Razem ze swoimi kompanami  podpalałem wioski,  cza­sami  mordowałem  nieuzbrojonych  ludzi  albo  zmusza­łem  ich  do  przyjęcia  islamu.  Pewnego  razu  podpalili­śmy  wioskę  i  zaczęliśmy  podpalać  także  uciekającychz niej  ludzi, żeby  ich zabić.  Nagle podbiegła do nas sta­ra   kobieta   z   dzieckiem   na   rękach.   Rzuciła   dzieckou moich nóg i płacząc zawołała: „Zabijcie go! Wasza re­ligia  naucza  zabijać  i  wasz  Bóg jest  zadowolony  tylkowtedy,  kiedy  się  zabija." 

Gulam Masi Naaman

Stary Gulam umarł

Pismo Poświęcone Fronda nr 27-28


Urodziłem  się  w  1930  roku  w mieście  Dżammu  na północy Indii.  Byłem  najmłod­szym  spośród  pięciu  braci  w  rodzinie  muzułmańskiej   z  wyższych  sfer.  Mój   ojciecsłużył  jako  oficer  w  indyjskiej  armii.  Przestrzegał  reguł  islamu,  lecz  skłaniał  się  kumistyce  i  wewnętrznemu  poznaniu  Boga.  Dlatego  był  członkiem  sekty  sufich. 

Kiedy  miałem  pięć  lat,  przeprowadziliśmy  siędo   starożytnego  miasta   Zaffarwal   w   Pendża-bie,  nieopodal  granicy  stanu  Dżammu  i  Kasz­miru.   Dyrektor   szkoły,   do  której   uczęszcza­łem,   też   był    sufi,    ale   niektórzy   uczniowiemojej   klasy  byli  chrześcijanami.W    naszym    mieście    była    wspólnotachrześcijańska.   Posługę  pełnił   w  niej   pastor,a  zarazem  były muzułmanin  Ibrahim. Jeszczebędąc   dzieckiem   zrobiło  na  mnie   olbrzymiewrażenie  oddanie   w  służbie  pewnej   kobiety--ewangeliczki:  ona nieustannie  świadczyła  ludziom  o  Chrystusie  i Jego  miło­ści. 

Zrozumiałem,  że  wiara  była  dla  niej  czymś  najważniejszym  w  życiu.  Kie­dy  miałem  dziewięć  lat,  wróciłem  do  Dżammu,   żeby  kontynuować  naukęw  szkole  średniej.  Tam  była  zupełnie  inna  atmosfera  niż  w  Zaffarwalu,  dla­tego  że  nauczyciele  w  większości  byli  hindusami.  W  szkole  uczyłem  się  nie­źle,  lecz  gdy miałem  trzynaście  lat,  nauka mi  się  w końcu  znudziła.  Uciekłemz  domu,   żeby  zasilić  szeregi  indyjskiej  floty  wojenno-powietrznej,  która  wal­czyła  na  froncie  birmańskim.Okres  powojenny  był  dla  mnie  bardzo  trudny.  Jeszcze  będąc  chłopcem,sympatyzowałem  z  ruchem  na  rzecz  narodowej  niepodległości.  Teraz  wielupodejrzewało,  że jestem  członkiem  jakiejś  organizacji  powstańczej.  Moja  sy­tuacja  we  flocie  wojenno-powietrznej   stała  się  trudna  i   w  maju   1947  rokupodałem  się  do  dymisji.  Wróciłem  do  matki  i  braci  -  nieco  wcześniej  umarłojciec. 

  W  Dżammu   z  bólem  stwierdziłem,   że  sporo  się  zmieniło.  Wraz  zezbliżaniem  się  ogłoszenia  niepodległości  cały  kraj  został  ogarnięty  niepoko­jem.  Pomiędzy muzułmanami  z  jednej  strony,  a  hindusami  i  sikhami  z  dru­giej   wynikały  poważne   konflikty.   Nastroje  wzajemnej   wrogości  nasilały   sięi  w  meczetach  Pendżabu  wypowiedziano  świętą wojnę(dżihad).Ja  także  mu­siałem  przystąpić  do  walki   z  ramienia  bractwa  muzułmańskiego  w  mieścieDżammu,  ponieważ  byłem  członkiem  ruchu  na  rzecz  wyzwolenia  Kaszmiru.Żołnierzem  okazałem  się  mężnym  i  gorliwym.  Teraz  ze  wstydem  przypomi­nam   sobie,  jak  razem   ze   swoimi  kompanami  podpalałem  wioski,   czasamimordowałem  nieuzbrojonych  ludzi  albo  zmuszałem  ich  do  przyjęcia  islamu.

Niekiedy  miałem  wyrzuty  sumienia,   zwłaszcza,   gdy  przypominałem   sobie   przypadek  gwałtu  żołnierza  na  pewnej  dziewczynie-hindusce.  Coraz  bardziejupadałem  na  duchu,  dlatego  że  wyrosłem  w  pomyślnym  i  dobrym  świecie,w  którym  prości  ludzie  kochali  się  nawzajem,   i  w  którym  miałem  wszystko,czego  potrzebowałem.W  pewnej  wiosce  spotkałem  dwójkę  chrześcijan  w  średnim  wieku  i  zapy­tałem  ich:  „Dlaczego nie  chcecie  stać  się muzułmanami?".  Oni  nie odpowie­dzieli,  lecz  dwunastoletnia  dziewczynka,  która  była  z  nimi,  zawołała:  „Niemożemy  tego  uczynić!".  „Dlatego  zapłacicie  za  to!"  -  powiedziałem.   „Tak  -odpowiedziała  ona   -   ale  Ten,   w  którego  wierzymy  rzekł:   A  oto  Ja  jestemz  wami  przez  wszystkie  dni,  aż  do  skończenia  świata'  (Mt  28,20)".  Potem  ca­ła  trójka  uklękła  i  odmówiła  modlitwę,  przyzywając  imię  Jezusa  Chrystusa.

Kiedy  stanęli  przede  mną  po  zakończeniu  modlitwy,  powiedziałem:  „Wybacz­cie  mi  to,  co uczyniłem".  I  usłyszałem  odpowiedź:  „Wybaczamy tobie  w imięJezusa".  Poczułem,  że  powinienem  był  nie  tylko  ich  nie  ruszać,  lecz  równieżdać  im  część  z  tych  rzeczy,  które  odebraliśmy  innym.Pewnego  razu  podpaliliśmy  wioskę  i  zaczęliśmy  podpalać  także  uciekają­cych  z  niej  ludzi,  żeby  ich  zabić.  Nagle  podbiegła do  nas  stara kobieta  z dziec­kiem  na  rękach.  Rzuciła  dziecko  u  moich  nóg  i  płacząc  zawołała:  „Zabijciego!  Wasza  religia  naucza  zabijać  i  wasz  Bóg  jest  zadowolony  tylko  wtedy,  kie­dy  się  zabija.   Lecz  nie  zapominajcie:   Boga  nigdy  nie  usatysfakcjonuje  znisz­czenie Jego  stworzenia."Popatrzyłem  na przerażone,  leżące  u  moich  stóp,  płaczące  dziecko. 

W tym momencie  jakbym  skamieniał.  Nie  mogłem  wypowiedzieć  ani  słowa.  Poczu­łem  odrazę  do  tego,  co  do  tej  pory robiłem.  „Proszę  zabrać  dziecko  - rzekłemcicho.  - Przysięgam  Bogu,  że tymi  rękoma,  mo­imi  rękoma  nikogo  nigdy  więcej   z  powodu  re­ligii  nie  zabiję."   I  wtedy  wreszcie  pojąłem,  ja­kim  jestem   grzesznikiem.   Zapytałem  samegosiebie:  jak   Bóg  może  mi   wybaczyć,   skoro   za­mordowałem  tylu  niewinnych  ludzi?  Ogarnęłomnie   wielkie   przerażenie. 

 Cała   moja   wiaraw  islam,  w jego  praktykowanie  została  u  swychkorzeni  wyrwana  -  poczułem  się  agnostykiem.Podałem  się  do  dymisji   w  wojskach  ruchu  narzecz   wyzwolenia   Kaszmiru.    Pozwolono   mi   odejść,  ale  tylko  pod  warunkiem,  że  odejdę  niewywołując  hałasu  i  dochowam  tajemnicy  doty­czącej    przyczyny   mojej        dymisji.   Ale   dokąd miałem  iść  i  co  miałem  robić  dalej?  Chciałemsię  pomodlić,   lecz  nagle  ogarnął  mnie  lęk:  jakto  by  było,  gdybym  teraz  stanął  przed  wielkimi  sprawiedliwym  Bogiem?  Kiedy  mówiłem  mo­im  braciom  i  przyjaciołom,  że  straciłem  wiaręw  islam,  oni  nie  mogli  mi  w  żaden  sposób  po­móc.  

Z  niepokojem  w  sercu  zdecydowałem  sięopuścić  matkę  i  braci.Któregoś  wieczoru  przyjechałem  na   stację  kolejową  Kamolia.   Poczułemw  swoim  sercu  pragnienie  Boga,  pragnienie  nie  do  przezwyciężenia  i  nie  mo­gące   się   ziścić.   O  północy,   przebywając   w  dworcowej   poczekalni,   odkryłemw   modlitwie   swoje   serce:    „O   Boże,   pomóż   mi:   pragnę   poznać   Ciebie!"W  trakcie  modlitwy  usłyszałem  jakby  głos:   „wystarczy  ci  mojej  łaski".  Gdydotarły  do  mnie  te  słowa,  z  mojej  duszy  spadł  cały  ciężar  tęsknoty  i  smutku.Kiedy  powtórzyłem  te  słowa  ponownie  i  za  chwilę  jeszcze  raz,  wszedł  jedenz  pracowników  dworca  i  usłyszał  mnie. 

Okazało  się,  że  jest  chrześcijaninemi  zrozumiawszy,  co  mówiłem,  wyjaśnił  mi,  iż  po  raz  pierwszy  słowa  te  wypo­wiedział  apostoł  Paweł  (2  Kor  12,  9).Niedaleko  stamtąd  znajdowała  się  chrześcijańska  wioska.   Postanowiłempojechać  do  niej,  żeby  odnaleźć  pastora  wspólnoty  i  powiedzieć  mu,  że  pra­gnę  zostać  chrześcijaninem.  Pastor  ten  wysłał  mnie   z  listem  do  miasta  Go-dżru.  Było  to  miasto  odlegle  45  kilometrów  od  tej  wioski.  Był  tam  położonyznany  ośrodek   Kościoła   anglikańskiego,   którego   kierownikiem   był   Anglik.Gdy  tam  przyjechałem   -  był  piękny,   słoneczny  dzień   -  opowiedziałem  mu0sobie,  dodając,  że miałem żonę,  która niespodziewanie  zmarła.  To  była nie­prawda.  Tym  niemniej  okazał  mi  on  wiele  ciepła  i  zaproponował  pozostaniena  kilka  tygodni   u  nich   w  ośrodku,   żebym  mógł  ostatecznie  utwierdzić  sięw  swoim  zamiarze,   a  oni  mogli  się  przekonać  o  mojej   szczerości.Ulokowano  mnie  w  małym  pokoju  z  łóżkiem,   i  zacząłem  systematyczniezgłębiać   wiarę   chrześcijańską.   Nocny   stróż   o  imieniu   Buta  Massi   stał   sięw  tym  zgłębianiu  moim  przyjacielem   i  pomocnikiem. 

Jego  wiara  była  żywa i  prostoduszna.   Codziennie   czytaliśmy   razem   Ewangelie   i   modliliśmy   się.   Pewnego  razu  wieczorem,  kiedy  Anglik  siedział  przed  snem  na  łóżku,  przy­pomniałem   mu   o   mojej   wcześniejszej   opowieści   dotyczącej   śmierci   żonyi zdecydowanie dodałem:  „To była nieprawda.  A teraz, poznawszy Pana, chcę,żebyś  znał  prawdę."  Moje  przyznanie  się  poruszyło  go  i  razem  podziękowa­liśmy  Bogu  za  dokonaną  przez  Niego  przemianę  w moim  sercu.Niedługo  potem  w  Godżru  po  raz  pierwszy  odbył  się  zjazd  chrześcijan.Kazania  bardzo  mi  pomogły,  lecz  najważniejszy  był  moment,  kiedy  wstałemprzed   wielkim   zgromadzeniem   ludzi,   dałem   świadectwo   o   swojej   wierzew Jezusa  Chrystusa  i  przyjąłem  chrzest. 

Do  tej  pory  znano  mnie  jako  Gula-ma  Rasula,  „Sługę  Proroka"  (Mahometa),  lecz  wtedy  stałem  się  GulamemMasi,  „Sługą  Chrystusa".Wkrótce   po   tym   przyjechali   do   mnie   moi   bracia.   Powiadomili   mnie0ciężkiej  chorobie  matki  i  zawieźli  do  domu.  Tak  naprawdę  nie  była  chora,natomiast  bardzo  się  zmartwiła,  że  zostałem  chrześcijaninem.  Bracia  zapro­sili  do  naszego  domu  mułłów,  żeby  przekonali  mnie,  lecz  nie  byli  w  staniepodważyć  mojej   wiary.   Oburzając  się   i  grożąc  pod  moim  adresem,   opuściliwreszcie  dom.  Wtedy  moi  braci  pobili  mnie.  Na  kilka  dni  zamknęli  w  poko­ju,  nie  dając  mi  nic  do jedzenia.  Ale  wiara mnie  podtrzymała. 

Moja  wytrwa­łość  w  cierpieniu  zdumiała  ich.  Kiedy  wyrazili  swój  podziw  z  powodu  prze­miany,   jaka   dokonała   się   w   moim   charakterze,   rzekłem:    „Teraz   jestemnowym   człowiekiem.   Stary   Gulam   umarł.   Dlatego   zachowuję   się   inaczej1 mam  inny  stosunek  do  życia."  Rozumiałem,   że  znajduję  się   w  niebezpie­czeństwie,  ale  przypomniałem  sobie  słowa  Sundara  Singa,  wielkiego  chrze­ścijanina  z  Pendżabu:  „Umrzeć  dla  Chrystusa jest  łatwo;  lecz  żyć  dla  Niegotrudno.  Żeby umrzeć  dla  Chrystusa potrzeba  godziny,  może  dwóch,  ale  żebyżyć  dla  Niego,  trzeba  umierać  każdego  dnia."