,,W polskich relacjach z Kijowem stoją naprzeciw siebie dwie racje, które powinny być kompatybilne, ale w tym przypadku nie są. Pierwsza to zapewnienie państwu rozwoju gospodarczego. Druga – bezpieczeństwa. Da się je pogodzić tylko kosztem Ukrainy'' - pisze Andrzej Talaga na łamach ,,Rzeczpospolitej''.

Autor wskazuje, że z jednej strony Polska pilnie potrzebuje ukraińskich migrantów; w obecnej sytuacji społecznej i politycznej czysta pragmatyka wskazuje, że po prostu musimy pozyskiwać pracowników z Ukrainy. Z drugiej strony wszakże widać kwestiębezpieczestwa. ,,kraina ma dla Rosji tak kapitalne znaczenie strategiczne, że podczas negocjowania traktatu ryskiego z Polską chciała ona oddać nam wielkie połacie Białorusi, byle tylko nie ustąpić na ziemiach ukraińskich.

Dziś sytuacja wygląda podobnie, wniosek stąd prosty – dopóki Rosja nie zdominuje Ukrainy, Polsce nie grozi atak z jej strony na pełną skalę'' - pisze Talaga.

W naszym interesie leży zatem wsparcie ukraińskiej niepodległości, ale tymczasem odbierając pracowników - i to często tych najbardziej dynamicznych - w istocie ją osłabiamy.

Czy powinniśmy zatem zrezygnować z ukraińskich pracowników? To byłaby błędna ścieżka, uważa autor - bo Ukraińcy i tak wyjadą ze swojego kraju. Jeżeli nie do Polski, to do Niemiec czy Szwecji. ,,Drenaż nastąpi tak czy inaczej" - stwierdza autor i apeluje, by to Polska intensyfikowała ten drenaż. Bo potrzebujemy silnego państwa i silnej gospodarki, tak, by utrzymać własną niepodległość, nawet gdyby Rosja ,,wzięła pod militarny i polityczny but'' Ukrainę i Białoruś.

mod/rzeczpospolita.pl