Jak wygląda świat za Spiżowa Bramą? Odpowiedź na to pytanie z pewnością chciałoby poznać wielu z nas. Rąbka tajemnicy odsłonić postanowił John Thavis, dziennikarz, pisarz, watykanista (przez prawie trzydzieści lat, 1983 – 2012, szef biura największej i najstarszej agencji prasowej specjalizującej się w tematyce religijnej - Catholic News Service) na kartach książki "Dziennik watykański. Władza, ludzie, polityka." Wydawnictwo Znak zachęcając do sięgnięcia po lekturę pisze: "John Thavis wie więcej o tajemnicach Watykanu niż Don Brown, a o skandalach dowiaduje się szybciej niż sam papież."

Zawiedzie się jednak ten kto w „Dzienniku watykańskim” ma zamiar odnaleźć historię niczym z filmu grozy, ukrywane przed światem w obawie przed wychucham skandalu, który mógłby zniszczyć Kościół. Po przeczytaniu książki dochodzimy do wniosku, że wydawcę porównującego Thavis’a do Brown’a poniosła wyobraźnia. "Pokutujący w naszych umysłach obraz Stolicy Apostolskiej - pisze w wstępie watykanista- to w większości mit. Zarówno serwisy informacyjne, jak i przemysł rozrywkowy przedstawiają ją jako instytucjonalnego molocha - monumentalnego, potężnego i spowitego aurą tajemnicy; działającą sprawinie maszynerię po kryjomu zaprowadzającą swój porządek na całym świecie zawiadywaną przez przywódców rutyniarzy." Dlaczego tak jest? Być może dlatego, że tylko taki obraz Watykanu przyciąga uwagę opinii publicznej. Thavis, nie ulegając tej presji, pisze "prawdziwy Watykan to miejsce..."; "w prawdziwym Watykanie decyzja..."; "w prawdziwym Watykanie bywa..."; "w prawdziwym Watykanie Paolo Gabriele bynajmniej nie jest wyjątkiem..." Thavis od pierwszych zdań "Dziennika watykańskiego" oczyszcza najgłośniejsze "afery" najmniejszego państwa świata z faktów medialnych przedstawiając je czytelnikowi takimi jakimi, według niego, były naprawdę. Według autora „Dziennik watykański” jest "rzetelną kroniką pewnego wycinka czasów w tym najdziwniejszym ze światów." W to zapewnienie czytelnik może uwierzyć, albo nie.

Dym

W innym miejscu Thavis przekonuje czytelnika, że dziennik jest "dokumentem, nie wytworem wyobraźni." To zapewnienie w czasie czytania książki przyda się. W pierwszym rozdziale watykaniesta opisuje m.in. problemy z… dymem unoszącym się w czasie konklawe z komina Kaplicy Sykstyńskiej w 1978 roku. Stacja NBC "źle zinterpretowała wynik konklawe. Ogłosiwszy biały dym, NBC przez pół godziny filmowała pusty balkon, na którym nikt się nie pojawił. Zanim stacja przyznała się do pomyłki, plac Świętego Piotra zdążył niemal opustoszeć." Jak się okazuje w czasie konklawe problem mogą mieć także kardynałowie i to z piecykiem żeliwnym w Kaplicy Sykstyńskiej. "Z powodu złego ciągu w kominie czarny dym wypełnił Kaplicę Sykstyńską i kardynałowie wypadli z niej, krztusząc się i kaszląc." W 2005 roku choć nie było aż tak dramatycznie to i tak nie obyło się bez dymu w Kaplicy Sykstyńskiej i dodatkowego problemu. "Ilekroć otwierano piecyk, żeby wrzucić kolejne głosy i notatki, do wnętrza pomieszczenia wdzierały się kłęby czarnego dymu. Natomiast pojemniki z chemikaliami spalone w drugim piecyku nie chciały się zapalić, przez co dym wydobywający się z komina był ciemniejszy, niż powinien".

Sprawa nie została zapomniana w chwili gdy świat poznał nowego wybranego papieża. Doczekała się komentarzy. "Wszyscy kardynałowie wypowiadający się później na ten temat mieli w zanadrzu mnóstwo dobrych rad: kiedy należało włożyć do piecyka chemikaliami; ile powietrza należało wpuścić do żeliwnego piecyka (...) Zakrawało to na rozmowy mężczyzn zgromadzonych przy grillu i rozważających subtelności opiekania na ruszcie."

Dla milionów katolików na całym świecie, szczególnie w ostatnich latach, wybór nowego papieża to czas niezwykle istotny. Kto może stara się udać do Wiecznego Miasta, inni uważnie śledzą w mediach wszelki informacje płynące z Rzymu. A Włosi? "Włosi postrzegali takie chwile raczej w kategoriach teatru niż historii tworzącej się na oczach wszystkich i jeśli dym z białego zmieniał się w czarny, ich zdaniem przydawało to tylko dramatyzmu spektaklowi niczego nie ujmując ich wiarygodności" - relacjonuje wieloletni rzymski korespondent.

[koniec_strony]

Bractwo

John Thavis w swojej dziennikarskiej karierze odbył niezliczoną ilość nieformalnych rozmów i zakulisowych spotkań z prominentni przedstawicielami Stolicy Apostolskiej. Dlatego też dziennik, który po latach pracy dziennikarz postanowił wydać nie mógł się ograniczyć jedynie do humorystycznych historii. W takim przypadku byłaby to jedynie książeczka z serii "Kwiatki Watykanu", a nie poważną lekturą. Jeden z rozdziałów dziennikarz zatytułowanym zabawnie i równocześnie intrygująco: "Zabawa w kotka i myszkę." O co chodzi? O Bractwo Kapłańskie Piusa X. Zagadnienie interesujące jednych i nie do końca zrozumiałe dla innych. A "ponieważ pisanie o zagadnieniach teologicznych, które podzieliły Kościół w wyniku II soboru watykańskiego gwarantowało klapę sprzedaży każdego tytułu prasowego, reporterzy szukali czegoś bardziej zrozumiałego, na czym mogliby się skupić." Poszukiwany temat znalazł się w momencie kiedy wyszło na jaw, że bp Bernard Fellay poprosił papieża o przywrócenie liturgii trydenckiej, a Benedykt XVI rozważał na poważnie taką możliwość.

Bp Bernard Fellay i ks. Franz Schmidberger spotkali się z Benedyktem XVI pod koniec sierpnia 2005 roku w Castel Gandolfo. "Właściwie obydwaj mężczyźni żywili mieszane uczucia w związku z tą wizytą. Poprosili o audiencję, by dać wyraz dobrej woli wobec nowego papieża. Fellay wszelako nie zamierzał o nic prosić. Wydawało mu się, że będzie mógł negocjować z pozycji siły - przemawiały za nim liczby: liczba wiernych i liczba nowych powołań, a także siła wiary wśród lefebrystów - skoro (przynajmniej jego zdaniem) Benedykt XVI najbardziej ze wszystkich pragnął pojednania z lefebrystami i zamknięcia bolesnego rozdziału w historii Kościoła. Uważał, że papież wykazuje zrozumienie ich stanowiska w kwestiach liturgicznych. Co jednak z resztą posoborowych zmian w Kościele? I już podjętym działaniem przeciwko bractwu?" - pyta Thavis. W 1988 roku arcybiskup Lefebvre stanął na krawędzi schizmy. Jan Paweł II poprosił wówczas kard. Josepha Ratzingera, aby podjął próbę zatrzymania Lefebvre'a i jego zwolenników w łonie Kościoła. Kard. Ratzinger, ku swojemu rozczarowaniu, stwierdził, że potępiają oni wszystkie nauki II soboru watykańskiego. "Jeśli przyjąć, że sobór otwiera Kościół na świat, lefebrystom zależało na ponownym zatrzaśnięciu drzwi. Postrzegali oni zarówno sobór, jak i działania podjęte w jego wyniku za długotrwałą i przysparzającą bólu zdradę wiary" - charakteryzuje sytuację watykanista.

Pod koniec 2009 roku Watykan ogłosił, że przystępuje do oficjalnych rozmów z Bractwem Kapłańskim Piusa X z nadzieją na pełne pojednanie. "Wyczerpawszy możliwość dialogu, w 2012 roku Watykan zaproponował uznanie Bractwa Kapłańskiego Piusa X prałaturę personalną pod warunkiem, że Fellay podpisze <preambułę doktrynalną>, zgodną z głównymi naukami Kościoła".

Podsumowując sprawę Thavis pisze: "Z mojego punktu widzenia wyglądało to tak, jakby Bractwo Kapłańskie Piusa X zostało wyrolowane na szachownicy polityki kościelnej, dając się wciągnąć w spór, którego nie miało szansy wygrać. Gdyby lefebryści przyjęli propozycję Watykanu i wrócili na łono Kościoła, musieliby zrezygnować z ekstremalnych poglądów i stonować retorykę. W konsekwencji zanikłaby ich prorocka rola - jako oficjalnie uznana mniejszość przestaliby przewodzić naprawie Kościoła, a zmieniliby się w getto tradycjonalistów. W dodatku zastały podkopane ich fundamenty: Benedykt XVI umiejętnie wyciągnął rękę do młodych konserwatywnych katolików, których zadowoliło odzyskanie mszy trydenckiej" - czytamy w pamiętniku.

"Dziennik watykański" to subiektywny opis zdarzeń jakich świadkiem był John Thavis. To oczywiście nie musi stać w sprzeczności z zapowiedzią dziennikarza, że "niniejsza książka jest dokumentem, nie wytworem wyobraźni." Watykan w wyobraźni wielu pielgrzymów udających się do grobu św. Piotra i św. Jana Pawła II może jawić się jako nienagannie zarządzana twierdza. Inaczej widzi to Thavis. „Watykan tylko teoretycznie działa w oparciu o odgórną władzę, w rzeczywistości zaś stanowi zbiór dykasterii, grup i jednostek zaledwie luźno powiązanych poczuciem wspólnej misji i pozbawionych kompleksowego przywództwa oraz ścisłego dozoru. Musze przyznać, że na ogół mi to odpowiada. Podoba mi się, że urzędnicy chlapią ozorem wtedy, gdy nie powinni, i że dokumenty wyciekają, dzięki czemu Watykan jest naznaczony zwykłymi człowieczymi zaletami i przywarami zamiast wyłącznie nieludzką efektywnością.”

„Dziennik watykański. Władza, ludzie, pieniądze” watro przeczytać, by przekonać się, że ten „najdziwniejszy ze światów” ma wiele z normalności.

Agata Bruchwald

„Dziennik watykański. Władza, ludzie, pieniądze”, John Thavis, Wydawnictwo Znak, Kraków 2015