Nie mam nic przeciwko temu, że prawo wojenne starożytnego Izraela było równie okrutne jak u narodów ościennych. Ale w Księdze Jozuego bezpardonowe zabijanie pokonanych wrogów jest przedstawione jako nakazane przez Boga. Przeciw temu się buntuję. Bóg jest przecież Stwórcą wszystkich ludzi i zależy Mu na dobru wszystkich Iudzi, nie tylko jednego narodu. Co najwyżej starożytnym Izraelitom mogło się wydawać, że Bóg ich kocha przeciwko innym narodom.

Wyjdźmy od Pańskiego spostrzeżenia, że prawo wojenne starożytnego Izraela prawdopodobnie nie różniło się w swoim okrucieństwie od obyczajów narodów ościennych. Zachowała się kamienna inskrypcja Meszy, króla Moabu, z IX wieku przed Chr., gdzie chwali się on, że zmasakrował izraelskie miasto Ataroth: „Zabiłem wszystkich, siedem tysięcy mężów, chłopców, kobiet, dziewcząt i służebnic, ponieważ poświęciłem ich bogu Asztar—Kemosz”.

Wyciągnijmy zatem pierwszy wniosek wiary z tego faktu, że ówcześni Izraelici byli równie okrutni jak ludy okoliczne: Pan Bóg nie czekał z miłością do nich, aż przewyższą poziomem moralnym swoich sąsiadów. Ukochał ich takich, jakimi byli: moralnie nieokrzesanych, mało rozumiejących to, co duchowe. Ukochał ich i dopiero pod wpływem Jego miłości zaczęli się zmieniać na lepsze. Zresztą ukochał ich nie dla nich samych, ale dla wszystkich narodów: z nich, właśnie z nich, miał się narodzić Zbawiciel wszystkich narodów. Dlaczego właśnie z nich, a nie z jakiegoś innego narodu? Oczywiście, że mógłby się narodzić z każdego innego narodu, mógłby — gdyby chciał narodzić się również z Kananejczyków. Jednakże spodobało się Bogu, aby właśnie w tym narodzie przyszedł do wszystkich ludzi Zbawiciel świata.

Tę prawdę o Bożej miłości — że Bóg nie czeka z miłością, aż człowiek stanie się jej wart — starajmy się zauważać na co dzień. Przecież tak samo postępował Pan Jezus: okazywał swoją miłość nawet prostytutkom i celnikom, i ta miłość ich przemieniała. Ba, nawet na apostołów wybrał ludzi mało rozumiejących to, co Boże: cierpliwie ich kształtował na głosicieli Dobrej Nowiny, aż wreszcie zesłał na nich Ducha Świętego. W ten sam sposób okazuje nam swoją miłość dzisiaj. Okrucieństwo ludzkie nie jest zapewne dziś mniejsze niż dawniej, zmieniły się tylko jego formy. Jak ludzie przed wiekami, tak i my często nie jesteśmy świadomi naganności swoich okrucieństw. Dopiero jeśli otworzymy się na miłość Bożą, będzie nas ona przemieniać i przywracać naszym sercom kształt prawdziwie ludzki.

Tutaj ktoś może mi zarzucić: Ale przecież mordowanie ludów Kanaanu zostało w Starym Testamencie przedstawione jako wypełnianie woli Bożej! Otóż przypomnijmy sobie ogólne zasady czytania słowa Bożego. Pierwszym naszym obowiązkiem jest próbować dotrzeć do tego sensu, który chciał w tekście umieścić jego ludzki autor. Księga Jozuego powstała, jak wiadomo, najwcześniej na początku monarchii (XI wiek przed Chr.), a może nawet w czasach króla Jozjasza (VII wiek przed Chr.). Zatem pierwsi jej czytelnicy nie mogli odczytać w niej zachęty do mordowania innych narodów. Owszem, z wewnętrzną aprobatą czytali o krwawym podboju Kanaanu, ale była to już dla nich historia. Proszę sobie uważnie przeczytać cały ten fragment od szóstego do dwunastego rozdziału Księgi Jozuego, a nie będzie Pan miał wątpliwości, że głównym jego przesłaniem jest prawda, iż sam Bóg był Wodzem, wprowadzającym swój lud do ziemi obiecanej. To, że prawda ta została wyrażona w kategoriach ówczesnej — dopiero kiełkującej ku duchowi Ewangelii — mentalności, powinno nas pobudzać raczej do dziękczynienia niż do buntu przeciw słowu Bożemu: bo oto mamy jeszcze jedno świadectwo, że Pan Bóg schodzi w proch naszej skażonej grzechem ziemi, aby nas podnosić ku sobie.

Powyższe spojrzenie dotyczy historycznej warstwy tekstu biblijnego: już w niej znajdują się interpretacje religijne, na które zwróciliśmy uwagę. Jednak chrześcijanin czyta przecież Stary Testament już w duchu Ewangelii. Wydarzenia z czasów wchodzenia ludu Bożego do ziemi Kanaan są jedynie niedoskonałym obrazem rzeczy przyszłych: wejścia do ziemi łaski Chrystusowej, a ostatecznie — do ziemi obiecanej życia wiecznego. Bóg jest naszym Wodzem przede wszystkim w tym zwycięskim pochodzie. Toteż w klątwie na ludy Kanaanu Ojcowie Kościoła dopatrywali się klątwy na nasze grzechy: ta klątwa jest nieodwołalnie słuszna. Mowy nie ma o wejściu do ziemi obiecanej, jeśli tej klątwy nie będziemy się starali wypełnić do końca. I choćby nasze grzechy i jakiekolwiek ciemne siły były siedmiokrotnie potężniejsze od naszego dobra, przecież za sprawą takiego Wodza niewątpliwie zwyciężymy.

Ludy Kanaanu są w Starym Testamencie uosobieniem najcięższego odstępstwa ku bałwochwalstwu. Stąd prorocy często nawiązywali do ich losu, aby grozić Izraelitom, że podzielą go, jeśli będą niewierni Bogu. Wyludnienie, według proroków, jest konieczną karą za społeczne odstępstwo od Boga: „Runą miasta wyludnione i domy będą bez ludzi, a pola zostaną pustkowiem. Pan wyrzuci ludzi daleko, tak że zwiększy się pustka wewnątrz kraju. A jeśli jeszcze dziesiąta część [ludności] zostanie, to i ona powtórnie ulegnie zniszczeniu — jak terebint lub dąb, z których pień tylko zostaje po zwaleniu. Pniem jego jest święte nasienie” (Iz 6,11—13; por. 64,9—11). Zauważmy to ostatnie zdanie, bo mówi ono o ocalonej reszcie ludu, którą — w ostatecznym wymiarze — jest sam Chrystus, Syn Boży.

„Spoglądam, a oto nie ma człowieka — biada prorok Jeremiasz — ptactwo niebieskie wszystko odleciało. Spoglądam, a oto kraj żyzny — pustkowiem i wszystkie jego miasta zburzone przez Pana, przez Jego gniew srogi. Bo tak mówi Pan: «Pustkowiem się stanie kraj cały, choć nie dokonam pełnej zagłady»” (Jr 4,25—27; por. Lm 1,4). Sam Pan Jezus używał tej groźby, że za niewierność Bogu czeka nas wyludnienie: „Oto wasz dom zostanie wam pusty” (Mt 23,38). Niekoniecznie (choć również) chodzi tu o wyludnienie biologiczne, bardziej o to wyludnienie, o którym wspomina Księga Syracha: „Lepiej umrzeć bezdzietnym niż mieć dzieci bezbożne. Przez jednego mądrego miasta się zaludnią, a pokolenie żyjących bez Prawa zmarnieje” (16,3n).

Podsumujmy powyższe refleksje: Jeden Bóg wie, jaki jest los ostateczny tamtych Kananejczyków, którzy zginęli w czasach Jozuego. W Piśmie Świętym stali się oni symbolem odstępstwa i kary za nie. My natomiast bardzo zważajmy, aby przekleństwo, które spadło na nich w sferze symbolicznej, nie spotkało nas w wymiarze ostatecznym.

Ostatecznie problem ludów kananejskich rozwiązany został w Ewangelii. Jeden Kananejczyk znalazł się nawet w gronie dwunastu apostołów, mianowicie Szymon (por. Mt 10,4 i Mk 3,18 — szkoda, że w Biblii Tysiąclecia nazywa się go Szymonem Gorliwym, podczas gdy tak jest on nazwany jedynie w Ewangelii św. Łukasza 6,5).

Zatrzymajmy się dłużej nad spotkaniem Chrystusa Pana z Kananejką (por. Mt 15,21—28). Najpierw Pan Jezus dobitnie przypomina starotestamentalne przeciwstawienie ludu Bożego i Kananejczyków: „Jestem powołany tylko do owiec, które zginęły z domu Izraela”. Przypomina nawet, że jest to lud przeklęty: „Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom i rzucić psom”. Kananejka przeszła jednak zwycięsko przez tę próbę, której poddał ją Pan Jezus, jej wiara nie załamała się. Toteż usłyszała słowo największej pochwały, jaką na ziemi można otrzymać od Chrystusa: „O niewiasto, wielka jest twoja wiara!”

Nie możemy więc już mieć żadnej wątpliwości, że Chrystus przyszedł zbawić wszystkie narody. Nawet zdawałoby się przeklętych przez Boga Kananejczyków.

O. Jacek Salij OP

dam/opoka.org.pl