Jedność chrześcijaństwa istnieje wyłącznie w Kościele katolickim, a protestanci mogą ją osiągnąć wyłącznie poprzez wyparcie się zgubnych błędów i powrót do odrzuconego niegdyś katolicyzmu.

Stosunek katolików do protestantyzmu jest papierkiem lakmusowym ich wierności Chrystusowi i Tradycji Kościoła. Trudno znaleźć dwie bardziej przeciwstawne koncepcje religijne, które pozornie wyrastają ze wspólnego pnia. Ci spośród katolików, którzy wierzą w bajkę o wspólnym pniu chrześcijańskiego drzewa, z którego wyrastają gałęzie kolejnych konfesji – katolickiej, luterańskiej, zwinglańskiej, kalwińskiej, anglikańskiej itd. – zapominają, że różne odłamy protestantyzmu powstały w wyniku rebelii wymierzonej w jedność Kościoła założonego przez Jezusa Chrystusa. Są to więc gałęzie uschłe... Zazwyczaj ci sami ludzie starają się sprowadzić zasadnicze różnice w pojmowaniu rzeczywistości nadprzyrodzonej do poziomu sporu religijnego powstałego na gruncie politycznym, charakterystycznego dla specyficznego okresu historycznego. Dziś, ich zdaniem, spór ten jest nieistotny, należy szukać tego, co łączy, a nie tego, co dzieli... Ale co może łączyć katolika z protestantem? Gdzie istnieje płaszczyzna realnego porozumienia dogmatycznego? Jaką wybrać przestrzeń dialogu, aby działania ekumeniczne były rzeczywiste, a nie stały się czczym propagandowym działaniem, mającym na celu osiągnięcie doraźnych celów politycznych? Spróbujmy odpowiedzieć na to pytanie w oparciu o analizę protestantyzmu, dokonaną przez jednego z najbardziej znamienitych hierarchów polskiego Kościoła, wybitnego teologa, historyka, profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, bp. Józefa Sebastiana Pelczara. Będzie to jeszcze bardziej interesujące w kontekście trwających przygotowań – również w obrębie Kościoła katolickiego – do ekumenicznych obchodów 490. rocznicy wystąpienia Marcina Lutra przeciw papieżowi.

[...]

Błędy protestantyzmu

Protestantyzm, pomimo posługiwania się pojęciami drogimi dla każdego katolika, jest całkowitym zerwaniem z dogmatami Kościoła, stanowi również opozycję wobec katolickiego postrzegania świata i praw rządzących nim w sferze społecznej. Konsekwencje tego są widoczne w mentalności dzisiejszego świata, ufundowanego na „osiągnięciach” reformacji.

1. Usprawiedliwienie

Św. Józef Sebastian Pelczar zaliczał do najgroźniejszych tworów protestantyzmu luterańską koncepcję usprawiedliwienia. Zdaniem Lutra zbawienie następuje wyłącznie przez wiarę, z pominięciem dobrych uczynków. Tak jednoznaczne postawienie tej kwestii eliminowało podstawę chrześcijańskiej etyki, jaką – prócz wiary w Boga – jest miłość bliźniego, objawiająca się poprzez uczynki. Dla luteran dobre uczynki nie posiadały praktycznie żadnego znaczenia religijnego, traktowane były co najwyżej jako przejaw spoistości więzi pomiędzy ludźmi wierzącymi w tego samego Boga. Nie obowiązywały wobec nie przynależących do tej samej wspólnoty wierzących. Tak było do XIX wieku, kiedy to, naśladując katolików, protestanci rozpoczęli działalność charytatywną tzw. zakładów dobroczynnych, z taką bezwzględnością i realizmem opisywanych przez Dickensa. Protestancka dobroczynność, tak jak i stworzona w tym samym wieku instytucja diakonisek, miały za zadanie wyłącznie realizację utylitarnych celów: pozyskiwanie zwolenników i łagodzenie napięć społecznych. Z obserwacji społeczeństwa radykalnych protestantów doby angielskiej wojny domowej narodziła się skrajnie pesymistyczna wizja Tomasza Hobbesa, w której więzi społeczne są wyłącznie efektem zbiorowego egoizmu przezwyciężającego egoizm jednostek. Kiedyś protestanci mówili: nie ma ludzi świętych, dzisiaj mówią: nie ma ludzi rzeczywiście dobrych.

2. Sekularyzacja etyki

Z protestanckiej koncepcji usprawiedliwienia wyrasta wprost kantowska idea etyki autonomicznej, stanowiąca podwalinę liberalnej etyki sytuacyjnej. Jak stwierdził biskup przemyski, protestanckie usprawiedliwienie doprowadziło w konsekwencji do uwolnienia etyki od dogmatów religijnych. Zdaniem Kanta etyka i obyczajność wynikają z powszechnego uznania ludzi, a nie Bożego prawa danego ludziom. Prawo moralne w koncepcji nudziarza z Królewca powstaje z czystego rozumu, a dobre jest to, co jest jednostkowo zgodne z powszechnym prawem moralnym, akceptowanym przez wszystkie istoty rozumne. Konsekwentnie przyjmując sposób myślenia protestanckiego filozofa, dobre jest to, co jest ponadkonfesyjną zasadą etyczną wynikającą z przymusu, a nie z poszukiwania rozkoszy czy zadowolenia – nie zabijaj, nie kradnij itd. Kant ujął ją w postaci nowoczesnego przykazania: „Czyń tak, aby zawsze maksyma twej woli mogła być zarazem zasadą powszechnego prawodawstwa”4. I w tym miejscu myśli etycznej Kanta nastąpiło zerwanie z dotychczasowym chrześcijańskim systemem etycznym. Już nie bojaźń Boża, strach przed potępieniem i pragnienie zbawienia, ale poczucie obowiązku względem innych ludzi i szacunek dla prawa stanowią podstawę moralności. Dla Kanta czyn staje się moralnym dopiero wtedy, gdy wynika z powinności (imperatyw kategoryczny). Prawo powinniśmy pełnić dla samego prawa. – Należy podkreślić, że Kant nie negował wprost w swoim agnostycznym systemie zasad religijnych i istnienia Boga, traktując je jako niezbędne elementy utrzymywania ludzi w karbach, jednak nie wolno nie zauważyć, że stworzony przez niego system etyczny, wyrastający z luterańskiego źródła, poszedł o krok dalej, traktując zasady moralne jako twory czysto ludzkie. Skoro zaś zasady moralne są tworami ludzkiego rozumu, to istnienie Boga należy przyjąć wyłącznie ze względów moralnych. Ludzie nie będą słuchać siebie nawzajem, potrzebują zatem Boga. Skoro rozum praktyczny potrzebuje wyłącznie Boga jako składnika powodzenia utylitarnego prawa moralnego, jaki zatem jest cel moralności i czym jest dobro najwyższe? Dla Kanta nie było nim ani zbawienie, ani Bóg. Dobrem najwyższym jest wyłącznie cnota i szczęśliwość. Ta degradacja moralności, poprzez odarcie jej z elementów nadprzyrodzonych, musiała także zmienić jej cel. Celem zasad moralnych jest człowiek, któremu moralność nadaje odpowiednio wysoką godność. Brzmi to bardzo nowocześnie, a echa kantowskiej etyki znajdziemy dziś w niejednym dokumencie pseudokatolickich modernistów.

3. Sola scriptura: podwaliny indywidualizmu

Św. Józef Sebastian Pelczar określił wiarę w Biblię jako jedyne źródło wiary, „drugą główną zasadą protestantyzmu”. Luter, a za nim inni reformatorzy, odrzucając Świętą Tradycję jako drugi obok Biblii fundament wiary, de facto zanegowali szacunek, jakim otaczano Pismo święte w Kościele katolickim. Całość interpretacji tekstów Biblii opierała się w Kościele na zasadzie autorytetu Ojców Kościoła, zajmujących się od zarania Kościoła tłumaczeniem zawiłości zawartych w wersetach biblijnych. Luter odrzucił ten autorytet, dokonując nie tyle pierwszego przekładu Biblii na język narodowy, co odpowiedniej – dostosowanej do swoich poglądów – cenzury fragmentów Pisma św.

Biskup przemyski w następujący sposób charakteryzuje ten błąd protestantyzmu i jego opłakane skutki:

Jedynym źródłem wiary jest Biblia, którą każdy, według wyroków „Kościoła”, może tłumaczyć, doprowadziła nie tylko do zupełnego rozbicia się w jedności w wierze i do powstania nowych sekt, tak że w samej Ameryce Północnej naliczono ich przeszło 70, ale również do fałszywego mistycyzmu, znajdującego ostateczny wyraz w spirytyzmie, to znowu do skrajnego racjonalizmu, rugującego z religii wszelki pierwiastek nadprzyrodzony, za którym poszedł monizm w różnej postaci, a więc niszczący wszelką religię ateizm.

Błąd reformacji nie polegał na przekazaniu ludziom Biblii do czytania, ale na pozostawieniu ich z Pismem św. „sam na sam” i wmówieniu im, że każda interpretacja wersów biblijnych jest prawdziwa, o ile jest w zgodzie z ogólnymi zasadami protestantyzmu. Za interpretację inną można było zostać wykluczonym ze wspólnoty. Jednak uzbrojenie ludzi w Biblię z prawem samodzielnego komentowania nie tyle uwolniło od tyranii Kościoła – jak przedstawiali to protestanci – ale wydało chrześcijan na łup małych biblijnych satrapów, założycieli kolejnych sekt, nowych „mojżeszów” wiodących zagubione plemię Izraela do Nowego Jeruzalem. Odrzucenie autorytetu zawsze kończy się tyranią opinii. Jak się modlisz, tak wierzysz. Jak wierzysz, tak żyjesz.

Zasada samodzielnego interpretowania Pisma św., przeniesiona ze sfery religii na grunt społeczny, dała początek indywidualizmowi i subiektywizmowi, w którym nie ma obiektywnej prawdy, ponieważ wymagałaby ona istnienia obiektywnego autorytetu, a ten został odrzucony przez reformację. Istnieją wyłącznie subiektywne prawdy indywidualne, które kiedyś w przyszłości, w toku rozwoju, dadzą początek „prawdzie”. W tej koncepcji „prawda” jest efektem ewolucji błędów i prawd. Nie na tym jednak koniec, ponieważ ta koncepcja istnieje w obrębie protestantyzmu w wersji religijnej...

CAŁY TEKST NA ŁAMACH STRONY ZAWSZE WIERNI