Lewica nie ukrywa, że kultura jest polem ideowej wojny, w której opanowane przez lewicowców instytucje, utrzymywane z pieniędzy odebranych podatnikom, są narzędziem narzucania lewicowych zabobonów.

Pobieranie podatków uzasadnione jest tylko na niezbędne cele, służące całej społeczności – wodociągi, kanalizacje, drogi, czeki oświatowe (by rodzice mogli posyłać dzieci do szkół zgodnych z ich światopoglądem), lecznictwo, sądy, policję czy wojsko. Na cele, które nie są potrzebne i rodzą konflikty ideowe, podatki nie powinny być pobierane i marnowane.

Przykładem takiej właśnie działalności, która rodzi ideowe konflikty i nie ma uzasadnienia (nie ma realnego zapotrzebowania społecznego na nią) jest sztuka współczesna. Pieniądze podatników, zamiast zostawać w ich kieszeniach, są podatnikom zabierane, i wydawane na działania, które są wrogie wobec tych podatników (kreują ich nieprawdziwy negatywny wizerunek, nawołują do nienawiści do nich) i nie są przez tych podatników oczekiwane (odmiennie od oczekiwanych celów takich jak wodociągi czy kanalizacja).

W ramach instytucji sztuki współczesnej, utrzymywanej z pieniędzy podatników, przez samorząd lokalny czy władze centralne, takich jak galerie, teatry, muzea, domy kultury, lewicowcy zarządzający takimi instytucja, propagują dzieła sztuki, których przesłanie jest lewicowe, pełne nienawiści do osób niebędących lewicowcami.

Taka sytuacja jest absolutnie niepotrzebna i szkodliwa. Sztuka współczesna powinna być tylko domena sektora prywatnego. Konsumenci sami powinni decydować czy chcą na nią wydawać swoje pieniądze, czy nie. Sami powinni decydować czy sfinansują sztukę o przesłaniu lewicowym, czy konserwatywnym. Niestety lewica (w tym i pseudo liberałowie) nie są zainteresowani wolnością wyboru, chcą przymusem narzucać innym swoje zabobony.

Kolejnym przykładem tego, że niższe podatki byłyby lepsze od sztuki nowoczesnej, jest najnowsza adaptacja „Dziadów" Adama Mickiewicza w krakowskim teatrze imienia Słowackiego. Adaptacja według doniesień medialnych pełna nienawiści do polskich katolików, która nie powinna być finansowana z pieniędzy podatników. Lewicowcy jak chcą szerzyć swoje zabobony, powinni robić to za własne, a nie publiczne pieniądze.

Na niedopuszczalne treści w sztuce „Dziady" uwagę zwrócił Małopolski Kurator Oświaty Barbara Nowak, która w piśmie do dyrektorów szkół, nauczycieli i rodziców uprzedziła, że nowa adaptacja „Dziadów" w Teatrze im. J. Słowackiego w Krakowie „zawiera interpretacje nieadekwatne i szkodliwe dla dzieci i uczniów, które nie wpisują się w cele systemu oświaty określone w art. 1 pkt 1-3 Prawa Oświatowego".

Zdaniem Małopolskiego Kuratora Oświaty kontrowersyjna adaptacja „Dziadów" „jest swobodną emanacją poglądów środowiska, które pragnie kształtować spojrzenie społeczne na współczesną Polskę nie z troską, miłością należną Ojczyźnie, lecz z nienawiścią do jej rodowodu historycznego, do tożsamości narodu ugruntowanego na fundamencie tradycji cywilizacji łacińskiej. Ten spektakl zawiera i promuje treści, które pozostają w jawnej sprzeczności z celami wychowania młodych Polaków określonych w preambule Prawa Oświatowego".

Teatr im Juliusza Słowackiego w Krakowie na swojej stronie stwierdził (cudowną postmodernistyczną lewicową nowomową), że adaptacja „Dziadów" w reżyserii Mai Kleczewskiej i dramaturgii Łukasza Chotkowskie, to dramat który „opowiada o naszej nieuświadomionej retrotopii, o nieumarłej przeszłości i jej nieumarłych upiorach". społeczności krwawego obrzędu i konformistycznego salonu, będących dwoma twarzami Polski.

Zdaniem Teatru im Słowackiego w Krakowie „dziś dwie Polski to nasza codzienność — dwa walczące przeciw sobie narody". Rzeczywistość w której „poeci stają pomiędzy walczącymi w bratobójczej walce stronami. Są samotni. Żadna ze stron nie potrzebuje Poetów. Jak w upiornym śnie, śnimy wciąż tę samą historię, przez co przegrywamy jako Ludzie".

Zdaniem Teatru im Słowackiego w Krakowie „Polska konserwatywna chce zawłaszczyć Poetów. Zamknąć im usta. Chce związać im ciała, zabić ich Miłość. Chce zawłaszczyć narodową historię, napisać ją na nowo. Chce napisać historię sielską, bohaterską i niewinną. Można się udusić od tej niewinności. Polska salonu, konformistyczna, bez idei na przyszłość, chce jedynie dostatku i spokoju".

W oświadczeniu odnoszącym się do stanowiska Małopolskiego Kuratora Oświaty Teatru im Słowackiego w Krakowie wyraził dumę z nowej adaptacji „Dziadów", w której reżyserka tekst sztuki przefiltrowała „przez polską teraźniejszość. Nie dopisując nic autorowi, podążając za myślą jego i prof. Marii Janion, nie szukając prostych rozwiązań, łatwych diagnoz politycznych, czy tanich prowokacji. Maja Kleczewska powierzyła rolę Konrada kobiecie, nie odbierając nic oryginałowi, odkrywając za to nowe sensy".

Jak można się dowiedzieć z Wikipedii, Maria Janion, za której myślą podążała reżyserka, od 1948 roku była działaczką Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, w stalinowskiej PRL zaczęła robić karierę (na Uniwersytecie Warszawskim od 1951 była asystentką, od 1954 zastępczynią profesora). Za Gomułki została profesorem nauk humanistycznych. Po transformacji działała w lewicowych organizacjach politycznych (Solidarności Pracy i Unii Pracy), jej jubileusz zorganizowano w siedzibie „Gazety Wyborczej". W ostatnich dekadach była niekwestionowanym autorytetem lewicy i feministek.

Pełne pochwał pod adresem nowej adaptacji „Dziadów" recenzje, wbrew intencjom recenzentów, pozwalają stwierdzenie, że nowa adaptacja sztuki Mickiewicza jest skrajnie upolityczniona, szerzy nienawiść do polskich katolików, składa się z głupiej lewicowej propagandy, i nie powinna być finansowana z pieniędzy podatników.

W recenzji „Weź mnie na "Dziady", mamo", na łamach „Teatrze dla Wszystkich" Piotr Gaszczyński stwierdził, że reżyserka wywołała „narodowe demony. Na nocnym, ludowym obrzędzie, wokół Guślarza (Feliks Szajnert) zbierają się m.in. narodowcy, Wojownicy Maryi, Żydzi, przedstawiciele społeczności LGBT+, gwiazdka Instagrama, żołnierze Powstania Warszawskiego. [...] Najbardziej uderzającą sceną tej części spektaklu jest sytuacja, w której rozżalony tłum rzuca się na Pana (właściciela wioski). Podczas gdy znienawidzony włodarz jest dosłownie masakrowany trzonkiem od polskiej flagi (smutny widok zakrwawionego biało-czerwonego płótna) niejako rykoszetem dostaje się innym „obcym": mniejszościom seksualnym i religijnym (odstręczająca scena defekowania do chasydzkiego nakrycia głowy). W pewnym momencie nie wiadomo już kto obrywa, „patrioci" walą pięściami na oślep".

Z recenzji Piotra Gaszczyńskiego można się dowiedzieć, że „Konrad w spektaklu Kleczewskiej nieprzypadkowo jest kobietą" i to niepełnosprawną. Zdaniem recenzenta „Konrad występuje w imieniu wszystkich kobiet [...]. Balansując między rozpaczą a wybuchem gniewu domaga się podmiotowości, uznania swoich praw jako twórca, jako człowiek. Wyzwanie na pojedynek Boga jest wprost rzuceniem rękawicy opresyjnemu patriarchatowi. Stąd w celach zamiast filomatów znajdziemy kobiety w różnym wieku (jak mniemam uczestniczki Strajku Kobiet sprzed kilkunastu miesięcy). [...] Konrad-kobieta nie znajduje również oparcia w księdzu Piotrze (Marcin Kalisz). W przedstawieniu Kleczewskiej nie jest on prostym duchownym a purpuratem (w Krakowie ma to szczególne znaczenie), przedstawicielem instytucji tyle potężnej (monstrualnej wielkości, niesamowity ołtarz Wita Stwosza na scenie), co dalekiej od ludzkich problemów. Ksiądz odprawiający egzorcyzmy nad Konradem jest nieprzyjemny, agresywny, śliski (ciągłe nawilżanie rąk)".

W recenzji „Dziady" Rafał Turowski (na swojej autorskiej stronie) stwierdził, że scena dramatu, która wyprowadziła go kompletnie z równowagi, ukazywała „i geja i chasydów i powstańców warszawskich, oni wszyscy podczas rytuału są pałowani i wyganiani przez bojówkarzy i narodowców, jest wśród tych prawdziwych Polaków także celebrytka nie rozstająca się z telefonem komórkowym, z orłem na swojej dobrze-na-instagramie-wyglądającej sukni; w pamięci zostaje jak zadra scena defekacji do kapelusza jednego z chasydów; to bitne towarzystwo później zobaczymy pięknie bawiące się na balu u Senatora i uważnie słuchające mszy w kościele mariackim".

W recenzji na łamach portalu Wirtualna Polska „Pięści poszły w ruch. Przygnębiający obraz Polski" Przemek Gulda wskazuje, że „w scenie w celi Konrada, gdzie w oryginale patriotyczni spiskowcy dyskutowali o Polsce i swoim losie. [...] natomiast uwięzione są kobiety. Widać, że niektóre trafiły za kraty prosto z ulicznego protestu, pobite przez policjantów, inne to "kryminalistyki", które broniły się przed przemocowym partnerem i zrobiły mu krzywdę. Prosty zabieg zmiany płci osób z tej konspiracyjnej grupy, wyraźnie pokazuje, gdzie, zdaniem Kleczewskiej, tli się dziś ostatnie zarzewie buntu, protestu, walki o wolność i godność".

Zdaniem Przemka Gulda reżyserka nowej adaptacji „Dziadów" „w bardzo brutalny sposób pokazującą, jak dziś wygląda Polska. Na obrzęd dziadów w stodole gromadzi się cała społeczność, z jednej strony: szalikowcy, ONR-owscy bojówkarze, celebrytka z orłem na sukni, katoliccy fundamentaliści - Niewolnik Maryi i żołnierz Armii Boga, z drugiej: prostytutka, gej, Żydzi. Od początku czuje się narastające napięcie: ci pierwsi patrzą na drugich spode łba, nijak nie wychodzi im wspólne śpiewanie obrzędowych hymnów. A zaraz zamiast pieśni w ruch idą pięści: na scenie zaczyna się regularny pogrom. Ktoś pałuje kogoś drzewcem z zaplamionym krwią narodowym sztandarem, ktoś bije i przegania geja, ktoś obcina Żydom pejsy, ktoś inny załatwia się do zerwanego z żydowskiej głowy kapelusza, kilku łysych osiłków z nacjonalistycznych bojówek grupowo gwałci dziewicę Zosię. Ci sami ludzie kilka scen później trafią na bal u Senatora i będą radośnie pląsać tak, jak władca im zagra. Ci sami ludzie słuchają kazań biskupa, który na ołtarzu - to swoją drogą jeden z najbardziej okazałych i spektakularnych elementów ociekającej złotem scenografii: kopia dzieła Wita Stwosza z Bazyliki Mariackiej - wygłasza płomienne patriotyczne słowa, obłapiając za sukienkę młodą dziewczynę".

Z recenzji Joanny Targoń opublikowanej w Gazecie Wyborczej można się dowiedzieć, że w nowej adaptacji „widzenie Księdza Piotra („a imię jego czterdzieści i cztery") zostaje sprowokowane mistycznym widzeniem Ewy (Karolina Kazoń), słodkiej dziewczyny w kusej piżamce, która nagle pojawia się w kościele. Widzenie Ewy ma niewątpliwie potencjał erotyczny („Ja ją będę bawił, nim błyśnie ranek", mówi o Ewie ożywiona i zmaskulinizowana Róża), ale wykorzystanie go jako bredzenia rozerotyzowanej dziewczyny, którego celem jest wywołanie u pobudzonego Księdza Piotra jego poważniejszego, męskiego widzenia dotyczącego losów Polski, wydało mi się nadużyciem. Kleczewska chciała chyba skompromitować widzenie Księdza Piotra (nie mówię, że niesłusznie, karmienie się nieszczęściem Polski jest stanowczo nadużywane), zepchnąć je w rejony, które rozpoznajemy jako podejrzane (półgoła dziewczyna i krążący wokół niej ksiądz), ale można to było przeprowadzić jakoś inaczej".

Jan Bodakowski