Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa.

(2 Kor 12, 9)

Cierpienie będące dla człowieka ciężką próbą prowadzi do poszukiwania jego przyczyn. Najczęściej pyta on wówczas: "Dlaczego?". W odpowiedzi Starego Testamentu przeważnie padało stwierdzenie, że cierpienie jest karą za grzech - w każdym ludzkim cierpieniu ujawniałby się po prostu fakt konkretnego grzechu popełnionego przez cierpiącego z tego powodu człowieka. Jednakże już Stary Testament w Księdze Hioba wskazał, że taka odpowiedź jest zbyt uproszczona, ponieważ cierpią także niewinni ludzie. Wizerunek Boga tropiącego każdy ludzki występek, by za niego karać, okazuje się fałszywy: nie jest bowiem obrazem Boga (miłującego i miłosiernego Ojca), lecz policjanta.

Co prawda, wiele naszych cierpień jest konsekwencją grzechu, jednak nie należy mylić konsekwencji z karą. Jeśli na przykład włożę palec do ognia, to spowodowany tym ból będzie konsekwencją mojego czynu, a nie karą Bożą. I ta konsekwencja występuje w wielu ludzkich cierpieniach. Ale są też cierpienia, do których w żaden sposób się nie przyczyniliśmy. Nie wszystko możemy zrozumieć, gdy idzie o cierpienie i zło, bo w pewnym zakresie pozostają one tajemnicą - związaną także z faktem naszej stworzoności; jako stworzenia, nie jesteśmy doskonali, a więc nie przysługuje nam wymiar absolutu: po prostu nie jesteśmy bogami. Zło i grzech "zagnieździły" się między niedoskonałością ograniczonej natury a naszą wolną wolą źle użytą. ­Cierpienie można w znacznej mierze widzieć jako konsekwencję grzechu pierworodnego, który naruszył porządek istnienia i działania ludzkiej natury i świata, i mówić w związku z tym o cierpieniach jako "wybrykach natury" - wypadłej ze swych uporządkowanych torów, wypaczonej. Dlatego nie wolno sądzić, że wszelkie kataklizmy, trzęsienia ziemi itp. świadczą o braku działania Bożej Opatrzności. Jednym ze skutków pierwotnego, podstawowego i powszechnego odejścia człowieka od Boga jest wypaczenie natury. W jakiś sposób uczestniczy ona w grzechu człowieka i, podobnie jak on, potrzebuje uzdrowienia - choć do końca czasów będzie "jęczeć i wzdychać w bólach rodzenia" (por. Rz 8, 22), również dozna odrodzenia. Usunięcie zaś już teraz przez Boga dysharmonii, jaka zapanowała w świecie po grzechu, oznaczałoby przejście do czasów eschatycznych (ostatecznych). Póki jednak trwa ten świat, trwa jako wypaczony w swym działaniu. Opatrzność Boża daje jednak obietnicę (niewzruszoną pewność), że ten stan rzeczy ulegnie definitywnej przemianie (tak jak u zarania dziejów Opatrzność dała człowiekowi świat wraz z jego dobrami, by mógł w nim znaleźć wszystko, czego potrzebuje). On już jest przezwyciężony w Chrystusie i doznamy jego owoców, gdy nasze życie zostanie bez reszty zanurzone w Chrystusie, a z Nim w Bogu. Całe stworzenie skorzysta na tym powrocie człowieka do Boga.

Tak więc w zetknięciu z jakimkolwiek nieszczęściem i cierpieniem nie powinniśmy myśleć, że cierpienie to kara za grzech, ani przypuszczać, że Bóg nas opuścił. Sądzimy bowiem, że skoro widzi nas i nie tylko wie o naszym cierpieniu, ale zna na wylot jego ogrom, patrzy, jak się męczymy, a nie interweniuje, choć przecież mógłby, skoro jest wszechmocny, to widocznie nas opuścił. Podejrzewanie Boga zarówno o pragnienie zemsty za każdy grzech, jak i o obojętność wobec bólu, jest przyczyną wielu odejść od Niego, ateizmu. Tymczasem i to drugie podejrzenie jest bezpodstawne. Jak bowiem można zarzucać obojętność Temu, kto tak "umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne" (J 3, 16)? Dowodem na to, jak bardzo Bóg wzrusza się naszym cierpieniem i jak bardzo angażuje się w dzieło wyzwalania nas spod panowania wszelkiego zła - w tym cierpienia - są zranione skronie Chrystusa, przebite ręce, nogi i bok. Również Jego Krew wsiąknęła w tę nieludzką ziemię, ale wsiąknęła po to, by ją uzdrowić: "(...) w Jego ranach jest nasze zdrowie" (Iz 53, 5).

W cierpieniach i nieszczęściach, które dotykają bądź nas, bądź innych, nie pytajmy: "Czy Bóg ma serce?", gdyż wówczas to my jesteśmy pytani przez Boga o nasze serce, które mamy okazać innym w ich nieszczęściu. Bóg po to je nam dał, byśmy w Jego imieniu pochylali się z troską nad cierpiącymi. A gdzie jest Boże Serce? Wisi na krzyżu przebite włócznią, przebite z miłości do wszystkich cierpiących.

Bóg w Chrystusie dał nam najwyższy z możliwych dowód swej solidarności z nami w cierpieniu - i więcej niż solidarności, bo niepojętej wprost interwencji - odkupienia człowieka. Pełny triumf zwycięstwa Boga nad złem (w tym nad cierpieniem) objawi się i spełni na końcu czasów, ale już dziś Pan dodaje nam sił - swej łaski - byśmy Jego mocą pokonywali cierpienie i słabości. Gdy człowiek przejdzie zwycięsko przez cierpienia (w mocy Chrystusa), wówczas wzrasta i umacnia się w wielu wymiarach: charakteru, ­osobowości, człowieczeństwa, wiary, życia w Bogu. Nie oznacza to jednak, że Bóg specjalnie zsyła na nas cierpienia (On je jedynie dopuszcza, a to co innego), żeby doprowadzić nas do wspaniałych rzeczy - Bóg odrzuca bowiem w całej rozciągłości zasadę, że cel uświęca środki. On nam po prostu pomaga, byśmy spadające na nas nieszczęście wykorzystali dla własnego dobra, by ono nas nie tylko nie zmiażdżyło, jako ludzi i jako chrześcijan, ale by przyczyniło się do naszego uświęcenia. Na tym polega Jego miłosierne pochylenie się nad naszym cierpieniem. Ono i tak by nas spotkało - Bóg zaś daje nam szansę wzrostu przez nie, lecz to nie znaczy, że z tego powodu zsyła je na nas.

Bóg inspiruje nas do wzrastania także przez dobro, jakiego doświadczamy, tylko że gdy się nam dobrze wiedzie, rzadziej zwracamy się do Boga i mniej stawiamy Mu pytań. Nie pytamy wtedy na przykład: "Dlaczego spotyka nas tyle dobra, skoro inni cierpią?".

Nie znaczy to jednak, że człowiekowi nie wolno stawiać pytań w cierpieniu - jest słaby i musi się w bólu "wykrzyczeć". Jeśli hamujemy jego pytania, możemy doprowadzić do tego, że odejdzie i od nas, i od Boga. Jednakże po fazie buntu powinien nastąpić czas spokojnej refleksji - i wtedy dopiero możemy mu pomagać. Możemy mu przede wszystkim ukazywać wówczas cierpiącego Jezusa, który pokonał cierpienie i zło mocą swego Ducha. I nam posłał Ducha Pocieszyciela, byśmy nie załamali się w przeciwnościach, lecz jak On w mocy Ducha zmierzali ku ostatecznemu zwycięstwu. Powinniśmy próbować pomóc cierpiącemu bratu, ukazując mu tę prawdę, a resztę pozostawić jego wolności...

I tak jak nie można wypaczać obrazu Boga twierdzeniem, że tropi On każdy nasz grzech, by nas ukarać, podobnie nie można oczekiwać, że będzie interweniował w każdym naszym nieszczęściu - wówczas musiałby rzeczywiście już teraz nastać kres czasów związanych z cierpieniem i historia ziemska musiałaby przejść w eschatyczne dokonanie i spełnienie. Jeśli akceptujemy to, że cierpienie jest tajemnicą, nie starajmy się go do końca wyjaśnić. Nie próbujmy rozwikłać, dlaczego Bóg nie interweniuje we wszystkich poszczególnych nieszczęściach. Zaufajmy Mu - jeśli tego nie czyni, widać rachunek naszych nawet najbardziej dotkliwych nieszczęść w nieznany nam jeszcze, ale wspaniały, wyjątkowy sposób przewyższa to, co przygotował nam po nim Bóg. Jeśli On, który jest Miłością i Miłosierdziem, nadal dopuszcza - pomimo morza naszych doczesnych cierpień - do naszego istnienia, to dlatego że zna o wiele przewyższający je sens tego istnienia. On zna poranek wielkanocny każdego z nas i to, co po nim ma nastąpić. Cierpienie jest tajemnicą - zatem nie musimy rozumieć, dlaczego bilans tego rachunku nie może być sporządzony dzisiaj...

Danuta Mastalska, Gdy cierpienie mnie przerasta, Wydawnictwo SALWATOR, 2008 (fragment)