28 czerwca 1956 roku robotnicy Poznania wyszli na ulice w sprzeciwie wobec niesprawiedliwości ekonomicznych. Robotniczy gniew szybko skierował się przeciw władzy komunistycznej, a protest przybrał cechy powstania. Co wydarzyło się wówczas w Poznaniu?

Okres od 1955 roku do wiosny roku 1956 to czas gwałtownych wstrząsów, przez które przechodziła Polska Ludowa. U władzy wciąż była ekipa stalinowskich twardogłowych, na czele z Jakubem Bermanem, Hilarym Mincem oraz Bolesławem Bierutem. Ten ostatni zmarł w marcu 1956 roku w czasie trwania XX Zjazdu KPZR, a jego miejsce I sekretarza KC PZPR zajął inny stalinowiec – Edward Ochab. Wojskiem wciąż kierował radziecki marszałek Konstanty Rokossowski. Trudno było już jednak rządzić według recept znanych od 1948/1949 roku. Z ZSRR przyszła odwilż, nakierowana przeciwko twardogłowym stalinistom. Po ucieczce Józefa Światły i audycjach z jego udziałem emitowanych przez Radio Wolna Europa osłabieniu uległ aparat bezpieczeństwa – przeprowadzono czystkę kadrową i przekształcono struktury UB, co uderzyło w pewność siebie dotychczasowych „pretorian” systemu. Zmniejszono nacisk cenzorski i podjęto kontrolowaną próbę zwiększenia swobody krytyki prasowej, która szybko wymknęła się spod kontroli, a pisma i dziennikarze stali się forpocztą zmian. Coraz bardziej było też widać, że plan sześcioletni, mimo nakładów inwestycyjnych, nie okazał się aż takim sukcesem, a poziom życia był coraz niższy.

„Chleba”

Problem szczególnie dotknął Poznania i Wielkopolski, która choć była jednym z najlepiej rozwiniętych gospodarczo regionów kraju, to w ramach planu sześcioletniego była wyraźnie zaniedbywana – nakłady inwestycyjne (w przeliczeniu na jednego mieszkańca) wynosiły w Poznaniu 368 zł, gdy tymczasem w Warszawie 1276 zł, w Krakowie 1147 zł, a we Wrocławiu 505 zł. Nierównomiernie do wzrostu ludności rósł zasób mieszkaniowy, a średnie zarobki w Poznaniu były o 100 złotych niższe niż średnia krajowa. Dodatkowo w Wielkopolsce intensywnie realizowano program kolektywizacji rolnictwa. Robotnikom podwyższano normy produkcyjne, błędnie naliczano podatki oraz obniżano pensje. Do tego dochodziły problemy z BHP, organizacją pracy (przestoje), zaopatrzeniem i widoczne nierówności, sprzeczne z obowiązującą ideologią.

W wielu przedsiębiorstwach narastał gniew spowodowany sprawami ekonomicznymi. Wyróżnić można tu m.in. Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne, Zakład Naprawczy Taboru Kolejowego, Zjednoczenie Budownictwa Miejskiego czy przede wszystkim Zakłady Metalowe im. Stalina, znane jako ZISPO (wcześniej i później Hipolit Cegielski Poznań). Tam nastroje były najbardziej bojowe: już kilka dni przed 28 czerwca organizowano strajki, wysłano też delegację robotników do Warszawy, która 27 czerwca zdobyła obietnicę częściowego spełnienia postulatów pracowniczych. Ostatecznie jednak frustracja robotników narastała i protest wisiał w powietrzu. Robotniczy liderzy z ZISPO po latach wspominali, że nawiązywali kontakty z innymi zakładami, a umówionym sygnałem strajkowym miało być uruchomienie po godzinie 6:00 syreny fabrycznej w „Ceglorzu”. Protestowi miał sprzyjać fakt, że w mieście odbywały się Międzynarodowe Targi Poznańskie, na których gościło wielu cudzoziemców – ich obecność miała powstrzymywać władzę przed brutalną interwencją.

„Wolności”

28 czerwca robotnicy Zakładów im. Stalina przerwali pracę, ogłosili strajk, uruchomili syrenę fabryczną i sformowali pochód, który udał się do centrum Poznania, na plac Stalina (dzisiaj: Mickiewicza) i pod Zamek cesarski, który był siedzibą Miejskiej Rady Narodowej. Z fabryki wyszło ok. 80% robotników. Wkrótce do pochodu dołączali pracownicy z kolejnych zakładów oraz mieszkańcy Poznania. Około godz. 9:00 na placu rozpoczął się wiec, w którym mogło wziąć udział nawet ok. 100 tys. osób. W czasie przemarszu i wiecu wznoszono najpierw hasła o charakterze ekonomicznym, np. „Chcemy chleba”, „Precz z wyzyskiem świata pracy”, „Precz z czerwoną burżuazją”, „Mniej pałaców, a więcej mieszkań”. Szybko jednak zaczęły pojawiać się też treści polityczne („My chcemy wolności”, „Precz z bolszewikami”, „Niech żyje Mikołajczyk”), narodowe („Precz z Ruskimi”, „Precz z Rucholami”) czy religijne („My chcemy Boga”). Śpiewano pieśni religijno-narodowe, w tym „Boże coś Polskę” oraz „Rotę”, w której miejsce Niemców zajęli Rosjanie. W tej pierwszej fazie protest miał charakter wybuchu wolności, a język narodowy pomagał w zawiązaniu wspólnoty. Protest cieszył się poparciem nie tylko mieszkańców Poznania – co ciekawe, zachowało się wiele świadectw mówiących, że neutralność lub sympatię okazywali również np. milicjanci.

W czasie demonstracji na placu Stalina wysuwano żądanie nawiązania rozmów z protestującymi przez delegację rządową. Gdy jakiekolwiek rozmowy okazały się niemożliwe, nastroje zaczęły stawać się coraz bardziej burzliwe – zwiększano własne postulaty, demonstranci zaczęli wdzierać się też do budynków publicznych. Najpierw „zajęto” Zamek jako siedzibę MRN, później zaś pobliski gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR (do niedawna siedzibę Wydziału Historycznego UAM) oraz inne miejsca, np. sąd. Wejście demonstrantów do KW miało cechy archetypicznego wejścia rewolucyjnego ludu do pałaców władzy – gmach zdemolowano, ujawniono przywileje aparatu (dobrze zaopatrzony „sklep za żółtymi firankami”) oraz symbolicznie przejęto w posiadanie „klasy robotniczej”. Na gmachu pojawił się nawet napis „Mieszkania do wynajęcia”, który był krytyką przepychu władzy i przeznaczania pieniędzy na gmachy partyjne, nie zaś na potrzeby ludności. Na gmachu ZUS-u protestujący zrzucili z dachu aparaturę zagłuszającą zachodnie radiostacje.

Bitwa na ulicach

Nastroje rewolucyjne narastały. Słabość systemu, która objawiła się w łatwości zajęcia gmachu KW, zachęcała protestujących do dalszej aktywności. Prym wiedli zwłaszcza młodzi robotnicy. Zajęto więzienie na ulicy Młyńskiej i mniejsze posterunki policji oraz ruszono na gmach Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa na ul. Kochanowskiego. Z budynku padły strzały, co ostatecznie zaogniło sytuację. Robotnicy w różnych miejscach (np. studiach wojskowych uczelni poznańskich) zdobyli broń palną, co spowodowało, że na ulicach Poznania rozpoczęły się regularne walki. Równolegle w mieście trwało polowanie na funkcjonariuszy UB, jednego z nich po długim pościgu śmiertelnie pobito na Dworcu Głównym. Skierowanie gniewu przeciw funkcjonariuszom bezpieczeństwa było odruchem odreagowania ostatnich lat terroru i wszechwładzy aparatu przemocy. Teraz, w obliczu rewolucji, można było się na ubekach zemścić.

Wokół siedziby UB na Kochanowskiego trwały regularne walki. Początkowo próbowano opanować sytuację siłami milicji, UB oraz miejscowego pułku Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Jednak w obliczu skali zrywu władze w Warszawie podjęły decyzje o użyciu wojska. Do akcji stopniowo włączono najpierw podchorążych z miejscowej szkoły wojsk pancernych, później zaś do Poznania sprowadzono oddziały z 10. i 19. Dywizji Pancernej oraz 4. i 5. Dywizji Piechoty – łącznie ponad 10 tys. żołnierzy, 359 czołgów, 31 dział pancernych, 6 armat przeciwlotniczych, 30 transporterów opancerzonych i 880 samochodów. Operacją dowodził gen. dyw. Wsiewołod Strażewski, dowódca Śląskiego Okręgu Wojskowego. Po południu w Poznaniu toczyły się regularne potyczki z udziałem sprzętu pancernego (zniszczono lub uszkodzono 31 czołgów), których celem była likwidacja punktów oporu.

Protest robotniczy przekształcił się w zryw mający cechy powstania narodowego. Postulaty polityczne bardzo szybko wysunęły się na czoło, akcentowano zwłaszcza antykomunizm i sprzeciw wobec zależności od ZSRR. Walczący na ulicach ubierali biało-czerwone opaski, organizowano kobiecą pomoc sanitarną, a zdobyte czołgi jeździły po ulicach miasta przybrane biało-czerwonymi flagami. Dojść miało nawet do sytuacji, w której kobieta z dzieckiem położyła się na ulicy po to, by zatrzymać czołg, który można było obrzucić butelkami z benzyną. Wśród walczących pojawiły się plotki o tym, że cały kraj ogarnęło antykomunistyczne powstanie, a nawet, że siedziba UB na Kochanowskiego jest jedną z ostatnich twierdz komunistów, bronioną przez Rosjan w polskich mundurach.

Walki trwały przez cały następny dzień, a strzały było słychać w Poznaniu nawet 30 czerwca rano. Zginęło co najmniej 57 osób, w większości cywilów, często postronnych świadków tych wydarzeń. Według oficjalnych danych 575 osób było rannych, choć oczywiste jest, że wiele osób nie zgłosiło się do punktów medycznych w obawie przed represjami. Straty szacowano na 5 mln złotych. Szybko rozpoczęły się aresztowania, przez „obóz filtracyjny” na Ławicy przeszło ok. 750 osób, aresztowanych traktowano z dużą brutalnością.

Strajk, powstanie, rewolucja

Dynamika zdarzeń, które nazywamy Poznańskim Czerwcem 1956 roku, prowadziła od wzburzenia robotników, poprzez protest natury ekonomicznej, który pod wpływem nastrojów buntu przerodził się w demonstrację polityczną. Eskalowała ona bardzo szybko, przybierając cechy zbrojnego powstania narodowego i antykomunistycznego. Warto zwrócić uwagę na dwie sprawy. Po pierwsze, czynniki ekonomiczne i polityczne 28 czerwca odegrały taką samą rolę – detonatorem były sprawy bytowe, jednak szybko dołączyły do nich hasła wolnościowe, religijne, antyradzieckie czy antykomunistyczne. Trudno jednak przeciwstawiać oba wątki robotniczego protestu sobie – jak zauważył Paweł Machcewicz, w naturalny sposób mieszały się one ze sobą, czego dowodem najbardziej znane hasło kojarzone z tym protestem: „Chleba i wolności”. Po drugie, o ile dużą rolę w eskalacji konfliktu odegrały nastroje i emocje protestujących, to wina w znacznym stopniu leżała po stronie władz. Sam protest wybuchł po tym, jak robotnicy uznali, że władza nie chce z nimi rozmawiać, co potwierdziło się w pierwszych godzinach protestu. Jednocześnie gwałtowna reakcja była odreagowaniem za lata stalinizmu – rządów terroru, propagandy, przymusowej „przyjaźni polsko-radzieckiej” i nieefektywności gospodarczej. Symbolem tego był atak na Urząd Bezpieczeństwa, najważniejsze narzędzie utrzymywania dyktatury w ostatnich latach.

Protest czerwcowy nie zmienił Polski tak jak np. protesty na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku czy sierpniu 1980 roku. Istotna zmiana przyszła w Październiku 1956 roku, wraz z kryzysem wokół zmiany na szczytach PZPR i wybuchem ogólnopolskiej „rewolucji”. To, co wydarzyło się w Poznaniu było wynikiem wcześniejszych procesów odwilżowych i słabnięcia władzy komunistycznej w Polsce. Po raz kolejny historia pokazała, że gwałtowne zrywy wybuchają wtedy, gdy sytuacja poprawia się, jednak zbyt wolno, nie zaś wtedy, gdy osiąga dno. Jednocześnie zaś Czerwiec wstrząsnął PRL – przez Polskę przetoczyła się fala ulotek solidaryzujących się z protestującymi, a rządzący po początkowym grożeniu „odrąbywaniem rąk podniesionych na władze ludową” zaczęli rozróżniać „słuszny robotniczy gniew” od wyimaginowanej prowokacji imperialistycznej. Wydarzenia poznańskie stały się katalizatorem kolejnych przemian i pierwszym wielkim buntem robotników przeciwko dyktatorskiej władzy, która miała ich reprezentować.

Tomasz Leszkowicz/histmag.org

CC BY-SA 3.0