Paweł Chmielewski, portal Fronda.pl: Łukaszenka cały czas podkreśla, że buduje suwerenność Białorusi, obawiając się dominacji Rosji. To mu się udaje?

Andrzej Talaga: Białoruś prowadzi bardzo dziwną politykę. Z jednej strony jest to polityka rzeczywiście prorosyjska, ścisłego związku gospodarczego, wojskowego i politycznego z Rosją. Z drugiej strony to jednak polityka dość od Rosji niezależna, trzymająca Białoruś jako państwo w całości. Mińsk podejmuje tu wiele konkretnych działań.

Na przykład?

Przykładowo Łukaszenka przeprowadził wielką reformę w armii białoruskiej, odsuwając wszystkich wykształconych w Rosji oficerów wyższych stopni z wyższych stanowisk. Bardzo pilnie tropił też w służbach specjalnych tych, którzy pracowali tam dla Moskwy, a nie dla niego. To samo zrobił w administracji. Zadbał, żeby realna władza była w jego rękach, a nie w rękach Rosji. Tak, żeby Moskwa wszystkie swoje interesy na Białorusi realizowała wyłącznie przez niego, a nie na przykład przez struktury średniego szczebla, co bardzo łatwo wysadziłoby jego władzę w powietrze, bez formalnego odsuwania go od rządów. Łukaszenka tego pilnuje i trzeba przyznać, że ma faktyczną suwerenność od Rosji. Władza rzeczywiście spoczywa w jego rękach.

Są w relacjach z Rosją trudności gospodarcze, które mogą kierować Mińsk bardziej na Zachód?

Łukaszenka jest pragmatykiem. Jeżeli ma korzyści ze współpracy z Rosją, to będzie współpracował. Jeśli ich nie będzie miał, współpracował nie będzie. Łukaszenka czerpał ogromne pieniądze z nielegalnego sprzedawania przerobionych surowców energetycznych. Kupował od Rosjan ropę po obniżonej cenie, potem ją rafinował i z ogromną marżą sprzedawał dalej, co dawało budżetowi potężne przychody. Rosjanie bardzo się na to burzyli i w końcu ten proceder ukrócili. Obecnie trwa wojna handlowa z Białorusią o przemycanie przez ten kraj towarów embargowanych. Jest nawet słynne powiedzenie: „Jaka jest najlepsza szynka parmeńska? Z Białorusi”. Znaczy to, że wszystkie towary objęte embargiem dość swobodnie wpływają na rynek rosyjski przez Białoruś, oczywiście z białoruskimi metkami. To, oczywiście, boli Moskwę, bo unieskutecznia embargo, ale Łukaszenka niewiele się tym przejmuje – i dopóki Rosja nie stosuje poważnych sankcji politycznych lub handlowych, to taką politykę prowadzi.

Białoruś chciałaby też uwolnić się od zależności energetycznej. Trwa właśnie kolejny spór o dostawy ropy. Łukaszenka może coś tu ugrać?

Jeśli chodzi o surowce energetyczne na potrzeby runku wewnętrznego, to Mińsk już raz próbował się uniezależnić i pokazać Rosji, że są też inni dostawcy. Łukaszenka miał pomysł kupowania ropy w Wenezueli, a następnie pompowania jej na Białoruś przez porty, na przykład na Litwie. To nie wypaliło i był to bardziej pokaz niż rzeczywista możliwość. Żeby transportować ropę i gaz trzeba mieć rurociągi – i pod tym względem Białoruś jest całkowicie zależna od Moskwy, bo jedyne realne połączenia, które pozwolą zaopatrzyć rynek wewnętrzny, biegną w kierunku Rosji. Więc taka niezależność jest niemożliwa. Gra, pokazywanie Rosjanom od czasu do czasu pazurków, szukanie innych dostawców – jak najbardziej tak. Łukaszenka z całą pewnością byłby zainteresowany dywersyfikacją surowców energetycznych, gdyby to tylko było możliwe. Miałby wówczas większe pole manewru. Może być z Rosją, ale jak będzie źle – to nie być. Mińsk cały czas całkowicie poważnie liczy się z wariantem ukraińskim na Białorusi. To znaczy, że gdyby te relacje i gdyby Rosja tego chciała, to może próbować całe wschodnie regiony odłączyć od Mińska za pomocą zielonych ludzików, i znajdzie tam poparcie. Dlatego obecnie działania polityczne Łukaszenki skupiają się na koncentracji władzy, tak, żeby Rosjanie nie mogli mu jej wyrwać gdzieś na szczeblu średnim.

W związku z tymi, drobnymi czy nie, ale faktycznymi, trudnościami na linii Mińsk-Moskwa otwiera się jakieś pole manewru dla polskiej dyplomacji, żeby bliżej związać Białoruś z nami samymi i całym Zachodem?

Taka próba, polsko-niemiecka, była już w 2010 roku. Chciano wciągnąć Łukaszenkę do współpracy z Zachodem, żeby osłabić jego współpracę z Moskwą, nie przejmując się dyktatorskim charakterem jego rządów. Skończyło się to po wyborach wielkim pałowaniem i projekt ten został zawieszony. Czy można go odwiesić? Z takiego humanitarnego punktu widzenia nie powinno się, bo to jednak reżim, który nie ma szczególnie silnej legitymizacji, prześladuje opozycję, ma więźniów politycznych… Ale z drugiej strony gra się takimi kartami, jakie się ma. Gdy weźmie się pod uwagę to, co mówiłem wcześniej, że w interesie Łukaszenki leży strukturalna niezależność od Rosji, na poziomie sprawowania władzy, to można grać na tym instrumencie. To byłoby dla nas korzystne – i ja osobiście bym zaczął współpracę z Łukaszenką, nie przejmując się szczególnie więźniami politycznymi, tak, żeby wzmocnić jego pozycję wobec Rosji. Trzeba się jednak liczyć z tym, że Łukaszenka zrobiłby to, co zrobił poprzednio – wykorzysta to do umocnienia swojej pozycji, a potem i tak będzie rozprawiał się ze wszystkimi wewnątrz kraju, którzy mu przeszkadzali, niekoniecznie agentami Rosji.

[koniec_strony]

A jest możliwa jakaś gra w obszarze surowców? Przez Polskę biegnie ropociąg „Przyjaźń” łączący Białoruś z Niemcami…

…tylko ropa płynie ze strony Rosji do Niemiec.  

No, oczywiście. Budujemy też jednak gazoport. Może to otwiera szersze pole manewru?

Gazoportu jeszcze nie ma. Żeby go jednak wykorzystać, gdy powstanie, trzeba by zbudować tak zwane rewersy na Białoruś. Jeżeli będziemy mieli nadmiar surowca, a docelowo miałoby to być 7 mld metrów sześciennych, to wtedy – tak. Po takiej inwestycji można by pompować gaz na Białoruś. Tylko kto za to zapłaci? Wewnątrz Unii Europejskiej jest polityka energetyczna, powstaje unia energetyczna, państwa członkowskie wykładają pieniądze na tak zwane przełączniki – interkonektory – które powstają choćby między Polską a Niemcami, Polską a Czechami, powstanie też między Polską a Litwą. Kto miałby jednak zapłacić za taki interkonektor na Białoruś? Polska nie ma w tym interesu gospodarczego. Białoruś, owszem, interes ma, ale nie ma już pieniędzy. Unia Europejska nie da na to ani grosza, bo czemu miałaby dać? Pomysł jest więc dobry, tylko musiałaby zapłacić za jego realizację Białoruś. Wątpię, żeby jakikolwiek polski rząd chciał sam za to płacić.

Jakie mamy więc konkretnie możliwości, żeby próbować jeszcze bardziej wyciągnąć Białoruś z orbity wpływów Rosji?

Możliwości są ograniczone. Gospodarcza współpraca jest szczątkowa. Współpraca wojskowa jest wykluczona. Współpraca polityczna z reżimem dyktatorskim źle wygląda w oczach Unii Europejskiej. Jest jednak cała gama środków pośrednich. Można powoli wciągać Białoruś na Zachód, pokazywać nowe horyzonty, fundusze europejskie, która mogłaby wykorzystać na własnym poletku w zamian za własne zachowania, albo nawet bezwarunkowo. Można pokazywać Łukaszence, że może zostać przyjęty na salonach, jeżeli nie będzie się tak brutalnie zachowywał. Takie kuszenie jest możliwe. Polska nie ma niestety wielkich możliwości uprawiania polityki wobec Białorusi. Taką realną polityką byłoby albo wsparcie militarne, na przykład szkolenie wojsk białoruskich i zaoferowanie Białorusi naszego sprzętu, co nie wchodzi w grę, albo współpraca gospodarcza. Tu możliwe byłyby właśnie dostawy surowca energetycznego, na przykład gazu, o czym mówiliśmy – co też nie wchodzi teraz w grę z powodów, które wymieniłem. Pozostaje więc takie miękkie kuszenie, co jednak też może być skuteczne, bo po drugiej stronie jest interes w tym, żeby całkowicie nie wpaść w objęcia Rosji. Białoruś jak na razie trzyma się dość twardo – i trzeba to chyba wspierać. A więc suwerenność Białorusi za wszelką cenę, z poparciem Polski, w zamian za, powiedzmy, niezbyt brutalne prześladowanie opozycji. Bo na całkowite zatrzymanie prześladowań przy charakterze Łukaszenki nie ma chyba szans. I to wszystkie nasze możliwości.

Dotykając spraw zupełnie bieżących, czy Polska powinna wysłać jakichś wysokich urzędników państwowych do Mińska na obchody zakończenia II wojny światowej?

Nie, nie ma takiej konieczności. Te obchody są ściśle połączone z obchodami w Moskwie. Są wplecione w narrację polityczną i historyczną Rosji. W tym względzie Mińsk jest bardzo lojalny wobec Moskwy, utrzymując, że było to wspólne zwycięstwo, że Armia Czerwona była poprzedniczką i armii białoruskiej, i rosyjskiej. Jadąc tam pokazywalibyśmy, że kupujemy tę narrację, a Rosję każemy tylko za to, że nieładnie się zachowuje. Sęk w tym, żeby tej narracji nie kupować, że to nie było tak słodko z wyzwalaniem ziem na wschód od Niemiec, jak się Rosjanom i Białorusinom wydaje. Było to działanie połączone ze zbrodniami, jego skutki były dla naszego regionu bardzo negatywne – nie było żadnego wyzwolenia. Jakakolwiek retoryka wyzwoleńcza jest dlatego dla nas szkodliwa. Powinniśmy więc kurtuazyjnie kogoś do Mińska wysłać, ale nie wplatać się w tę narrację historyczną. 

Dziękuję za rozmowę.