Federacja Rosyjska robi, po agresji na Krym i Donbas, dosłownie wszystko, aby zneutralizować „Zachód” i nie dopuścić do jeszcze większej izolacji swojego kraju. Faktem jest, ze stosunki rosyjsko-unijne oraz rosyjsko-amerykańskie znalazły się na największym zakręcie od finalnego okresu „zimnej wojny” znaczonego sowiecką agresją na Afganistan w 1979 roku oraz stanem wojennym w Polsce w 1981 roku.

„Front zachodni” Kremla

Warto prześledzić repertuar zagrywek Moskwy, których celem jest „obłaskawienie” instytucji międzynarodowych, zachodnich państw i rządów oraz pozyskanie dla swoich celów nawet niewielkich środowisk politycznych w krajach członkowskich UE. Mamy tutaj do czynienia z niewątpliwą medialno-gospodarczo-polityczną ofensywą Rosji. Ciekawe, ze Kreml nie skupia wszystkich sił na jednym ‒zachodnim – froncie, ale stara się atakować na kilku kierunkach. Właśnie, niestety, odnosi sukcesy na Kaukazie Południowym, o czym miałem się okazji naocznie przekonać w ciągu moich pięciu wizyt w tym regionie w ostatnim półroczu. Skądinąd nie chce mi się wierzyć, że demonstracje w Erywaniu nie były przynajmniej w jakiejś mierze inspirowane, a na pewno wykorzystywane przez Rosjan. Czy to nie znamienne, że rozpoczęły się akurat w czasie, gdy Armenia – dość rozpaczliwie szamocząca się między Wschodem a Zachodem – próbowała po raz kolejny podjąć rozmowy z Unią Europejską w celu podpisania umowy o współpracy – oczywiście już innej niż Umowa Stowarzyszeniowa odrzucona przez nią w sierpniu 2013 roku. Niektórzy eksperci interpretują owe protesty, których organizatorzy starannie unikali antyrosyjskich akcentów jako rosyjską presję na prezydenta Serża Sarkisjana: „rozmawiasz z Brukselą – to masz!”. Moskwa od dziesięcioleci gra kartą opozycji, nawet w państwach, które znajdują się w jej orbicie wpływów politycznych, gospodarczych czy militarnych (a takim krajem jest właśnie Armenia). Pisałem o tym w poprzednim artykule z cyklu Geopolityka Polska, który okazał się w „Gazecie Polskiej” z dnia 1 lipca.

Oczywiście jednak tym głównym frontem neutralizacji „elementów antyrosyjskich”, trawestując określenie z czasów ZSRS o „elementach antysowieckich” jest Zachód, a zwłaszcza Europa.

Odrębnym zagadnieniem jest neutralizowanie środowisk politycznych i biznesowych z USA. Amerykański reset się skończył. Podczas drugiej kadencji Obamy, odarty z naiwnych złudzeń, lokator Białego Domu zaostrzył kurs wobec lokatora Kremla, który tyle razy go oszukał. Zresztą nawet, gdyby Putin dotrzymywał słowa danego USA w kwestii irańskiej czy bliskowschodniej, należy zauważyć, że po prostu politycznym interesem Waszyngtonu jest teraz ograniczanie wpływów Rosji. W związku z tym Moskwa przystosowuje do tego swoją, dość akurat subtelną, taktykę. Eksponuje się, kanałami dyplomatycznymi, wspólne zagrożenie ze strony islamskiego terroryzmu (Putin gra, jak kiedyś, kartą Czeczenii w czym pomogło mu dwóch braci Carnajewów, którzy dokonali zamachów na trasie maratonu w Bostonie). Nawet, co jest już karkołomne, eksponuje się wobec strony amerykańskiej zagrożenie ze stron Chin, co jest o tyle ryzykowne dla Moskwy, że jej relacje z Pekinem są w ostatnich latach wyraźnie bliższe niż stosunki chińsko-amerykańskie.

Rosyjskie kontrakty, rosyjskie etaty…

Wszakże najbardziej spektakularne są działania służb (oczywiście nie tylko dyplomatycznych) Federacji Rosyjskiej w samej Europie. Divide et impera, kij i marchewka – tak w skrócie można by określić stare-nowe metody ludzi Kremla. Z jednej strony podlewają finansową konewką prorosyjskie lobby w Europe Zachodniej, z drugiej straszą: destabilizacją, wojną, utratą rynków finansowych i rynków zbytu. Każda wpływowa grupa w europejskiej rodzinie politycznej ma inne rosyjskie przesłanie. Politykom grozi się, że zimno-wojenne nastroje i „podkręcanie” przez „partię jastrzębi” na Zachodzie konfliktu wokół Krymu czy Donbasu może odebrać głosy partiom rządzącym w sytuacji, gdy pacyfistyczny elektorat wojny nie chce. Jeszcze szerszy elektorat „izolacjonistyczny” chce , aby władze ich krajów zajęły się nimi, a nie odległym Wschodem, Ukrainą, wojną. Takie nastroje Moskwa podgrzewa w swoich mediach anglojęzycznych, ale też „kupuje” przychylność niektórych zachodnioeuropejskich środków masowego przekazu. Chętnie bym przeczytał analizę nawet nie tyle dotycząca lunchów, dinnerów czy prezentów dla redaktorów naczelnych mediów na Starym Kontynencie, goszczonych czy nagradzanych przez stronę rosyjską, ale tę pokazującą reklamę, zamieszczaną bądź przez wprost rosyjskie firmy i korporacje, bądź te pozornie zachodnie (choćby w Czechach, na Cyprze, ale też Łotwie czy Austrii), które mają jednak kapitał rosyjski i grają dla Kremla.

Równolegle następuje „kuszenie” zachodnich firm, często związanych z państwami zachodnimi, przez nich wspieranymi, pośrednio lub wprost (jak w Wielkiej Brytanii) finansującymi kampanie partii i polityków i będącymi dla tych drugich przystanią w przerwie politycznej kariery lub wręcz polityczną emeryturą. Moskwa, dopuszczając zachodnie korporacje do robienia interesów na swoim, olbrzymim rynku 150 milionów konsumentów, ma gigantyczną marchewkę, ale utrata już zaplanowanych lub dotychczasowych zysków to już doprawdy nie kij, ale kij bejsbolowy.

Dodajmy do tego fantastyczną umiejętność zatrudniania dawnych wrogów. Jakże umiejętnie Kreml zneutralizował szwedzkich i fińskich przeciwników Nord Streamu, dla których podnoszone przez nich względy ekologiczne nagle przestały być ważne: Rosja wykazała bowiem olbrzymią empatię dla indywidualnych potrzeb tychże parlamentarzystów czy lokalnych polityków… A ostatnie zatrudnienie przez rosyjską firmę jednego z dwóch ojców Partnerstwa Wschodniego, byłego szefa MSZ Szwecji (i byłego premiera) Carla Bildta jest kolejnym spektakularnym dowodem neutralizacji przeciwników poprzez wzięcie ich na etat…

To tylko przykłady, jak Rosja chce uciec od najgorszego dla niej scenariusza: ekonomiczno-politycznej konfrontacji z szeroko rozumianym Zachodem.

Ryszard Czarnecki

tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej” (15.07.2015)