii, spowodowała całościowe załamanie giełdy japońskiej. Japończycy od tamtego czasu notują nikły rozwój gospodarczy i deflację. Japonia, której jeszcze w latach 80-tych bali się Amerykanie, przypomina trochę dzisiejsze Chiny. Być może Państwo Środka nie czeka taki kryzys, ale nie da się utrzymywać długookresowego rozwoju gospodarczego bez oparcia w indywidulanej przedsiębiorczości i mechanizmach rynkowych niezależnych od woli politycznej. Co zaskakujące, Japończycy ze stoickim spokojem przyjęli swoje problemy. Prawdą jest chyba stwierdzenie, że dla narodów wschodnioazjatyckich ważniejsza od dominacji światowej jest idea harmonii i równowagi. W końcu Chińczycy nie stworzyli nigdy ani uniwersalistycznej religii (jak Islam czy Chrześcijaństwo ), ani wielonarodowych imperiów jak Rzym czy wielka Brytania. I chyba nie ma co oczekiwać, że zmieni się to w XXI stuleciu.

Polska nie będzie chińska

Wielu prawicowych publicystów widzi w Chinach alternatywę dla modelu zachodniego modelu liberalnej demokracji. Jednak powinni oni się zastanowić, czy rzeczywiście azjatycki model rozwoju jest u nas realny do osiągnięcia. Powinni oni zrozumieć też, że w relacjach z Chinami, czy szerzej, ze wschodnią Azją, liczą się nie sentymenty czy geopolityczne wizje, ale interesy. To zakorzenienie polski w systemie atlantyckim, a nie fantasmagorie o udziale w euroazjatyckich sojuszac , jest najlepszą strategią dla Polski. I jeśli chcemy szukać przykłady państw do naśladowania, to możemy je znaleźć znacznie bliżej, jak chociażby Irlandia czy Izrael, które osiągnęły sukces bez odrzucania demokracji.

Bartosz Bartczak