W Instytucie Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku znajduje się pokaźny zbiór relacji naszych rodaków, którzy w czasie II wojny światowej, jak i po jej zakończeniu, przebywali w sowieckich więzieniach, łagrach i różnych miejscach przymusowego osiedlenia. W tych wspomnieniach można również znaleźć opisy wieczorów wigilijnych, jakże innych od dzisiejszych. Przyto­czymy kilka z nich.

Syberia, osada Suchoj Log, ponad 7 tys. km od Polski

[...] Nadeszły święta Bożego Narodzenia. Był to bardzo smutny czas, staraliśmy się o tym zapomnieć. Na wszystkich twarzach widać było przygnę­bienie, ponieważ każdy zostawił daleko kogoś bliskiego. Moje myśli krążyły około mojej biednej Matki, która została sama, na szczęście z życzliwymi jej ludźmi. Synkowi nie mówiliśmy nic o świętach, był zresztą jeszcze mały, nie miał dwóch lat, a swoich pierwszych świąt i tak jeszcze nie pamiętał.

Zofia Krynicka".

Kazachstan, 1940 r.

[...] Pierwsza Wilja na wygnaniu miała być złożona z tego, co kto miał. Odbywała się obok nas w lepiance u rodziny Pawlusów i Wojnów. I chociaż dałam swój udział w postaci kaszy jęczmiennej i oleju, nie poszłam – tak mi było ciężko. Wolałam położyć się i spać, zapomnieć, że żyję".

Kazachstan, 1945 r.

[...] Boże Narodzenie. Ciemno, zimno, dach zacieka. A tam na świecie może jest inaczej, może ludzie się cieszą, śmieją, może nie głód, a brud i nędza nie przegryza się im w ciało. Sędzia pociesza, że kiedyś za to będzie dobrze. Mnie może być dobrze tylko z Arturem, bez niego nigdy.

Z drugiej izby przychodzi sąsiadka, której uczę dzieci i prosi, by przyjść do nich, przecież to Wilja!

Malutki knotek tkwi we flaszeczce i kopcąc rozświetla nieco izbę. Jest nas kilka osób. Na małym stoliku skleconym z patyków leży lepioszka. Dzielimy się nią jak opłatkiem. Zmówiliśmy pacierz i zaczęliśmy kolędować, ale nie szło. Za smutno. Potem Sędzia powiedziała dzieciom bajkę o Bożym Drzewku, ale tak było ciężko na sercach, że powiedzieliśmy sobie »Daj Boże, ale na drugi rok inaczej« i poszliśmy do swojej izby spać. Sen, brat śmierci, koi smutek.

Maria Aulichowa".

Północna Syberia, łagier w okolicach Workuty, 1940 r.

[...] Nadeszła Wigilia Bożego Narodzenia – druga na wygnaniu. Siedzie­liśmy z Jurkiem na pryczy i każdy z nas myślał o swoich najbliższych i o tym, co nas jeszcze czeka. Ktoś zaintonował kolędę. Popłynęły pieśni: »Bóg się rodzi, moc truchleje«, »Dzisiaj w Betlejem«, »Lulajże, Jezuniu« i inne.

Potem przyszedł do nas pomocnik lekarza Morozów i prosił, byśmy mu zaśpiewali »Uralu«, czyli »Góralu, czy ci nie żal«. Bardzo lubił tę pieśń. Może przypominała mu rodzinne strony, może Ural, widoczny od nas, potężny i piękny, przywoływał wspomnienia z wolności? Nie dociekaliśmy tego.

Godło »Sarmaj«: relacja spisana w Polsce przed rokiem 1989".

Kazachstan, sowchoz »Wtoraja Piatiletka«, 1940 r.

[...] Smutne były święta Bożego Narodzenia, tak inne niż w Polsce! Wigilię spędziliśmy wspólnie, wspominając dawne, dobre czasy: swoich bliskich, choinkę, prezenty, no i dobre jedzenie! Jedynie kolędy nie zmieniły się! Długo je śpiewaliśmy. A na drugi dzień trzeba było iść do pracy. Nie było wolnego!"

Uzbekistan, Katta-Kurgan, 1942 r.

[...] Wigilii w tym roku nie było".

Katta-Kurgan, 1943 r.

[...] W tym roku urządziliśmy wspólną Wigilię – były pszenne placki z gorzką herbatą oraz rodzynki i suszone morele zamiast cukru. Życzyliśmy sobie sił do przetrwania".

Katta-Kurgan, 1945 r.

[...] Była coraz większa nadzieja! Potwierdzeniem tej nadziei była rów­nież tegoroczna Wigilia. Mama kupiła pszennej razowej mąki i trochę kartofli (sprowadzono je z północy i były drogie) i zrobiłyśmy na świąteczną kolację prawdziwe pierogi!

Mirosława Zawadkiewicz-Maciąg".

Syberia, Ałtajski Kraj, kołchoz Sosnówka, 1941 r.

[...] Przed świętami wybrałam się do lasu z siekierą i przyniosłam małą sosenkę. Wstawiłam ją do taboretu odwróconego do góry nogami i ubrałam guzikami i różnokolorowymi nićmi sprutej wełny. Radość dzieci była ogromna. Cała czwórka dzieci brała się za ręce, skakała wokół, śpiewając co kto umiał. Dzieci bez przerwy rozbierały i ubierały na nowo sosenkę.

W Wigilię Bożego Narodzenia przygotowywałyśmy kolację, piekłyśmy pierożki drożdżowe, nadziane ziemniakami lub kapustą. Do picia był napój z buraków. Zamiast opłatka dzieliłyśmy się chlebem.

Barbara Medvey z domu Kwietniewska".

Syberia, okolice Omska, 1941 r.

[...] Dzień Bożego Narodzenia już drugi raz świętujemy tu na wygnaniu. Tamte święta były o tyle gorsze, że byliśmy rozłączeni. Bolek i Tadzik na ro­bocie 12 km od nas, a ja z mamą w domu. Nie mieliśmy wówczas pieniędzy i na święta jedliśmy zupę z kaszy owsianej. Teraz Wigilię spędzamy wszyscy razem, tylko odczuwamy brak naszego kochanego śp. Ojca.

Zmówiliśmy dawnym obyczajem modlitwę, a przy życzeniach Mamcia się popłakała, co również nam się udzieliło. Zjedliśmy po talerzu zupy grzybowej, potem barszcz, następnie kartofle z sosem grzybowym, a na koniec leguminę z ryżu polaną sokiem borówczanym nieco przegotowanym z cukrem. Ryż dostaliśmy już dawno (1 kg) i przechowaliśmy go specjalnie na święta.

Zbigniew Sołtysik".

24 XII 1944 r.

[...] Dzień wigilijny. Już drugie święta bez moich najdroższych synów [...]. Tego roku u mnie bardzo krucho ze wszystkim, ani pieniędzy, ani żadnych zapasów, prócz kartofli, i to z wielką oszczędnością jadam, by jak najdłużej starczyło. Dzień przed Wigilią nie miałam niczego, by myśleć o wieczerzy. Ale Bóg nie opuszcza i zsyła pomoc w przykrej chwili. Dobrzy ludzie pomału zaczęli znosić, tu Ziembowa troszkę mleka, kawałek sera i łyżkę masła, Kornagowa troszkę żytniej mąki na pierogi, cebulę i kawałek mięsa. P. Dutkowa kwaterkę śmietany, p. Zajączkowska litr mleka, p. Szczepańska litr mleka – i tak dla mnie jednej wieczerza była wystarczająca. Zrobiłam barszcz z kar­toflami i parę pierogów. Skleiłam tę wieczerzę dziękując Bogu, ale samej do niej zasiąść i cokolwiek przełknąć było ciężko.

W tej chwili przyszedł listonosz z listem od Bolcia, ucieszyłam się i potem nakarmiłam porządnie chłopca zza ściany, Stolara, następnie drugiego – Komanyszyna. I tak w imieniu moich trzech synów nakarmiłam troje ludzi, ciągle z myślami o nich, łączyłam się z nimi, wiedząc o tym, że myślą o mnie i przeżywają to samo, co dzieje się w moim sercu.

Stanisława Sołtysik".

Kazachstan, osada Krasnokuck, 1941 r.

[...] Był mroźny grudniowy poranek. Na dworze było jasno od blasku księżyca odbijającego się w niezliczonej ilości kryształów śniegu. Z lepianek zamieszkiwanych przez Kirgizów dobiegało pianie kogutów, oznajmiających drugi już na wygnaniu dzień wigilijny.

- Wstań już, zbliża się dzień. Miałeś iść do kołchozu, aby tam za tatowe buty otrzymać chociaż kilka kilogramów pszenicy lub prosa - usłyszałem.

Szybko zerwałem się z posłania, gdzie przytuleni do siebie spali Gienek z Tadkiem. Mama była już ubrana, wychodziła do pracy w oborze. We­wnątrz naszej lepianki było jeszcze ciemno. Jedynie płomyk kaganka rzucał nieco światła do środka pomieszczenia. Krupscy i Góralowie także jeszcze spali.

Po chwili okutany w łachmany wyruszyłem w kierunku pobliskiego kołchozu, skąd miałem przynieść upragnioną pszenicę na lepioszki lub zupę.

W domu mieliśmy jeszcze trochę owsa. Mama zrobiła z niego kisiel na dzisiejszą Wigilię. Aby go sporządzić, owies po zmieleniu zalewało się wodą i zostawiało w ciepłym miejscu na całą dobę. Po dobie wyciskało się wodę, która była zawiesista, biała oraz kwaskowata. Następnie wodę gotowało się, aż zgęstnieje, i odstawiało do ostudzenia. Był to pierwszy wyciąg, najsmaczniej­szy. Później do wyciśniętych już otręb wlewało się kolejną porcję wody i po upływie drugiego dnia otrzymywało się następną porcję naszego przysmaku, ale już znacznie rzadszego. Pozostałe otręby zalewaliśmy jeszcze po raz trzeci, aby otrzymać kwaskowatą wodę.

Na Wigilię oprócz kisielu Mama przygotowała ajran. Wszystko to czekało na wieczerzę w skrzyni obok łoża.

Kołchoz oddalony był od fermy, w której mieszkaliśmy, o około 5-6 km. Po drodze wyobrażałem sobie, ile pszenicy dostanę za buty po tacie, które nam jeszcze zostały, jak zmielimy pszenicę w żarnach i przed Wigilią Mama upiecze każdemu po wielkiej lepioszce, która starczy na Wigilię i całe święta.

Słońce już wzeszło. Było mroźno i śnieg skrzypiał głośno pod stopami. Ferma pozostała za moimi plecami. Gdzieś przede mną na horyzoncie zary­sowały się lepianki kołchozu, do którego podążałem.

Niespodziewanie zerwał się silny wiatr, unosząc z powierzchni suchy śnieg, który jak lawina przetaczał się zgodnie z kierunkiem wiatru. Nic nie było widać. Wiatr wiał mi prosto w oczy, oślepiając śniegiem, który wciskał się nie tylko do oczu, ale i w każdy zakamarek łachmanów.

Rozpętała się burza śnieżna. Chciałem iść w kierunku kołchozu, który jeszcze przed chwilą widziałem, i za jakąś godzinę mogłem do niego dotrzeć, ale było to ponad moje siły. Postanowiłem więc wrócić do domu. W uszach słyszałem wycie wiatru, który przenikał całe moje ciało. Od tego robiło się potwornie zimno. Nie widziałem naszej fermy. Orientowałem się, że należy iść zgodnie z kierunkiem wiejącego wiatru. I tak popychany szalejącym żywiołem zbliżałem się do domu.

Po pewnym czasie zauważyłem zabudowania i za chwilę znalazłem się przed rodzinną lepianką. Poczułem ogromne zmęczenie. Wszyscy byli już w domu. Mama bała się już o mnie, gdy mnie zobaczyła, uspokoiła się.

Z zimna i zmęczenia nie mogłem nawet mówić. Przykro mi było, że wró­ciłem z pustymi rękami. Płacząc, położyłem się na sianie i zasnąłem.

Gdy się obudziłem, w domu panował wielki ruch. W szparze skrzyni tkwił suchy piołun, wetknięty tam przez Tadka w zastępstwie choinki. Obwieszony był kawałkami starych gazet i łachmankami po starych ubrankach. Obok na skrzyni stały: miska z ajranem i miska z kisielem, leżały także cztery lepioszki z owsa. Pani Krupska i pani Góralowa również przygotowały podobne uczty dla swoich rodzin. Świeciły się 3 kaganki. Po chwili wszyscy zasiedliśmy do swoich »stołów« wigilijnych.

Podzieliliśmy się kawałkiem lepioszki, zamiast opłatka. Życzyliśmy sobie przetrwania i powrotu do kraju, a po życzeniach przystąpiliśmy do wieczerzy wigilijnej. Na twarzach pomimo cierpień malowała się radość z tego, ze żyjemy i wiara w powrót do kraju.

Po chwili córki pani Krupskiej rozpoczęły kolędowanie. Zabrzmiały: »Cicha noc«, »Wśród nocnej ciszy...«. Śpiewaliśmy z całego serca, a me­lodie przez szpary w ścianach naszej lepianki wydostawały się na zewnątrz i z wiatrem ulatywały hen na zachód, do kraju, do ojczyzny, za którą tak mocno tęskniliśmy.

Józef Mrowiński".

 

Teofil Lachowicz

Pierwodruk: „Nowy Dziennik", Nowy Jork, 24 grudnia 1992.

Niniejsza wersja pochodzi ze zbioru: Teofil Lachowicz, Echa z nieludzkiej ziemi, Oficyna Wydawnicza RYTM, Warszawa 2011.