Historia Bruna, syna oficera SS, komendanta obozu koncentracyjnego, który zaprzyjaźnia się ze swoim rówieśnikiem z obozu ośmioletnim Szmulem – to opowieść o Holokauście, wojnie i rasizmie widzianymi oczyma dziecka. Nie ma tu miejsca na okrutne obrazy czy straszne opisy. Zamiast tego mamy codzienność zza której co jakiś czas wyziera okrucieństwo wojny. Tak jest, gdy Bruno dopytuje, dlaczego obozowe komuny tak strasznie śmierdzą, czy gdy adiutant komendanta oznajmia jego żonie, że „Żydzi śmierdzą nawet, gdy się palą”. Takie obrazy niewątpliwie rodzą wstrząs, i to zapewne mocniejszy, niż pokazanie pewnych rzeczy wprost.

 

Moc filmu nie powinna jednak przesłaniać jego słabości. A tych jest wiele. Obóz przedstawiony w filmie – mimo pewnego okrucieństwa – niewiele ma wspólnego z prawdziwymi obozami, a bliżej mu raczej do wyobrażeń o nim Amerykanów. Fakt, że nikt go nie strzeże, dwaj chłopcy mogą się regularnie spotykać i rozmawiać przez druty, a w końcu jeden z nich spokojnie wykonuje podkop i wchodzi do środka przez nikogo nie zauważony, to jednak ten rodzaj „umowności”, który nie tylko irytuje, ale wręcz wprowadza w błąd. Nie inaczej jest z opowieściami o tym, że Szmul mieszka w obozie z mamą i tatą, i że mama pewne rzeczy mu wyjaśnia... Taka sytuacja nie miała prawa się wydarzyć. Okrucieństwo obozowe też jest dość umowne. Głód, samotność, strach są w nim narysowane grubą kreską, która nie daje nawet wyobrażenia o tym, czym rzeczywiście był obóz. To raczej obóz koncentracyjny z baśni, niż realne spotkanie z okrucieństwem hitleryzmu.

 

A jednak, choć zabrzmi to zaskakująco, ta baśń, choć irytująca, ma siłę. I może być dobrym wprowadzeniem w myślenie, w wiedzę o Holokauście dla dzieci.

 

Tomasz P. Terlikowski

 

Chłopiec w pasiastej piżamie, Miramax, reż. Mark Herman