Śmierć Pana Jezusa na krzyżu budzi często inne jeszcze problemy: Dlaczego Bóg Ojciec zażądał od swojego Syna tak krwawej ofiary? Niekiedy ludziom nasuwają się nawet myśli bluźniercze, że może było to żądanie okrutne. Czyżby Pan Bóg był aż tak małostkowy, że nie chciał dać się przebłagać zwykłym ludzkim prośbom, ale potrzebna Mu była krew własnego Syna?

Zarówno Pańskie pytanie, jak problem, który ja dodałem od siebie, wymaga zastanowienia się nad istotą ofiary Chrystusa. Jeśli powiemy, że Chrystus Pan złożył swoją ofiarę przez śmierć na krzyżu, jest to oczywiście święta prawda, ale w sformułowaniu tym nie oddano ducha Jego ofiary. Oddanie życia było niejako materią ofiary Chrystusa, ale dopóki nie wejdziemy w jej ducha, będziemy poza możliwością uchwycenia, na czym polegała jej moc przebłagalna oraz dlaczego przez nią zostaliśmy odkupieni.

Otóż Syn Boży po to stał się człowiekiem, żeby jako pierwszy z ludzi oddać się całkowicie i bez reszty Ojcu Przedwiecznemu. Że było to wielkie dzieło miłości, o tym za chwilę. Na razie spróbujmy sobie uświadomić, że na skutek grzechu pierworodnego oraz wszystkich późniejszych naszych niegodziwości całkowite oddanie człowieka Bogu stało się absolutną niemożliwością: o tym nie trzeba chyba nikogo przekonywać, bo każdy doświadcza przecież swojej osobistej grzeszności; wiemy ponadto, jak bardzo grzechem mogą być zatrute społeczne struktury, zbiorowa mentalność i obyczaje, i jak potężny może być nacisk zła z zewnątrz na moje postawy.

Syn Boży był oczywiście człowiekiem doskonale bezgrzesznym, jednakże żył w naszym środowisku, tzn. w środowisku głęboko zatrutym grzechem. Przyszedł do nas, żeby dać nam przykład całkowitego oddania Ojcu, ale w grzesznym świecie nie było to rzeczą łatwą: robiliśmy wszystko, żeby Mu w tym przeszkodzić. Zbrodnia, jakiej dokonano na Kalwarii, polegała nie tylko na tym, że zabito tam kogoś całkowicie niewinnego: czyniono ponadto wszystko, aby Go tej niewinności pozbawić lub przynajmniej ją nadszarpnąć; czyniliśmy wszystko, aby Mu przeszkodzić w całkowitym oddaniu się Ojcu. Na szczęście nie udało nam się to: Jezus Chrystus był do końca, nawet w strasznych godzinach swojej męki, człowiekiem nieskazitelnie sprawiedliwym i bez reszty należącym do Ojca.

I to jest podstawowym sensem Jego ofiary. Kiedy mówimy, że złożył Ojcu ofiarę z samego siebie, znaczy to po prostu, że nawet w najbardziej niesprzyjających okolicznościach był bez reszty oddany Ojcu. Był bez reszty oddany Ojcu nawet w tym huraganie zła, który przeszedł przez Kalwarię. Oto pierwszy człowiek, który na ziemi zatrutej grzechem zdołał przejść przez swoje życie i ustrzec się najmniejszego nawet skażenia złem, był doskonale posłuszny Ojcu "aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej" (Flp 2,8). To przekraczało możliwości zwykłego człowieka. Tak całkowite oddanie Ojcu było możliwe tylko dlatego, że ten człowiek był Synem Bożym.

[koniec_strony]

Jego heroiczne oddanie Ojcu przyniosło wszystkim ludziom odkupienie z grzechów. Co to znaczy? Proszę sobie uprzytomnić, że podobnie jak złe czyny powiększają zatrucie naszego środowiska duchowego, tak każdy dobry czyn ma w sobie jakąś moc oczyszczającą. Nasze dobre czyny nieco uzdrawiają duchową atmosferę naszych środowisk i ułatwiają ludziom czynić dobro, mimo że wszystkie bez wyjątku naznaczone są nieusuwalnie dwiema niedoskonałościami: po pierwsze, wszystkie są w większym lub mniejszym stopniu nadpsute ludzką grzesznością; po wtóre, wszystkie mają wartość tylko skończoną, są bowiem czynami istot skończonych.

Otóż sprawiedliwość Jezusa Chrystusa, którą wypełnił On na Kalwarii, wolna jest od obu tych niedoskonałości. Jego wierność Ojcu nie tylko nie była skażona najmniejszym nawet złem, ale wartość jej jest nieskończona: był to przecież -- wykonany w ludzkiej naturze -- czyn Syna Bożego, prawdziwego Boga równego Przedwiecznemu Ojcu. Toteż oczyszczająca moc, jaka płynie z krzyża Chrystusa, jest nieskończona zarówno pod względem zakresu, jak intensywności. Ogarnia (może ogarnąć, jeśli człowiek się na nią nie zamyka) wszystkich ludzi wszystkich pokoleń i zdolna jest uwolnić nas od grzechu całkowicie. To, co było absolutnie niemożliwe i co nadal przekraczałoby nasze możliwości, gdyby ktoś do tego dążył własnymi siłami, stało się możliwe dzięki temu, że przez ziemię przeszedł Syn Boży: proces przywracania naszej naturze jej pierwotnego piękna już się zaczął; i więcej jeszcze: ziarno przebóstwienia już teraz wzrasta w każdym, kto otwiera się na promieniowanie sprawiedliwości Chrystusa.

W ten sposób Jego całkowite oddanie Ojcu było zarazem dziełem największej miłości do ludzi. Każde zresztą prawdziwe oddanie Bogu przysparza dobra ludziom. Jeśli ja, grzeszny, więcej oddam się Bogu, zło się będzie we mnie wysuszać i wzrośnie moja życzliwość do ludzi, oczyszczą się i ożywią moje sprawności do czynienia dobra.

Nie odchodźmy jednak od tematu. Myślę, że rozumie Pan już teraz jednoczesną prawdziwość obu tych zdań: że tylko przez łączność z Chrystusem człowiek może być zbawiony oraz że warunkiem zbawienia jest nasze dobre postępowanie. Nie za nasze czyny będziemy zbawieni, bo zbawienie nie jest towarem, który można by nabyć za to lub za tamto. Zbawieni będziemy przez łączność z Chrystusem. Ale myśleć o zbawieniu, które polegałoby jedynie na jakimś szczęściu, a nie uwalniałoby od zła i nie uzdalniało do dobrych czynów -- to myśleć coś absurdalnego. To tak jakby więzień marzył o wolności, a nie przyszło mu do głowy, że nie ma wolności bez zrzucenia kajdan. Łączność z Chrystusem nie zwalnia od pracy moralnej. Przeciwnie, kto jest naprawdę otwarty na zbawcze promieniowanie Chrystusa, czuje się tym więcej wezwany do moralnego wysiłku.

Jeśli moje czyny będę wykonywał w przestrzeni łaski Chrystusowej, będą one przynosiły owoce na życie wieczne: będę przez nie autentycznie rósł w miłości Bożej i stawał się coraz czystszym człowiekiem. Będzie się to dokonywało nie mocą moich dobrych czynów, ale mocą Chrystusa, w którym je wypełniam. Zarazem nie istnieje łaska bez uczynków. Łaska Chrystusa nigdy nie jest bezpłodna, można ją co najwyżej odrzucić. Jeśli rzeczywiście jestem otwarty na potężną łaskę Chrystusa, to uzdolnia mnie ona do ofiary (tzn. do oddania się Bogu i ludziom nawet w warunkach wysoce trudnych), do pracy nad sobą i do dobrych czynów.

Powtarzam, nie ma czegoś takiego jak otwarcie się na łaskę, które nie rodziłoby uczynków. Może istnieć co najwyżej wiara bez uczynków. Ale taka wiara -- jak powiada słowo Boże -- "martwa jest". "Tak jak ciało bez ducha jest martwe, tak też jest martwa wiara bez uczynków" (Jk 2,26).

Tutaj właśnie leży tajemnica, dlaczego Kościół tak zabiega o to, aby wszystkie swoje dzieci gromadzić wokół ołtarza Chrystusa przynajmniej raz na tydzień, w każdą niedzielę. Podczas Mszy świętej uobecnia się bowiem realnie ta ofiara Chrystusa, która ma moc wyzwolić nas z grzechów i doprowadzić do życia wiecznego. Rozumiemy również, dlaczego Kościół tak zachęca swoje dzieci do słuchania słowa Bożego i uczestnictwa w sakramentach. Bo słowo Boże i sakramenty wprowadzają człowieka w przestrzeń łaski i mocy Chrystusa, a tylko w przestrzeni łaski, tylko mocą Chrystusa człowiek zdolny jest naśladować Go w Jego całkowitym oddaniu Ojcu.

Zarazem bardzo trzeba zważać na to, żeby słuchać słowa Bożego, uczestniczyć w jedynej ofierze Chrystusa, przyjmować sakramenty w prawdziwej wierze, a nie po dewociarsku. Wiarę od dewociarstwa po tym można odróżnić, że rodzi postawy i czyny godne dzieci Bożych. Nawet bardzo wzniosłe przeżycia religijne są tylko dewociarstwem, jeśli nic z nich nie wynika.

Jacek Salij OP (za: mateusz.pl)